babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 6 listopada 2010

6.11.2010 Duch bojowy

mnie naszedł , nosi mnie od kilku dni i chciałoby mi się coś... A mój Mężuś wyjeżdża dziś do klienta więc jak wpadnę , jak ruszę od boju ! To na pewno chałupki nie pozna . Wezmę i zrobię przewrót w całym domu. Już zaczęłam od zrzucenia firanek , okien myć nie będę , bo pada , najwyżej w pracowni , skoro już wymusiłam usunięcie wszystkiego z parapetu . Umyję zanim dobytek Mężusia znów się tam zadomowi. Nie wiem czemu ale parapety w naszym domu od zawsze robiły za dodatkowe półki – czas z tym skończyć. Kiedyś to wynikało z braku miejsca no i się utrwaliło...
Dziś dzień urodzin Babci Stanisławy . Tyle lat minęło odkąd odeszła a mnie wciąż jej brakuje.

piątek, 5 listopada 2010

5.11.2010 Zwykłe sprawy babusine

Urwanie krawatki . Nic nowego w listopadzie . W środę mój laptop padł ofiarą ataku jakiegoś wrednego wirusa. Wyjątkowo wrednego, bo nawet bardzo dobre programy antywirusowe go nie wyłapały . Już myślałam ,że będę
nowego laptopa kupować , bo wyglądało to groźnie i wskazywało na uszkodzenie sprzętowe. Na szczęście nie. Mój starszy synalek – nawiedzony informatyk wziął go w swoje ręce i lapek ożył. Nie wiem jak on to robi , ale na pewno się komunikuje z komputerami telepatycznie. Robią co im każe jak tylko na nie spojrzy. Na mój widok same się wyłączają ,żeby wszystko było jasne. Paru poprawek jeszcze wymaga , ale danych nie straciłam i pracować mogę dalej. I całe szczęście, bo nie mam ochoty na kolejne nieplanowane wydatki.
Mężuś już się zameldował w nowych szafach. Do jednej przenieślismy wszystkie kasety i cd-iki z muzyką i filmami , zostało jeszcze trochę miejsca na rodzinne albumy ze zdjęciami , do drugiej wróciły mężowskie skarby i jeszcze jest trochę miejsca. Korytarzyk wygląda pięknie i już wiem ,że pozostałe szafy , te na holu też będą z tej samej płyty . Dzięki tej przeprowadzce zarobiłam dwie wolne szuflady w komodzie i większy koszyk - walizkę .
Jedną szufladę już sobie zagospodarowałam . Poukładałam w niej moje zapasy serwetek. Nadal je kupuję. Niektóre są tak piękne,że nie sposób się im oprzeć . Ostatnio kupiłam czarne ze srebrno- białą różą . A do walizki – koszyka przełożę swoje robótki. .
Jutro dzień latania na miotle. Zapuściłam trochę chałupkę , bo to i prezenty pięćdziesiątkowe wciąż na wierzchu ( no bo przecież nacieszyć się nimi trzeba ) i remont trwał dość długo i w ciągłym biegu – dobry pretekst,żeby się do tak prozaicznej czynności jak sprzątanie nie przykładać za bardzo. No , ale kiedyś trzeba. Więc czemu nie jutro. Dzień jak każdy. Za tydzień imprezka z okazji roczku Helenki.
Tak poza tym napisali o nas w miejscowym tygodniku. To dlatego,że zostaliśmy sponsorem wspierającym miejscową drużynę siatkarzy juniorów. Ambitna młodzież ; planują w tym roku wejść do pierwszej ligi.

