babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

piątek, 4 listopada 2011

4.11.2011 PYRY

wdzięczny temat ,że tak powiem . A wałkuje go dziś moje ulubione radio. Że niby z mody wychodzą, że teraz to inne warzywa i w ogóle Pyrlandia to już nie stolica pyry. No i zaczęłam się zastanawiać jak to u mnie z tą naszą regionalną potrawą .
Takich „z wody”to za często nie pyrtolę – w sobotę i niedzielę conojwyży . W tygodniu to zwykle zupy , albo coś na szybko. Chociaż jak się tak zastanowić to zupę z pyrek przynajmniej raz na miesiąc mam. Plyndze tyż ze dwa trzy razy , czasym szagówki albo kluchy na tartych pyrkach ze skzryczkami zez wyndzony słoniny wytopionymi.. No i czasym jakąś sałatkę zrobię i frytki tyż, choć to nie zdrowo. A na Popielec i we Wielgi Piątek to już pyry w mundurkach zez gzikiem być muszą , albo tyż zez śledziem w śmietanie. Kiedyś nawet babkę upiekłam z surowych pyrek . No i do prawie każdy zupy pyrki dokładom.
Pyry od bambra kupuję , a właściwie to teroz od bamberki, bo ze dwa lata już bydzie jak wdową się została. . Jak mi kiedy pyrek braknie do do marketu letę . Nimiecki market to i pyry porzundnie w workach , posegregowane i czyściutkie leżą na stoisku z warzywami. I zjadliwe tyż są .
A w ogóle to podobno mają tylko 60 kalorii ( ryż 120, a makaron 260) więc to nie prawda,że tuczą , a dziś się jeszcze z radia dowiedziałam ,że i magnezu i witaminy c dużo , a poza tym spożywanie ich pomaga obniżać ciśnienie krwi. Czyli powinnam je jeść. Najbardziej lubię takie mundurkach , z solą i masłem , albo z kwaśną śmietaną . Z dzieciństwa pamiętam jak babcia co dwa- trzy dni gotowała w takim wielkim kotle dla kur i kaczek . Często wkładała na wierzch kilka ładniejszych – takich do użytku w kuchni .Gotowały się w mundurkach w tym kotle . Nie wiem co to była za odmiana , ale były pyszne . Nigdy potem lepszych nie jadłam. Zjadaliśmy je z solą i masłem , pojadając kwaśnym mlekiem na kolację , albo tak sobie – jako przekąskę. Pamiętam też pyszne danie na piątek: ziemniaki z poprzedniego dnia pokrojone w plasterki ,odsmażone na smalcu , z dodatkiem kilku krążków cebuli , obsypane solą pieprzem i odrobiną majeranki , a do tego polewka – taka kwaskowa zupka robiona z maślanki lub kwaśnego mleka . Pyszności ! Tego nie gotuję , bo mój mężuś nie lubi polewki. Za to za odsmażanymi ziemniakami przepada. . Ja zresztą też.
A na stare ziemniaki mam swój patent . Patent pochodzi z książki kucharskiej mojej babci – z roku 1918. Przeczytałam całą ,łącznie z poradami i kosztorysami – tak, tak kosztorysami jak gospodarować kasą , ile i na co jej przeznaczać mając do dyspozycji określoną kwotę. Ale wracając do ziemniaków. Żeby polepszyć ich smak , szczególnie na przednówku , kiedy już są stare należy do garnka włożyć ćwiartkę obranego jabłka i razem gotować. Sprawdza się – faktycznie są lepsze.
Nooo, to by było na tyle, o tych pyrach.

