Zaczęło sie od tego, że cofnęłam się do mieszkania , bo na parterze przypomniałam sobie, że nie mam laptopa. Miałam za to wielką torbę z praniem matki ( w końcu się do niego dobrałam i właśnie miałam jej oddać wyprane). No tu się chyba mój pech zaczął. Potem pod marketem , gdzie podjechałam po chleb przypomniałam sobie , że z biurowej lodówki nie wzięłam jej jedzenia, które od dwóch tygodni zanoszę codziennie , chociaż kupuje na cały tydzień. Musiałam dokupić, ale to akurat mały pikuś bo i tak byłam w sklepie. Potem musiałam wbić do głowy, że skoro w końcu udało się umówić do lekarza to ma iść i nie dyskutować a już był foch , że nie, ona nigdzie nie idzie , jest chora itd. A jak wracałam do biura to mnie już całkiem dopadło. Jakieś 100m od naszej biurowej bramy wrzuciłam kierunkowskaz , że skręcam w prawo, podjeżdżam do bramy skręcam i w w tym momencie jak nie łupnie! Aż mi auto w górę podskoczyło. Facet się zagapił i wjechał mi w tył i to z impetem. Mam przemieszczony zderzak, zbitą lampę , przemieszczony błotnik a tablica rejestracyjna wisi na jednej śrubce a co pod spodem to się okaże w warsztacie. Mnie się nic nie stało. Facet wyszedł na tym gorzej mimo , że jechał dużo większym od mojego wanem. Rozwalił sobie cały przód, maske , gril , obie lampy, zderzak i błotnik zbierał w kawałkach z jezdni. Też wyszedł z tego cały. Na szczęście się nie wypierał i załatwiliśmy sprawę bez policji. Ubezpieczenie sprawcy pokryje mi całą naprawę i jeszcze mogę dostać auto serwisowe na czas naprawy. Jutro ostatecznie zapadnie decyzja jaką opcję naprawy wybieram. A jak on sobie z tym poradzi? A kij wie - nie moje małpy, nie mój cyrk. Coś gadał , że nie ma AC, a to znaczy, że zabuli jak za zboże, bo naprawy kosztują. I już dzień miałam rozwalony. Do lekarza matkę zawiozłam ,choć znowu fochy strzelała. Jej poprzedni lekarz , ten co odszedł dziś mi zapunktował. Okazało się, że wpisał jej w kartę miażdżycę i chorobę otępienną , o czym nie wiedziałam. Pewnie po tej rozmowie , którą z nim przeprowadziłam po matki ataku agresji. Mijają właśnie dwa lata od tamtej akcji. Nowa pani doktor bardzo sympatyczna , podeszła ze zrozumieniem do sprawy, zleciła dla kontroli badania krwi i tyle. Odwiozłam matkę do domu. Cała ta sytuacja, właściwie to cały ten ciąg sytuacji kosztowała mnie sporo nerwów. A na koniec jeszcze małżonek wrócił od okulisty z diagnozowaną jaskrą. Od jakiegoś czasu miał problem z oczami i jak już w końcu dostał się do okulisty (prywatnie, bo na NFZ to nie wiadomo kiedy) to mu początki jaskry wynalazł. Na szczęście na etapie , który można jeszcze wyleczyć, dopiero w początkowej fazie.
I jak tu lubić poniedziałki ?