babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 20 sierpnia 2016

20.08.2016 Popracowałam sobie

oj popracowałam . Wprawdzie nie zaniosłam płaszczy do czyszczenia, ale nic straconego ; zabiore do auta i załatwię to w poniedziałek. I tak muszę jechać w tę okolicę. 
Od rana zrobiłam zakupy , na zieleniaku i w mieście , zaliczyłam też pocztę . Z zieleniaka nie wiele dziś przywiozłam . Tylko to co mi brakowało czyli ziemniaki i pomidory. Kupiłam też trochę fasolki szparagowej od zaprzyjaźnionej babci - ogrodniczki. Miałam w planach jeszcze trochę ogórków do kiszenia ale załapałam się na ostatni kilogram. No i gladiole ; filetowe, biskupie i blado- różowe. Pysznią nie w wazonie na kuchennym stole razem z żółtą nawłocią i wrotyczem. 
A potem to już szło. Do 16.00 miałam już wyprane, posprzątaną chatkę , zapeklowane mięsko w  szynkowarze ,przygotowane słoiki do zapraw,upieczony chlebek żurkowy  , przywiezione z działki jabłka i śliwki . Na działce też sobie popracowałam , choć nie było tego w planach. Pozgarniałam wszystkie  spady na kilka pokaźnych stosików. Młodzież wybierała się na działkę , to sobie powynosili do kompostownika , albo gdzieś na śmietnik. Śliwek jest mnóstwo ; zebrałam wielki koszyk nie naginając gałązek i nawet nie wspinając się na palce. Tylko to co było w zasięgu ręki. Upał był dzisiaj okropny , zmachałam się przy tej robocie więc po powrocie z działki musiałam sobie zrobić przerwę (SKS , a co ... ) . Niecała godzinka wystarczyła. Zabrałam się za zagospodarowywanie tego co przyniosłam . Jabłka dam teściowej , bo chciała więcej , a ja już wiecej zapraw jabłkowych robić nie zamierzam . Najpierw zaprawiłam ogórki - wyszły 2 duże słoiki . Tylko dwa , ale z tym co zrobiłam już wcześniej mam 12 szkieł. Ze śliwek zrobiłam kilka kompotów . Niestety musiałam wypestkować , bo trafiają się robaczywki. To nie to co kompot ze śliwek z pestkami , bo to pestki dodają smaku kompotom ze śliwek , ale mówi sie trudno. Tym razem będzie inaczej. Spory garnek też przygotowałam do smażenia powideł . Właściwie to już zaczęły się smażyć . No , ale to potrwa , bo wiadomo , muszą dobrze odparować i nabrać smaku. 
A teraz kombinuję , co zrobić z resztą tego dobra, bo przejeść za Chiny nie damy rady.  
Szafy nadal czekają na swoją kolej.
A tak poza tym to stwierdziłam ,że o  ile tak w ogóle nie lubię robić zakupów , to te w sobotnie poranki sprawiają mi przyjemność. Miasto wyludnione , dopiero zaczyna budzić się do życia , nikt się nie spieszy , samochodów nie wiele więc i ciszej , można zamienić bez pośpiechu parę słów ze znajomymi jeśli się kogoś spotka , popatrzeć na wystawy , pogadać z chwilkę z panem z kiosku , albo ekspedientką w mięsnym ... Sama przyjemność . W sklepach z ciuchami zaczynają się pojawiać ciepłe poncha , sweterki i narzutki . Króluje szarość , przynajmniej na razie . 

