babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 25 października 2014

25.10.2014 Wróciłam

a raczej wróciliśmy. Odwiedziliśmy groby dziadków i pradziadków jak było w planie , przy okazji kilkoro moich dawnych znajomych, w tym panią Marię , która pomagała mojej babci ostatnie trzy lata przed jej śmiercią .  Pisałyśmy potem długo do siebie , a ostatnie lata już tylko ja wysyłałam kartki świąteczne do niej. Zmarła w ubiegłym roku w ostatnich dniach października. Dożyła sędziwego wieku 95 lat.  Na cmentarzu nie zabawiliśmy długo , było bardzo zimno .Spotkaliśmy się z wujem , bratem mojego ojca i po wspólnym odwiedzeniu grobów poszliśmy do pobliskiej pizzerii na kawę i pogadać . Pizzeria sympatyczna , choć maleńka . Do kawy podano nam kawałek domowego ciasta w gratisie. W kominku płonął ogień a z głośników płynęły przeboje z naszej młodości , nie zbyt głośne , akurat tyle żeby podkreślić nastrój a nie zagłuszyć rozmowy gościom. Rozmowa się przedłużyła więc zamówiliśmy sobie jeszcze herbatę i po ciasteczku (do herbaty , gratisów nie podawali) . Herbatkę podali nam w osobnych czajniczkach , do samodzielnego nalewania do filiżanek . Tak lubię . Trochę mnie to spotkanie zdołowało. Wujek źle się czuje , zrezygnował z pracy ( a do tej pory pracował mimo swoich 74 lat) , idzie na kolejny zabieg i mówi o śmierci . Niby trochę okrężną drogą , że nie wie czy dokończymy kolejną księgę , że przy takim zabiegu może być różnie , że musi dopilnować końca wymiany okien w mieszkaniu, bo jak nie teraz , to może już tego nie zrobić nigdy, że to może być nasze ostatnie spotkanie  itd.  Niby nic , ale ja to znam . W taki sam sposób mówiła babcia , a potem mój ojciec. A moje "coś mi mówi" ... podpowiada mi ,że tak być może. Nie od dziś mi podpowiada. Na razie nie chcę go słuchać . Wuja pocieszaliśmy ,że będzie dobrze , żeby nie myślał w taki pesymistyczny sposób ale on zawsze mocno stał na ziemi i nazywał rzeczy po imieniu . Doskonale wie co niesie ze sobą taki zabieg i jakie ma szanse. Cóż pozostaje się modlić ,żeby poszło dobrze. Posiedzieliśmy jakieś półtorej godziny , odwieźliśmy wuja na przystanek autobusowy i pojechaliśmy do domu.  Pożyczyłam wujowi obiecane książki , odebrałam od niego kolejny , ósmy już tom naszej rodzinnej kroniki , jak zwykle oprawiony w czerwone płótno , ze złoconymi literkami na okładce. Tym razem poświęcone przecudnym mostom , których było aż siedem i ich historii . Wyszło pięknie. 
Jutro niedziela . Nie zapowiada się spokojnie, zapowiedziała się starsza młodzież na popołudnie . Syn ma do obgadania jakieś sprawy firmowe z mężusiem ( w biurze nie ma kiedy - wciąż się wszyscy mijają w biegu ) a ja , będę się bawić z wnusią. 
Włożyłam dziś moją jesienną pelerynę w kolorze rubinu. Najpierw miałam mieszane uczucia , ale już po półgodzinie noszenia stwierdziłam ,że zakup trafiony. Wygląda równie dobrze do dżinsów ,które miałam rano w biurze jak i do spódnicy. Na wyjazd włożyłam ciemnoszarą do kolan z grubego dżinsu i podobne w kolorze grube rajstopy . Muszę wypróbować jak będzie wyglądać z długą do kostek i botkami. No i jest bardzo ciepła. 
Wieczór przy świecach , dzbanku herbaty i kieliszku nalewki - dziś wiśniowej ( przydała się na rozgrzewkę po podróży) , nowa tradycja??. Dziś w nocy zmiana czasu na zimowy. 
 