czwartek, 3 listopada 2011

3.11.2011 Babusine sprawy się mnożą a czas ucieka




Spraw mniejszych i większych mam taką ilość ,że nie nadążam. Jeszcze więcej chciałabym zrobić , tylko ten czas za szybko ucieka. Wczoraj pojechaliśmy z mężusiem do zaprzyjaźnionego medyka. Mężuś z wynikami i z kaszlem, ja tym razem bardziej na przyczepkę. Czuje się dobrze, bóle głowy mi minęły , ciśnienie wprawdzie mam trochę podwyższone ale nie przeszkadza mi to w normalnym funkcjonowaniu więc nie zawracałam medykowi głowy swoją osobą tym razem. Coś trafiło mi ślubnego w tym roku., co parę tygodni łapie jakieś infekcje. Dostał antybiotyk i kategoryczny nakaz leżenia w łóżku co najmniej 3 dni. Uszykowałam termos z herbatką , jedzenie i zapas chusteczek do nosa i niech leży. Firma nie runie bez niego , jak poleży do soboty . Ogarniemy ten majdan sami z chłopakami.
Starszy synalek kończy dziś 30 lat. Kto by to pomyślał, że mamy takiego starego syna . Impreza 13 listopada wspólna z drugimi urodzinami Helenki. . Małej kupiliśmy kolejną lalę z pracowni przy muzeum lalek – z serii postaci bajkowych . Tym razem sierotkę i na ręce rodziców damy jakąś kasę na potrzeby maluchy , a dla synalka zamówiliśmy srebrne, wysadzane rubinami ( bo to jego kamień zodiakalny) i z grawerowanymi inicjałami spinki do mankietów i krawata .Nawet jeśli nie będzie ich nosił ( sądzę ,że jednak będzie , bo tak jak my lubi piękne rzeczy) to będzie miał pamiątkę od rodziców. Żona kupiła mu stołowe piłkarzyki , bo sobie zamarzył ,że postawi je na działce rekreacyjnej i będą sobie grać w czasie spędzania tam wolnego czasu. Piłkarzyki przechowujemy w naszej piwnicy . Ciekawe jak mu je A wręczy , bo ciężkie niemożliwie.
W marketach już zaczęli okres świąteczny : bombki, ozdoby , gwiazdorki , aniołki i, reniferki. Chyba w obawie,że kryzys światowy się pogłębi i ludzie przed świętami kupować niczego nie będą . Będą , będą . Przynajmniej u nas , kupowali w stanie wojennym ( no, raczej zdobywali ) to i w kryzysie światowym będą .
Okładki do zeszytów prawie gotowe. Jeden muszę tylko polakierować , z drugim jeszcze trochę więcej pracy, ale sama okładka też już gotowa. Kosz z owocami świetnie się sprawdził jako obciążnik. - wszystko się ładnie , równo pokleiło i nie zwija się po wyschnięciu. Sukienka dla Helenki idzie mi trochę gorzej – ale trudno ; wymyśliło się skomplikowany fason , to się ma za swe .
Za oknem piękna , ciepła , bajecznie kolorowa jesień .