piątek, 19 sierpnia 2016

19.08.2016 I tak to jest

ze mną . Nieustanny wyścig z czasem Póki co , czas górą . Jeszcze nie znalazłam chwili na zgranie i obrobienie zdjęć z wyjazdu ( wiem , obiecałam pokazać coś nie coś ) i parę zaległych na dokładkę . Dziś cały dzień pisałam . Faktury i oferty na zmianę , ale faktury rzecz najważniejsza. Parę drobniejszych tematów mi uciekło , będę nadrabiać . Popołudnie przespałam . Jeszcze w pracy rozbolała mnie głowa i nie chciało odpuścić . Nie wiem z jakiej przyczyny. Tabletki pomogły na jakąś godzinę i teraz znów mi się daje we znaki. Chyba położę się wcześniej , jak tylko mężuś pojedzie do teściowej. Jeszcze tylko dziś i jutro . W niedzielę wraca Szwagroska więc opiekę nad teściową przejmie. 
Na jutro mam w planach sporo . Przede wszystkim zanieść zimowe płaszcze do czyszczenia . Nie zrobiłam tego na wiosnę a jesień bliska . Muszę pojechać na działkę narwać śliwek i nazbierać jabłek, zanieść do piwnicy zaprawy i samochodową lodówkę ,zaprawić trochę śliwek i jabłek , może zdążę też obszyć nowe firanki do kuchni. Niechcący zniszczyłam sobie jedną część  z tych co mam . Nowe już kupiłam , ale muszę trochę skrócić .  Z nową maszyną to będzie łatwe.  Od rana oczywiście jak zwykle zakupy cotygodniowe. Tym razem jeszcze i wizyta na poczcie , bo nie zdążyłam wysłać faktur . Nazbierało się trochę . Na dożynki we wsi u młodszej młodzieży lub zjazd wojów słowiańskich na wykopaliskach w Grzybowie raczej nie zdążymy a marzyło mi się . Wciąż nie mogę się zabrać za przetrzepanie szaf i skasowanie niepotrzebnych rzeczy . 
Jabłek na razie nie zagospodarowałam , wydałam teściowej , stwierdziła, że jak nie potrzebuję to ona weźmie i przerobi na mus. I dobrze ,bo jest ich mnóstwo , a przynajmniej będzie miała zajęcie. 

czwartek, 18 sierpnia 2016

18.08.2016 Sprawy babusine

W pracy normalnie . Kolejne zlecenia i zapytania przychodzą i grafik na ostatnie cztery miesiące roku się zapełnia. 
Drzwi już mamy . Dokładnie takie jak chcieliśmy , z regulowanymi futrynami i klamkami w srebrnym kolorze . O dziwo niczego nie pomylili , jak to było z płytkami. Ekipa budowlańców wchodzi zaraz po niedzieli. Koniec budowy już blisko. 
Z jabłkami na razie nic nie zrobiłam , mogą poczekać do soboty a nawet dłużej. Przysiedzieliśmy w biurze , potem trzeba było coś zjeść i zrobić najpotrzebniejsze zakupy , no i zrobiło się późno.  Zamiast tego zajęłam się prasowaniem . 
Na noc mężuś znów jedzie do teściowej . Prawie cały dzień było dobrze, pod wieczór znów skoczyło jej ciśnienie .  
Jutro piątek i znów wolny weekend. No powiedzmy,że wolny. Mam mnóstwo pracy w domu. 

środa, 17 sierpnia 2016

17.08.2016 Co jest , co się dzieje z naszym czasem ?

Doba musiałaby mieć 48 godzin a i to pewnie byłoby mało. Znów się okazało ,że mamy tyle zajęć ,że najbliższe trzy tygodnie zapełnione po brzegi. 
A dziś ... Dziś też się działo . Najważniejszy news dnia : Szwagroska została po raz drugi babcią . Kawał chłopa : 3400g , 55cm . mama i synek zdrowi , tata i starsza siostrzyczka zadowoleni. 
Zadzwonił gość z firmy gdzie zamówiliśmy drzwi. Jutro możemy odbierać . No to już naprawdę zostanie nie wiele do końca budowy . Wierzyć mi się nie chce ( choć przecież brałam w tym udział ) ,że zajęło nam to tak nie wiele czasu. Rok i trochę licząc z formalnościami i załatwianiem wszelkiej papierologii... 
Byłam dziś na działce . Jabłkowa klęska urodzaju . Właśnie dojrzały te z drugiej jabłoni . Nazbierałam wielką torbę i duży koszyk a nie zebrałam nawet jednej 20 tego co wisi na drzewie. Pojęcia nie mam co z tym robić, bo jabłkowych przetworów mam już w piwnicy sporo. Trochę dałam teściowej i obdarowałam dwie sąsiadki , a i tak mam jeszcze więcej niż pół koszyka . W sobotę jade po śliwki . Już są prawie dobre. Za 2-3 dni nabiorą słodyczy . O dziwo złamane w czasie ubiegłorocznych nawałnic drzewo odżyło i obrodziło niesamowicie. Dawno już takiej ilości śliwek nie mieliśmy. Kompoty ze śliwek i tak planowałam jeszcze zrobić więc mam sprawę beznakładowo załatwioną . To chyba i kilka słoików powideł nasmażę i spróbuję ususzyć . A są jeszcze gruszki , też w słusznej ilości , ale będą dopiero we wrześniu. 
Mężuś nocuje dziś u teściowej . Kłopot z nią już mamy , nie można zostawić jej w nocy samej , z powodu nadciśnienia i problemów z sercem a Szwagroska pojechała witać wnuczka . W dzień jakoś sobie radzi ale w nocy wpada w panikę . No cóż , taka jest starość , nie szczególnie udana.
Lato w odwrocie ; wciąż temperatury jesienne , choć zapowiadają jeszcze upał. Lubię tę porę lata.  


