babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

poniedziałek, 8 czerwca 2015

8.06.2015 Jeszcze raz wyjazdowo

Zgodnie z planem ;  wyjechaliśmy w środę trochę po 16.00.Drogi były zatłoczone niemożliwie więc jechaliśmy dłużej niż zwykle. Dotarliśmy około 21.00. Zgodnie z tym co obiecał właściciel kolacja na nas czekała . I tu zaskoczenie, bo spodziewaliśmy się kanapek i termosu z herbatą , tymczasem dostaliśmy zupę gulaszową na ciepło , świeżutkie pieczywo , sery i wędliny do wyboru , pomidory i ogórki a nawet ciepłe mleko dla dzieciaków. Pokoiki okazały się czyściutkie , świeżo po remoncie . Nie specjalnie chciało nam się wieczorem siedzieć więc po rozpakowaniu się i dłuższym spacerku po ośrodku poszliśmy spać . Młodzież siedziała obok miejsca na ognisko i popijała piwo. Zamierzaliśmy następnego dnia popływać , ale okazało się nie wykonalne . Wiało strasznie ; my już to zjawisko widzieliśmy , ale młodzi nie ; na jeziorze był sztorm. Po każdym podmuchu powstawały fale z grzywami jak na morzu. Pływanie kajakiem ani rowerem nie wchodziło w grę.  Po śniadaniu ( pysznym i bardzo obfitym i urozmaiconym) pojechaliśmy na nasze stare kajakowe miejsce . Właściciele hodują konie i kucyki więc dzieciarnia miała frajdę . Pojeździli sobie trochę .
Potem szybko na obiad rybny do Asa ( a jakże - najlepsze ryby w okolicy ) , młodzież z dziećmi poszli do mariny i na promenadę w Charzykowych a my wróciliśmy do ośrodka , bo umówiliśmy się z moją przyjaciółką , tutaj znaną jako Fuscilla i jej Małżonkiem. Godzinka z haczykiem przy kawie i winie  tym razem musiała nam wystarczyć , bo wybierali się właśnie do Hiszpanii , a przedtem Fuscilla konfitur różanych postanowiła nasmażyć . Tak mnie tymi płatkami róż podekscytowała ,że nabrałam ochoty żeby też się w to zabawić jak za dawnych dobrych czasów ( tak, tak robiło się to i owo w zamierzchłej przeszłości) . Resztę dnia spędziliśmy na gadaniu ,pływaniu rowerem wodnym,
 czytaniu , zabawach z dziećmi a potem przy ognisku , młodzież z piwem , my z winkiem i pieczonej nad ogniem kiełbasie. Jedzenie to w ogóle była czynność nadużywana , ale co zrobić , kiedy wszystko co nam na śniadanie i kolacje podawali było przepyszne - zwłaszcza chleb z chojnickich pe-es-esów . 
W piątek pogoda była wspaniała już od rana , wiatr ustał , słońce świeciło i temperatura pod 25 stopni zaczęła podchodzić więc zaraz po śniadaniu wzięliśmy kajaki i rower ( młodsza synowa  z żoną Pracusia  rower- czuły się bezpieczniejsze , bo to synowa w ciąży a Pracusiowa nie pływająca) i pływały sobie w pobliżu brzegu. Dzieciaki zamoczyły się w jeziorze , temperatura wody większego wrażenia na nich nie robiła. Rodzice ich wysuszyli, przebrali i popłynęliśmy. 
Cały dzień na wodzie . Bosko ! Dopłynęliśmy aż do mostu zwodzonego w Małych Sforach i z powrotem. Słońce parzyło niemiłosiernie więc ci bardziej wrażliwi na promieniowanie słoneczne przypłacili poparzeniem . Trzeba było jechać po środki na oparzenie. Dzień się skończył jak wyżej. Mnie pobolewało cały dzień oparzone dziąsło. Przed wyjazdem oparzyłam się zupą koperkową . Paskudztwo zamiast się zagoić , rozpaprało się na dobre i do dziś boli choć mniej.  Zrobiło się bardzo zimno. Pracusiowi nie przeszkadzało , i tak poszedł na ryby, trzecią noc z rzędu . Brały - niestety tylko diabli rybaka. 
W nocy wnusiu się rozchorował , rozbolał go brzuszek i skończyło się sensacjami . Pogoda znów zrobiła się sztormowa więc postanowiliśmy pojechać na Krzyż Jezior do Wdzydz i zaliczyć rejs stateczkiem wycieczkowym. Młodsza młodzież nie pojechała ze względu na małego a pracuś bo odsypiał nocki z wędką . Jego żona i dzieciaki też zostali dla towarzystwa . 
No i tu się moje przygody zaczynają . Zaraz po dojechaniu na miejsce zostałam potrącona przez samochód. Lekko , nic mi się nie stało. Trafienie wziął na siebie mój wyładowany plecak a ja wywinęłam koziołka w trawę i tylko kolano obiłam i trochę prawy nadgarstek , ale ten boli mnie nawet jak o stół zawadzę ( pozostałość po roku 2001 i locie z taboretu na kafelki w kuchni, przypomina się czasami ) . A żeby było śmieszniej potracił mnie mój własny małżonek . Jakimś cudem wlazłam mu pod koła jak parkował tyłem i mnie nie zauważył . W nagrodę stracił aparat fotograficzny , który miałam w plecaku ( mój nie ucierpiał ) . Po zderzeniu z autem na wizjerze pojawił się malowniczy krajobraz księżycowy.  Widoki z wieży zachwycające . Nic nie może się z tym równać.  Po powrocie pojechaliśmy z mężusiem do Charzykowych do sklepiku z pamiątkami . Kupiłam patere z kaszubskim wzorem do kompletu z ubiegłorocznymi kubeczkami.  Było mnóstwo drobiazgów, plany miałam inne ale akurat talerzyków deserowych nie mieli. Wieczór był piękny i ciepły,a zachód słońca urzekający. 
Wieczorem w ośrodku było wesele więc kolację podano nam przy ognisku - kiełbasę do upieczenia , pieczywo  i różne dodatki . Nawet szpikulce do pieczenia kiełbasek nam przynieśli ,żebyśmy na kijach nie musieli ich piec i drewno do ogniska pocięli. Wesele było marne ; muzyki prawie nie było słychać , didżej się nie przepracowywał , a goście zamiast się bawić , szwendali się po ośrodku. Na drugi dzień część wyjechała od rana , część została na poprawinach , a pan młody na uszczęśliwionego nie wyglądał. Chodził sam ze zwieszoną głową i smętną miną . 
Od rana jeszcze raz popływaliśmy . Tym razem młodzież rowerami, my kajakiem . Wyjechaliśmy około 14.30, po drodze zaliczając obiad w Asie , lody na promenadzie a dzieciaki pojeździły gokartami . Wróciliśmy ok. 21.00 . 
Szkoda,że tak krótko . Przydały by się jeszcze ze trzy dni. Ale trochę przewietrzyliśmy mózgi i nabraliśmy motywacji do dalszej pracy . 
I dobrze, bo znów dużo się dzieje w firmie . A będzie się dziać jeszcze więcej od środy poczynając. 

2 komentarze:

  1. Dobrze, że tak się samochodowa przygoda skończyła. Ale najważniejsze, że odpoczęłaś psychicznie. Trzeba czasem zmienić " klimat ". Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpoczęłam , choć nie zaszkodziłoby jeszcze trochę wolnego.

    OdpowiedzUsuń