piątek, 24 października 2014

24.10.2014 Dzika śliwka

nie wyszła . Widać mi fiolet na głowie nie pisany. Wyszedł ciemny brąz z różowawą poświatą. Ten odcień brązu nazywa się róż indyjski . Niech mu będzie , bo w sumie nie wygląda to źle i nawet do mnie pasuje . Odcień morello czyli brunatno – fioletowy jaki mi się marzy pozostanie dla mnie nieosiągalny. Fryzjerka twierdzi,że na moich włosach się nie uda ; wychodzi ,że ma rację .
Pierwsze w tym roku skrobanie szyb samochodowych zaliczone . Rano był przymrozek . Pora zmieniać opony na zimowe i lać zimowy płyn do spryskiwacza . No i zimowe płaszcze z szaf wyciągać.
      Jutro wybieramy się na groby moich dziadków i pradziadków. Mieliśmy w planach zabrać wnuki , ale nie wyszło. Wnusiu się rozchorował . A i tak by nie wyszło, bo kuzyn sprzedał mieszkanie, kupił większe , mieszkają kątem u teściowej a nowe jest dopiero w remoncie , który planują zakończyć w grudniu.. Nie będziemy zwalać się do domu całkiem nam obcej osoby .W tym układzie dzieci i tak nie miałyby możliwości się pobawić z kuzynką , a zabierać ich tylko na przejażdżkę , w takie zimno nie bardzo. Nawet jeśli pójdziemy na jakąś kawę do kawiarenki to maluchy by nie wytrzymały przy stole. W tej sytuacji odpuściliśmy w tym roku. Jedziemy sami..
       Lista drobnych spraw domowych  maleje i coraz bardziej wymięta , bo noszę po kieszeniach . Dziś skreśliłam dwie pozycje; zaniosłam do naprawy mój plecaczek i odwiedziłam spółdzielnię mieszkaniową – moje”coś mi mówi” jak zwykle się nie myliło. Matka znów ma zaległości ; to znaczy ja mam , bo formalnie mieszkanie jest moje . Na szczęście nie wiele , bo niecałe 400 zł , ale … jak tego nie spłaci to będzie rosło. Już mi się nie chce nawet do niej dzwonić i opieprzać po raz kolejny . I zrobię to w poniedziałek , nie chcę sobie psuć weekendu. …

   Czytam „czytadło” pt tytułem „Wiktoriańska Kawiarnia „ - znaleźne, leżało na schodach na poczcie , nikt się nie chciał do niego przyznać - to pozbierałam  . Skusiło mnie wdzięczne słówko „wiktoriańska” i autorka . Miałam kiedyś dwa czytadła tej autorki z robótkami na drutach jako wątkiem przewodnim obu – całkiem sympatyczne , oddałam do biblioteki po przeczytaniu . „Kawiarni „ czegoś brakuje , ale na jesienny wieczór dla odreagowania może być. Poważniejszą pozycję historyczną zostawiam sobie na później . 
      Odwiedziliśmy chorego wnusia. Załapał jakąś infekcję , kaszle, brzuszek boli , temperatura . No i marudzi jak to chory maluch . Siedział tylko biedulek i się przytulał co chwilę do kogoś. Normalnie jak przyjeżdżamy, szaleje z radości i zaraz wymyśla jakąś zabawę. 
      A w drodze powrotnej mijaliśmy wypadek. W miejscu , w którym nikt by się nie spodziewał, na prostym odcinku drogi pomiędzy krajową 15 a miejscowością gdzie mieszka syn z rodziną. Ruch wieczorem prawie żaden. Pojęcia nie mamy co kierowca mógł zrobić, że potężny suw wyleciał z drogi , dachował i wylądował kołami do góry na polu. I tak dobrze,że nie trafił w pobliskie drzewo. Kiedy przejeżdżaliśmy straż blokowała drogę i stała już karetka więc musiało być groźnie.
    Z tematów firmowych , to płot prawie stoi - jutro będą kończyć i moja drukarka odmówiła współpracy ; no cóż , swój wiek ma i wciąż intensywnie pracuje, ma prawo . Czas pomyśleć o wymianie.   
  

czwartek, 23 października 2014

23.10.2014 Kolejny dzień śmignął z prędkością światła

Do spółdzielni mieszkaniowej nie poszłam , plecaka do naprawy nie zaniosłam . Powinno mi się udać jutro. Przynajmniej tak planuję . Trochę psują mi szyki uczniowie . Jeśli nie jadą z chłopakami albo z mężusiem , to siedzą  a ja nie mogę ich zostawić samych w biurze. Mogę się urwać zaraz po ósmej i wrócić na 9.00 tak jak przychodzą . Nie pali się , zdążę. 
Przyjechał dziś facet od płotu. Jutro wchodzą z robotą . No i dobrze . Lubię jak prace postępują . Z innych tematów biurowych to wreszcie finał kontraktu na serwery - klient przelał kasę , ja zapłaciłam dostawcy . Towar dojedzie w ciągu tygodnia do 10 dni. A zapowiadali że za 3 tygodnie . Pozytywny akcent jak by nie było. Potem przyjdzie wdrożenie i pozostałe prace. Roboty do lutego. 
    Kupiłam sobie botki. Trochę ryzykowałam , bo z katalogu Cellebes. Ciuchy mają doskonalej jakości , ale buty to inna bajka . Raczej trzeba przymierzyć , ale były wyjątkowo ładne i na 6 -cio centymetrowym obcasie czyli max tego co jestem w stanie na nogę włożyć i nie połamać sobie kończyn przy chodzeniu. Dziś przyszły , otworzyłam , przymierzyłam no i jestem miło zaskoczona . Buciki wygodne , dobrze wykonane choć ze sztucznej skóry i idealnie na mnie pasują , nawet cholewka nie odstaje jak w większości moich butów , bo mam bardzo wąskie kostki.   No to zostało mi nakrycie głowy nabyć ( kapelusz znaczy)  i do zimy jestem gotowa. Dziś założyłam mitenki . Zimno, choć bezdeszczowo.Pora wyciągać zimowe płaszcze , ale może do 1 listopada dotrwamy w jesiennych .  Na targu kupiłam tylko jabłka .Nic ciekawego nie było. Poza tym, żę troch warzyw i owoców -  same ciuchy , znicze i sztuczne chryzantemy. . 
A teraz opuszczam cyberprzestrzeń , idę farbować włosy na "dziką śliwkę " . Ciekawam co z tego wyjdzie.