wtorek, 2 listopada 2010

2.11.2010 Tak to jakoś jest,

że jesienna pora skłania do zadumy. Ostatni weekend w ogóle temu sprzyjał ( choć jak to u nas dużo się działo) . Z piątku na sobotę nocowała u nas wnusia. Przez ostatni tydzień nauczyła się wymawiać pierwsze słowa: ach, niam, tata, mama , baba i dziadzia – w jej wykonaniu, nie wiadomo dlaczego brzmi „dżadża” . W sobotę zaliczyliśmy znów rundkę do marketu budowlanego odebrać zamówione i długo wyczekiwane płytki do kuchni. Gres na podłogę jak gres na podłogę , za to dekory z różą przerosły moje wyobrażenie. Są po prostu piękne. Wyobraziłam już sobie efekt końcowy i po prostu doczekać się nie mogę , kiedy znajdą się na ścianach...
W niedzielę pojechaliśmy w moje strony na groby dziadka i babci oraz prababci i pradziadka . Uświadomiłam sobie,że od prababci Faustyny i pradziadka Ignacego dzieli mnie ponad 100 lat ! Prabacia urodziła się w roku 1858, - ja 1961. Mimo to ,akurat prababcia jest mi bliska – zawsze to czułam , była, choć przecież nie mogłam jej spotkać . Może się mną w jakiś sposób opiekuje? Cmentarz w mieścince , którą uważam za rodzinną , gdzie czas stanął w miejscu za czasów mojej młodości nadal mały ale jak większość cmentarzy w dzisiejszych czasach stracił swój spokój. Po alejkach przewalają się tłumy ludzi, a nagrobki epatują przepychem – jak wszędzie. Nie lubię tego, toteż nie byliśmy tam długo... Takie wyprawy do świata młodości , bardziej niż co inne uświadamiają mi upływ czasu i nieuchronnie postępujące zmiany. Źle się z tą świadomością czuję. Jakoś zmian nie lubię , choć przecież rozumiem i akceptuję a na co dzień nawet o tym nie myślę …
Wczoraj jak co roku odwiedziliśmy groby naszych bliskich tu na miejscu. Na starym cmentarzu mojego ojca, naszego wnuczka, pradziadków Mężusia i mimo tłumów jakoś dało się w ciszy powspominać i skupić na modlitwie . Na nowym odwiedziliśmy babcię i dziadka Mężusia , znajomych i dalszych krewnych. Tych ostatnich bardziej symbolicznie , poświęcając im myśli i modlitwy i paląc jedną symboliczną lampkę niż odwiedzając ich kwatery. Nie sposób nikogo odnaleźć . Cmentarz zrobił się ogromny a w tym tłumie ludzi , który wczoraj dosłownie go zalał nie sposób się było swobodnie poruszać. Uciekliśmy szybko skracając sobie drogę przez sektor grobowców i mauzoleów rodzinnych . Być może za sto lat ktoś doceni ten blichtr ale teraz mocno rażą nowością , wymyślnością kształtów i jakością marmurów. Ten styl wybrali sobie miejscowi bogacze, niektórzy jeszcze żyjący – na marmurach wyryte same znane w mieście nazwiska , jeszcze bez imion i dat . I kiedy tak patrzyliśmy na to wszystko, mężuś podśmiechiwał się trochę,że to niby też inwestycja w nieruchomości, ja nie mogłam się uwolnić od myśli „ a wszystko to marność ...” . I od paru już lat mi chodzi po głowie,że to kolejne święto , na którym można zbić kasę. Nikt już pewnie nie pamięta jak się robiło wieńce z mchu , szyszek , krepowych kwiatów i malowanych srebrolem liści paproci. I nie chodzi o to ,żeby wracać do robienia samodzielnie wieńców z mchu ,ale o wciskającą się wszędzie komercję . Bo tak naprawdę to naszym Zmarłym wystarczy nasza pamięć i modlitwy . Te wszystkie bukiety , wieńce i znicze potrzebne są nam żywym. Dzień tradycyjnie już zakończyliśmy u Teściowej na kawie . Widok rodziny zasiadającej razem do stołu zawsze podnosił mnie na duchu , a teraz tym bardziej . W sumie zasiadły już 4 pokolenia . Obie prababcie, my – dziadkowie , nasze dzieci i wnuczęta. Jedno na rękach rodziców, drugie jeszcze w brzuszku mamy ,ale już do powitania kolejnego maluszka bliżej niż dalej. Szwagierka wprawdzie definitywnie rozstała się ze swoim mężem , a jej syn został na weekend w Poznaniu z powodu nauki , ale wspomniała coś o jego bliskich zaręczynach. Kandydatkę na żonę już mieliśmy wszyscy okazję poznać więc pewnie kolejne rodzinne spotkanie znów w większym gronie. A nasz młodszy synalek i synowa już mówią , o drugim maluszku , bo przecież musi mieć kontakt z rodzeństwem , tak jak on miał ze starszym bratem , nawet na wszystkich zdjęciach zawsze są razem. Między Synową i jej siostrą była większa różnica i to już nie to. I jak tu się nie cieszyć ?