wtorek, 16 sierpnia 2016

16.08.2016 P.S. Specjalnie dla Fusilli

Kochani ! Dziękujemy Wam za spotkanie, gościnę , wspólne pogaduchy, wspólny koncert i pyszności wprost z kaszubskich borów ! Buziaki!

16.08.2016 Wakacje ,

krótkie . Wydłużony o 2 dni weekend właściwie , ale niech tam . Umówmy się ,że to jednak wakacje.  Wyjechalismy około 12.00 w piątek. Na kompletnym luzie, bez pośpiechu , bez wyprzedzania , z przerwami na kawę . Dotarliśmy przed 16.00 . Na miejscu udało  mi się załatwić pokój z łazienką i widokiem na jezioro ( zarezerwowany mieliśmy z łazienką na korytarzu) . Właściciel nas zapamiętał z poprzednich pobytów ( noooo, zintegrowali się cokolwiek z naszą ferajną to i zapamiętał). Zakwaterowaliśmy się , a że pora była już dość późna to pojechaliśmy na obiad do baru As . Jak zwykle na sandacza . Po obiedzie wybraliśmy się na spacer po marinie , pooglądaliśmy sobie łódki , poszliśmy na kawę i lody, zadzwoniłam do zaprzyjaźnionej Kaszubki zameldować swój przyjazd i znów snuliśmy się po kurorcie. Potem wróciliśmy do ośrodka . Reszta dnia minęła nam na rozpakowaniu się czytaniu i ogólnym lenistwie. 
Następnego dnia wybraliśmy się do Malborka. To tylko 125 km , zapowiadało się ,że dwie godziny i kilka minut wystarczy na dojazd . Nie wystarczyło . Powód ? zwyczajnie ; kraj w budowie . Niektórzy mówią ,że w ruinie , ale to nie prawdę , widziałam na własne oczy , drogę przebudowywali , a nie rozbierali . Staliśmy w korku około godziny . Kiedy dotarliśmy na miejsce , trzeba było jeszcze postać w gigantycznej kolejce po bilety. Nie są tanie 39,90 od łebka , ale atrakcje warte są tej ceny. Zamek wolno zwiedzać tylko z przewodnikiem . Jest też opcja a autoprzewodnikiem ( aplikacja na smartfon i słuchawki , ale trzeba rezerwować wcześniej , no i widziałam ,że ludzie się z tym gubili) . Jak tylko uzbierała się grupa weszliśmy na zamek. Przewodnik tym razem skupił się na epoce, życiu zamkowym , detalach architektonicznych , nowych odkryciach i renowacjach. Ciekawie mówił. Odebraliśmy solidną porcję wiedzy historycznej. Napisałam tym razem , bo kiedy zwiedzaliśmy zamek jakieś 13 -14 lat temu przewodnik skupiał się na elementach obronnych , co mnie osobiście bardzo ciekawiło . No i trasa była zdecydowanie krótsza. Zamek jest sukcesywnie odbudowywany , są więc nowe sale do zwiedzania , większość oparta na jednej kolumnie zakończonej radialnym sklepieniem , co samo w sobie wygląda pięknie i robi niesamowite wrażenie. Odbudowano też gotycki kościół , odremontowano figurę , która zdobi mury zamku , między innymi suknię madonny złożóną z mozaiki, na którą składa się 55 tysięcy maleńkich teser z weneckiego szkła. Coś pięknego !  