wszystko do góry nogami. Synowa z synem jechali do Poznania na 9 .00 rano. Udało im się umówić na wizytę do pani profesor od transplantologii - dziwna nieco pora , ale taką im wyznaczono- trochę z nienacka . Dobrze się stało, bo profesorka trochę inaczej do sprawy podeszła niż reszta świata medycznego. Zrobiła jakieś dodatkowe badania i kazała we wtorek przyjechać jeszcze raz na omówienie i po wytyczne. Zobaczymy...
W związku z tym wyjazdem umówiliśmy się , że przywiozą mi po drodze wnuczkę tuż przed ósmą , żebym jak zwykle na zakupy mogła pojechać . Wnusia poprzedniego dnia stwierdziła, że pojedzie na te zakupy ze mną . No i oczywiście piecuchy zaspały . Przyjechali prawie dwadzieścia minut spóźnieni , a na spotkanie ledwo zdążyli. Od razu ruszyłyśmy z wnusią na zieleniak , potem do peessów po najlepsze bułki świata i niezbędne zakupy i na pocztę , bo miałam do wysłania parę listów. Na zieleniaku oprócz zakupów wybrałyśmy choinkę . Oczywiście u gościa , od którego kupuję co roku . Zaniósł nam do auta , pomógł załadować , złożyliśmy sobie życzenia jak co roku .Tym razem się z nim nie targowałam , dał tak niską cenę za choinkę ,że głupio mi było prosić o zniżkę . A targuję się z nim od zawsze i zawsze 10 zł mi odpuszcza. To już chyba do tradycji przeszło. Oczywiście już na wstępie miałam tyły czasowe , ale zakupów mało ( o części zapomniałam oczywiście ) , a na poczcie miałam fart i nikogo nie było ( cud jakiś chyba przedświąteczny) więc wróciłyśmy do domu o 9.30 czyli w normie. Wnusia wymyśliła, że wkręcamy dziadka i choinka zostaje w aucie a jemu powiemy ,że ma jechać kupić . Oczywiście zaczęła jak tylko wpadła do domu . O tym ,że choinka jest w aucie powiedziałyśmy mu dopiero jak się po nią wybierał. Oczywiście kupilśmy znów za dużą , a właściwie to za szeroką , ale jest śliczna ; gęsta i bardzo świeża , pachnie w całym domu. Zjedliśmy śniadanie , wnusia najpier pomogła mi porozkładać pierniczki do pudeł a potem z dziadkiem zajęli się jakimiś grami , a ja ogarniałam popierniczkowy bałagan . Kleiło sie wszystko , nawet kran w łazience. W tzw. międzyczasie wrzuciłam pranie i ugotowałam na obiad grochówkę. Rodzinka przyjechała po wnusię , tuż przed 12.00. No i oczywiście na grochówę się załapali , bo wnusia nawet słyszeć nie chciała o powrocie do domu. Ubiera z babcią choinkę i kropka . No i ubrałyśmy . Jest ! Tym razem w kolorach czarnych i czerwonych z dodatkiem złota . Wyszła lepiej niż się spodziewałam . Długo "gryzł" mnie ten czarny kolor ,ale jak już się zdecydowałam wyszło pięknie . Reszta dekoracji będzie w podobnych barwach. No i stół też oczywiście czerwono-czarny z dodatkami złota . Potem jeszcze wpadła Szwagroska , podrzuciła prezenty dla dzieciaków od swojego syna i synowej . Przy okazji wręczyłam jej nasze dla dla jej wnuków i poleciała. Siedziała na skraju fotela z maską na twarzy . Strasznie panikuje z powodu covida. Na wyjazd do wnuków namówił ją jej facet . Jadą razem nawet . Na koniec jak już choinka stała, rodzinka wróciła na swoje śmieci , pojechaliśmy z małżonkiem do lidla po zapomniane zakupy . Pakowanie prezentów na dziś odpuściłam . Za dużo się działo . Ostatecznie pranie mogę wyprasować i po świętach, zwłaszcza, że nic z tych rzeczy potrzebna mi nie będzie , a zajmę się tym rano . No i dokończeniem chatki z piernika , bo i to tradycyjnie musi być.
Tyle zamiast sobotnich opowiastek , jutro ciąg dalszy relacji z frontu świątecznego.