środa, 22 października 2014

22.10.2014 I znów zwykłe , codzienne sprawki

Porażka ; ze skrzynką do granatów. Kolor brązowy , którym była pomalowana skrzynka, po naklejeniu serwetek przebił obie warstwy bieli i je przebarwił . Wygląda paskudnie . Muszę zdrapać , pomalować na nowo i wymyślić coś innego dla ozdoby pudła... 
Porażka z zakupami ; drutów do rękawic numer 6 nie ma w całym mieście , koronki też nie . To znaczy koronka jest , ale potrzebuję 4m do podszycia firanek . Niestety nikt aż tyle nie ma. Najdłuższy odcinek 3,5m . No koniec świata !!!
Trudno , kupię w necie, albo przy okazji pobytu w Poznaniu . 
Dzień dziś deszczowy i zimny , ale mnie nie przeszkadza., pogoda nigdy nie robiła na mnie wrażenia. Przyjdzie tylko cieplejsze ciuchy nosić czego nie lubię.
Na jesienne wieczory mam dwie książki i stos robótek i jeszcze mnóstwo roboty domowej.
Jutro wybieram się na targ. Póki mam jeszcze chwilę żeby rano się gdzieś urwać , bo za chwilę i na to czasu nie będzie. Ilość zleceń rośnie lawinowo i same duże kontrakty a to angażuje.  Pokręcę się po straganach , pooglądam i muszę uzupełnić zapas owoców - jakoś dużo w tym tygodniu poszło. 
Jutro w biurze czeka mnie pracowity dzień .Mam mnóstwo papierów do ogarnięcia . Muszę też znaleźć czas ,żeby zajrzeć do spółdzielni mieszkaniowej - sprawdzić czy matka opłaca mieszkanie. Jakoś dziwnie milczy i nawet młodzieży unika . Kto wie czy znów nie narozrabiała. 

wtorek, 21 października 2014

21.10.2014 Takie sobie małe sprawki babusine

Przyszły pisma z Generalnej Dyrekcji Dróg - pozytywne . Nie mają zastrzeżeń do naszej budowy. To już coś -może do przyłącza wodnego też nie będą nic mieli . 
W pracy same duże zlecenia . Finalizujemy sprawę serwerów.Poszły dziś faktury  i zamówienia. Przyjdzie nam chyba kogoś przyjąć jak tak dalej pójdzie. 
Pojechałam na cmentarz uporządkować grób pradziadków. Średnio mi to wyszło ale przynajmniej tablice z nazwiskami umyłam , pozbierałam stare znicze, zgarnęłam liście  i wstawiłam bukiet sztucznych chryzantem do wazonu . I tak wygląda lepiej niż było .  
 Wróciłam a w domu już czekała na mnie wnusia z rodzicami , a za chwilę zjawiła się Szwagroska . Wnusia nauczyła się pisać cyfry do 10 i od razu się tym pochwaliła, Ładnie jej to wychodzi..  Miała dziś ochotę na psoty i rozrabiała na całego wybuchając co chwilę dzikim chichotem.. Pod wieczór zadzwoniłam do wujka . Wrócił już ze szpitala ale jest w domu  a za miesiąc czeka go kolejny pobyt i założenie stenta . Nie ciekawie. Umówiliśmy się na spotkanie w sobotę przy grobie babci , obiecał,że postara się przyjechać ; postara . Jak dotąd zawsze leciał na takie spotkania bez namysłu i od razu miał mnóstwo planów , co będziemy w tym czasie robić . No cóż , ma swoje lata i mnóstwo chorób najwyraźniej siły go opuszczają.  
Znów mam mnóstwo spraw do pozałatwiania ; takich całkiem drobnych , których nie można odpuścić a których nie ma kiedy zrealizować.   