Jak się okazało odnaleziono też księgi rachunkowe zamku i stad mnóstwo nowych szczegółów z życia załogi krzyżackiej. Zwiedzanie trwało ponad 3 i pół godziny. Nie wchodziliśmy na wieżę . Byliśmy poprzednim razem , a po wędrówkach krużgankami , pokonywaniu stromych i wąskich schodków w górę i w dół już nam się nie chciało. Dla kogoś , kto mało chodzi lub ma problemy z nogami trasa jest   prawdziwym wyzwaniem . Ale było warto . Zamek ma 730 m długości i zajmuje powierzchnie 21 hektarów .A dokładnie to cały kompleks zamkowy . Najciekawszy jest oczywiśćie górny zamek czyli ten najstarszy z 44m wieżą . Oczywiście nadal była też wystawa bursztynów . Pierwszy raz tę wystawę widziałam jeszcze gdy byłam w I klasie LO . Nie wiele było wówczas do zwiedzania a w okół zamku były puste pola . Od tamtej wycieczki bursztyny stały się moją niekwestionowaną miłością . Bursztyn jako materiał jubilerski nie ma sobie równych . 
Na koniec kupiliśmy jeszcze drobne pamiątki dla wnucząt, dla wnusiów po figurce  rycerzyków , dla wnusi księżniczki w średniowiecznym stroju i po paczuszce ręcznie robionych w manufakturze cukierków , dla nas magnes na lodówkę z zamkiem i świecznik ze szkła z wprawionymi bursztynami - śliczny. Była srebrna broszka w kształcie pięciolini z kilkoma nutkami z bursztynu . Od dawna marzę o tym włąśnie wzorze , ale odpuściłam . Od pewnego czasu bojkotuję wszelkie broszki z wyjątkiem bursztynowej kamei ale ponieważ ma dwie możliwości więc tymczasem noszę ją na łańcuszku jako wisiorek. Co nie znaczy ,że nie żąłuję ,że zrezygnowałam . Żałuję , ale trzeba być konsekwentnym. W drodze powrotnej wstąpiliśmy na kolację do przydrożnej restauracji o wdzięcznej nazwie "Konopielka ". Ceny umiarkowane , a pierogi wprost przepyszne. W dodatku robione a nie z paczki. 
Na pierwszą część Chojnickich Nocy Operetkowych już się nie załapaliśmy . Wróciliśmy gdy koncert dobiegał końca. 
Następnego dnia pojechaliśmy znów na Krzyż Jezior do Wdzydz. Późno . Długo spaliśmy , bo z powodu kolonistów śniadania dla pozostałych gości wydawali dopiero o 9.15. No to sobie pozwalaliśmy , spało się. Wypiliśmy sobie kawę , poczytaliśmy i dopiero około południa ruszyliśmy na kolejną wycieczkę . Tym razem w konkretnym celu to znaczy żeby popływać statkiem spacerowym po jeziorach. Załapaliśmy się na ostatni rejs na godz. 15.00. Mieliśmy dwie godziny więc poszliśmy na zupę kurkową i rybę. Zupa była rewelacyjna , sandacz też . Już dawno odkryliśmy to miejsce więc teraz wpadamy tam gdy jesteśmy w okolicy. A potem była już pora na rejs. Było pięknie choć od wody wiało chłodem a jezioro było wzburzone. Minęłiśmy Krzyż Jezior i wypłynęłiśmy na południową odnogę Krzyża, okrążyliśmy wyspę Ostrów Wielki , po drodze minęliśmy jeszcze kilka innych wysepek ale juz mniejszych , z glośników płynęła opowieść o jeziornych legendach i ciekawostkach . Dopiero ze stateczku mogliśmy się przekonać jak potężne są te jeziora . I oczywiście przepiękne a pzry tym bogate we florę i faunę. Rejs trwał równą godzinę. 