poniedziałek, 31 października 2011

31.10.2011 W okół cmentarza

Tak sobie myślę ostatnio o minionym ,pora roku odpowiednia po temu przecież i nastrój jakiś taki nostalgiczny. Nawet muzyka w moim ulubionym radiu., poranne mgły i dywany złotorudych liści zaścielające ulice... No i jutrzejsze święto oczywiście... Kiedy byłam małą dziewczynką i mieszkałam na wsi do tego święta przygotowywaliśmy się bardzo starannie, nie było wówczas zwyczaju palenia zniczy czy lampek w ciągu roku. Ten zwyczaj wiązał się tylko ze Świętem Zmarłych. Przed Świętem trzeba było umyć nagrobki , posprzątać w okół grobów , wyłożyć je świeżymi gałązkami świerku albo mchem., przygotować znicze i wieńce. W sklepach tego nie było, albo raczej zdarzało się ,że się pojawiały . Małe , kolorowe , szklane lampki wypełnione woskiem. Po święcie starannie się je zbierało ,żeby były na następny rok. Cały rok zbierało się też resztki zwykłych świec , topiło potem to wszystko w puszcze po rybach i wlewało do szklanych pojemników zatapiając knot zrobiony z kawałka bawełnianej tasiemki. Domowym sposobem robiło się też wieńce. Na podłożu z mchu upinało się drutem liście paproci, szyszki świerkowe i krepowe kwiaty , też robione domowym sposobem .Liście paproci i szyszki malowało się srebrolem . Kwiaty z krepy robiło się w prosty sposób . Brzegi odpowiednio przyciętej w paski krepy zawijało się na igliczce do robienia rękawic , potem skręcało ,obwiązywało drutem i wyginało krepę w różne strony . Powstawał w ten sposób kwiat . Żeby nie zamókł na deszczu zanurzało się te kwiaty w rozpuszczonym wosku. Takie robione domowym sposobem kwiaty były ładniejsze niż plastikowe ze sklepu z artykułami przemysłowymi. Znałam parę osób, które umiejętność robienia kwiatów z krepy opanowały w sposób perfekcyjny i potrafiły z tego wyczarować prawdziwe cudeńka. Samo święto w tamtym czasie lubiłam, choć nabożeństwo wydawało mi się strasznie długie i nie bardzo rozumiałam dlaczego musi tyle trwać. Często na cmentarz do pobliskiego miasta chodziliśmy pieszo – ok.6km przez las. Na cmentarzu panowały skupienie, powaga i przede wszystkim umiar i skromność. Nie było żadnego przepychu i targowiska próżności .
Jako dziecko w ogóle lubiłam cmentarze. Fascynowały mnie na równi ze starymi zamkami i kościołami. Jakoś to współgrało z moją refleksyjną naturą i pociągiem do rzeczy groźnych i niewyjaśnionych . Kiedy już poszłam do szkoły i zamieszkałam w mieście chodziliśmy na cmentarz dość często. Czytaliśmy epitafia , oglądaliśmy portrety na porcelanie i próbowaliśmy zgadywać kim te osoby mogły być. Zatrzymywaliśmy się przy mogiłach Powstańców Wielkopolskich i żołnierzy – nauczeni w domu ,że im należy się szczególny szacunek. Bywało,że po prostu biegaliśmy po alejkach , albo zakładaliśmy się kto przejdzie przez cmentarz po zapadnięciu zmroku. Udawało mi się , ale wyobraźnia działała . Skóra cierpła i włos na głowie się jeżył. W tych głupich dziecięcych zabawach była chyba jakaś próba oswojenia śmierci. W moim mieście oprócz cmentarza parafialnego był jeszcze jeden – bardzo stary i zapomniany , pozostałość po pruskich zaborcach. Zlikwidowano go w początku lat 70-tych , gdy ruszyła budowa nowego urzędu telekomunikacyjnego. Zanim to się jednak stało chodziliśmy się tam bawić . Nie tylko zresztą moja podwórkowa paczka ale wszystkie dzieciaki z miasta. A jakie fiołki tam rosły!!! Ganialiśmy się pomiędzy przewróconymi , opisanymi gotykiem płytami i ruinami grobowców rodzinnych . Czasem trafiła się nawet dodatkowa atrakcja w postaci wystającej z ziemi jakiejś czaszki lub piszczela . Nikt nam nie mówił,że i te groby należy uszanować. Rodzice jeśli nas za to karali, to raczej w obawie,żebyśmy nie zrobili sobie krzywdy. To jednak wpisywało się jakoś w e wciąż żywą pamięć wojny , represje niemieckie na rodzinach Powstańców ,żyło jeszcze wiele osób , które pamiętały czasy zaborów i wszystko co kojarzyło się z tamtymi czasami należało traktować jako złe i zwyczajnie tępić. Z czasem wyrośliśmy z tego , popruski cmentarz został zlikwidowany . Nie przypuszczałam gdy byłam dzieckiem, że w miejscu tego cmentarza przyjdzie mi kiedyś zamieszkać. .
Minęło wiele lat od czasu tych dziecięcych wypraw , po wielu różnych życiowych przygodach mąż dostał mieszkanie służbowe w budynku telekomunikacji na ostatnim piętrze , dokładnie nad miejscem gdzie kiedyś była kwatera grobowców . Jakoś większego wrażenia to na mnie nie zrobiło, choć czasem zdarzało mi się,że ktoś pytał czy nie boję się duchów. Śmiałam się wtedy ,że nie, bo duchy pruskie więc zdyscyplinowane : czwórkami chodzą ze śpiewem na ustach. Zdarzyła się jednak pewna dziwna noc , która zmieniła moje myślenie i sprawiła,, że przestałam sobie żartować. Przeżyłam odwiedziny z zaświatów ( szczegóły tego zdarzenia to temat na osobny wpis) , świadomość,jakie te odwiedziny niosły przesłanie przyszła dopiero parę miesięcy później. Można się śmiać i nie dowierzać ale doświadczenie tego rodzaju jest co najmniej fascynujące i potrafi zmienić spojrzenie na wymiar tego świata. Od tamtej nocy jakoś tak naturalnie zaakceptowałam śmierć jako część naszego życia i wstęp do dalszego ciągu . Koniec nigdy mnie nie przerażał , co najwyżej niepokoił – jak wszystko co nieznane. W życiu przyszło mi jednak zmierzyć się ze śmiercią bliskich i były to ciężkie przeżycia. W przypadku osób dorosłych jakoś szybko potrafiłam się pogodzić z faktami i choć żal gdzieś tam tkwi i się odzywa co jakiś czas to jednak jest akceptowałny i zrozumiały. Znacznie trudniejsze okazało się zetknięcie ze śmiercią pięciodniowego wnuczka. Coś zupełnie irracjonalnego i niewytłumaczalnego . Jak to ? Takie maleństwo ? Przecież dopiero przyszedł na ten świat ? Wciąż jeszcze nie mogę spokojnie o tym myśleć a tym bardziej się pogodzić.
Teraz po latach nadal lubię zaglądać na cmentarze , choć wolę w trakcie roku , kiedy panuje spokój. W Święto oczywiście idziemy , bo tak każe tradycja i ta religijna i ta rodzinna . Przytłacza nas jednak ten zgiełk i przepych zniesmacza rewia mody ,denerwują przemieszczające się tłumy ludzi a atmosfera nie sprzyja skupieniu i wspominaniu , ciemności nie rozjaśnia blask płonących zniczy . Dzisiejsze znicze są wielkie , płoną po kilka dni , ale ich światło nie rozjaśnia mroku.. I tak sobie myślę ,że te wszystkie góry kwiatów ,wieńców , wiązanek i zniczy są potrzebne nam żyjącym .Zmarłym wystarczy modlitwa i nasze dobre myśli.