poniedziałek, 20 października 2014

20.10.2014 Sprawy babusine

Włożyłam dziś swoją czarną ,skórzaną kurtkę . Wiekową .Wygląd ma już nieco oldscoolowy ( jak to ostatnio z angielska się rzeczy nazywa - ciekawe dlaczego nie po prostu retro albo staroświecki , ale niech mu będzie) .  Mam ją już 34 lata .Dostałam w postaci płaszcza tuż przed ślubem , po jakiś 8 latach noszenia kazałam przerobić na kurtkę i jak w nią weszłam tak nosiłam przez kolejnych 18-19 . A potem urosłam w szerz i kolejnych sześć wisiała w szafie . A po kuracji proszę bardzo :  znów pasuje .  Nie , nie gorsetu do niej nie włożyłam , chociaż się odgrażałam całkiem niedawno, że jak schudnę to założę . Póki co gorsetu nie posiadam , niestety. Czy się dorobię ? Nie wiem, bo gdzie ja w tym będę chodzić ? A nie lubię trzymać w szafach rzeczy nieużytkowanych. 
Wieczór i popołudnie spędzam dziś sama . Mężuś w pracy . 
Trafiłam trójkę w Lotto. Odbiorę jutro . Przyszły jakieś awiza , muszę z rana wpaść na pocztę, więc po drodze zahaczę o kiosk, w którym kupiłam . Coś mnie strzeliło w piątek gdy kupowałam wiadomości i proszę , trafienie . 
Za oknem deszczowo. 

niedziela, 19 października 2014

19.10.2014 Wystawa i nie tylko

Niedziela trochę inna niż wszystkie. A to za sprawą wystawy rolniczej . Wybraliśmy sie przed południem . Ładna pogoda sprawiła ,że od samego rana już tłok panował niemożliwy. Nie lubię tłoku , ale co tam . Pokręciliśmy się po stoiskach i kramach , których w tym roku było wyjątkowo dużo . Większość z krzaczkami i innymi roślinkami do ogrodu , jedzeniem i góralskimi kapciami ( raczej z Chin niż z gór , bo śmiesznie tanimi) . Prawie każde stoisko z jedzonkiem czymś częstowało więc drugie śniadanie sobie załatwiłam bez wysiłku i za darmo. Kupiliśmy dla maluchów lizaczki - dyniaczki i wycinane ze sklejki przestrzenne puzle .Dla wnusi mebelki dla lalek , dla wnusia autko-kabriolet. Dla nas, koncentrat grzybowy,  miód lipowy ( był wyjątkowo smaczny i intensywny w smaku) , miniaturowe słoiczki z miodem akacjowym i faceliowym i oscypek - podobno prawdziwy owczy. Okaże się jak zaczniemy go jeść. Oczywiście co kawałek znajomi , burmistrza nie wyłączając. Na stoiskach to samo , w końcu większość miejscowych z tych co się wystawiali to nasi klienci. Dlatego nie przepadam za miejskimi imprezami.Z drugiej strony lubię wszelkie targowiska i jarmarki dlatego chodzę na te wystawy. No i miałam okazję ubrać się w mój wypasiony żakiet. Mój mężuś też się ubrał odświętnie , choć jak zwykle w sportową marynarkę, dżinsy i kolorowy trochę ekstrawagancki krawat . Razem wzięci przyciągaliśmy spojrzenia.  Hmmm ... teraz na stare lata... Ale ... cieszy mnie to , nie mogę zaprzeczyć.   
Po obiedzie mężuś usiadł przy komputerze , a ja obstawiłam się książkami . Potrzebuję parę informacji w celu uzupełnienia wstępu do kolejnej rodzinnej księgi. Zanim zaczęłam czytać wstawiłam do garnka słoiki z buraczkami , a potem stwierdziłam ,że nie mam ochoty tak od razu czytać , pooglądam chwilę via sat history i się zdrzemnęłam ( po raz pierwszy od wielu miesięcy zdarzyło mi się zasnąć po południu) , no i spaliłam garnek. Woda się wygotowała, a sok buraczany zaczął wyciekać z pod wieczek i się przypalać . A mój mąż myślał,że piekę jakieś ciasto i nie poszedł sprawdzić dlaczego pachnie karmelem . Garnek do kasacji . jakimś cudem nie popękały słoiki. 
Resztę popołudnia czytałam . Informacji znalazłam nie wiele , ale jak pozbieram je wszystkie to coś z tego będzie. Około 19.00 przyjechała wnusia z rodzicami . Posiedzieli godzinkę , bo mała jutro musi wstać do szkoły . Wieczór upływa nam jak wszystkie ostatnio .