Około 17.20 dotarliśmy do naszych zaprzyjaźnionych Kaszubów na krótkie pogaduchy przy kawce i kolacji a potem razem pojechaliśmy na drugą część  koncertu. W tej części nawiązano do przedwojennej muzyki polskiej w wykonaniu Bodo i Ordonówny. Całkiem sympatyczny spektakl zrobiony w formie spotkania tych dwojga po latach i wspominania . Wspomnienia to oczywiście były piosenki. Znane wszystkim przeboje , jak "Umówiłem się z nią na 9-ta", "Baby", "Miłość Ci wszystko wybaczy" itp. Artyści się spisali , wciągnęłi do wspólnego śpiewania publikę i chyba sami się nie źle bawili . Nie za bardzo gustuję w takich klimatach , ale podobało mi się . Lubię ładne głosy i ciekawe aranżacje muzyczne , a w tym przypadku przyznać muszę, że  jedno i drugie było na wysokim poziomie i bez stylizowania się na przedwojenną manierę . Aranżacja bardzo współczesna i kilka wręcz brawurowych wykonań np.; "Baby ah te baby ". Może mi się uda wrzucić jakiś filmik, bo kilka nagrałam to pokażę . Koncert zakończyło się przed 22.00 bisami i wielkim aplauzem publiczności. 
Ostatni dzień był znów na luzie ; bez konkretnych planów i zajęć . Trochę czytaliśmy , chwilę pływaliśmy rowerem wodnym , trochę pojeździliśmy po okolicznych wioskach - ot tak sobie z ciekawości , żeby zobaczyć jak wyglądają . Około 13.30 zapakowaliśmy auto, oddaliśmy klucze od pokoju i pojechaliśmy do Asa na obiad . Po obiedzie znów jeździliśmy po okolicznych wioskach. Zebrałam też kilka grzybków. Wypatrzyłam z okien samochodu ( pierwszy raz w życiu zbierałam grzyby jadąc autem) , niestety dwa prawdziwki okazały się całkowicie zjedzone przez robale. Ostały się czarne łebki i kozaki oraz kurak sztuk jeden. Właśnie się suszą . Na koniec wstąpiliśmy na lody w Charzykowych . W sklepiku z pamiątkami kupiłam tradycyjnie już porcelanowe gadżeciki z kaszubskim wzorem ; dwa kieliszki do jajek i jeden malutki spodeczek do konfitur , cytryny itp. W ubiegłym roku zabrakło w sklepie kieliszków do jaj i spodeczków więc kupiła ile było czyli po 2 szt. W tym dokupiłam kolejną " parkę " i znów ostatni spodeczek. Brakuje mi jeszcze jeden , ale będę przecież tam wracać więc kupię przy kolejnej okazji. Do domu dotarliśmy o 19.30 . Przydało by się tam posiedzieć jeszcze co najmniej do końca tygodnia , ale mówi się. trudno. Za rok też będą wolne weekendy. Fotki wrzucę jak tylko znajdę czas na ściągnięcie do komputera i obróbkę. 
A dziś już jak zwykle; praca ... 

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

15.08.2016 No to jestem !

Wróciliśmy , atrakcji było sporo - co nie omieszkam opisać i wrzucić kilka fajnych fotek ale to, jak się odnajdę na swoich śmieciach . Na razie to rozpakowałam torbę podróżną , wrzuciłam ładunek prania do pralki i mieszankę na chleb do automatu , no i oczywiście zajrzałam do laptopa . Mężuś spakował auto na jutro do pracy . A tak , tak ; nie ma zmiłuj, jutro szara rzeczywistość . Jesień bliska , o czym daje znać przyroda ; w Borach Tucholskich mnóstwo grzybów , kwitną wrzosy a gałęzie jarzębin i przydrożnych jabłoni uginają się od owoców, no i raz po raz zawiewa chłodem . Aaaa!!! Jeszcze wystawy sklepowe ! Aż kipią od przyborów szkolnych , tornistrów i szkolnej , biało - granatowej mody ! 
Do jutra więc !