babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 1 lutego 2020

1.02.2020 Tak to jest

Sprawy imprezowe odłożone na później , a ja trochę się domowymi zajmowałam , a trochę kurowałam, a dokładnie to powygrzewałam pod kocem  , bo jednak katar mnie dopadł , choć nie zbyt wielki i też trochę pokasłuję . Mężuś nadal się kuruje , dostał wczoraj nową porcję leków co skutkuje tym ,że chrypę ma mniejszą .  Zbieramy się jakoś. 
Do miasta na zakupy nie pojechałam . Po pieczywo poszłam do osiedlowych pss-ów , bo ziemniaki i jabłka do biedronki . Resztę mam więc nie musiałam . Miałam plany przewrót w szafach zrobić , ale skończyło się na szafce z torebkami i obrusami. Może jutro. A jak nie zrobię to też się nie zmartwię , nie pali się . Ważniejsze , żeby się wykurować , zwłaszcza, że tydzień pracowity nas czeka .

piątek, 31 stycznia 2020

31.01.2020 Leżymy


Ja jeszcze nie , ale już trzeci dzień z rzędu zastanawiam się czy przetrzymam , czy mnie też rozłoży. A rozłożyło nas totalnie . Jakiś wredny wirus panuje , wyjątkowo zjadliwy . Nie tylko naszą rodzinkę zresztą dopadło.  W mieście też istny pomór. I jak zdążyłam podsłuchać w okolicach poczty wszyscy tak samo ciężko przechodzą . Tym sposobem plany imprezowe nam się rozjechały, no bo nie ma dla kogo ich urządzać jak wszyscy leżą. Przełożyłam na przyszły tydzień. Mężuś poszedł znów do medyka , bo leki , które dostał nie poskutkowały. A ja póki co jakoś się jeszcze trzymam ,chociaż leci mi z nosa i od trzech dni jest mi jakoś byle jak . Może przetrzymam , a może nie. 
W pracy nic się nie dzieje , bo też przerzedzone u naszych klientów z powodu wirusa. Dwa dni tłukłam się po pustym biurze jak mara po piekle , bo do roboty za wiele nie było. 
Wirus z Chin na mnie wrażenia nie robi , choć musi być groźnie jak już WHO alerty ogłasza. 
       Za oknem temperatury jak w marcu , ale pada. U nas też i jak na nasz rejon to całkiem konkretnie. 
Zarezerwowałam domki na czerwcowy, firmowy  weekend. 


czwartek, 30 stycznia 2020

30.01.2020 "dziś prawdziwych studniówek już niema " - wspominek ciąg dalszy


W roku 1980 beztroski etap wczesnej młodości dobiegał końca . Nieuchronnie zbliżał się czas pierwszego w życiu poważnego sprawdzianu w postaci matur  i czas wyborów dalszych życiowych dróg. Czasy były ciężkie , półki sklepowe świeciły pustkami , Krajem targały strajki pracownicze a  mniej więcej na początku roku po raz pierwszy ogłoszono  sławetny 21 stopień zasilania, co w praktyce oznaczało wyłączanie prądu codziennie o określonej godzinie . Towarem pożądanym stały się więc oprócz innych dóbr także świece i baterie. Wyłączano konsekwentnie,  co skutkowało tym, że nie jedna rodzina się powiększyła , bo coś wieczorami robić trzeba było i pożytek był z tego taki ,że dobrze wpływało na politykę demograficzną . Dlaczego o tym piszę przy okazji studniówkowych wspominków ? Bo dziś, w dobie dobrobytu i powszechnego dostępu do dóbr i usług, taką studniówkę zorganizować łatwo . W roku 1980 nie było już dosłownie nic ; ani produktów spożywczych , ani ubrań , ani butów , ani tkanin , ani nawet proszku do prania . Żeby kupić cokolwiek , np. zwykłe rajstopy ,trzeba było wystawać w kolejkach , często wiele godzin. Trzeba mieć to na uwadze czytając moją opowieść z innej epoki . Starsze pokolenie wie o czym piszę .

A tymczasem …  Jako ,że na 100 dni przed maturą ,brać żakowska bawić się zwykła ... Każdy żak rocznik 1961 czyli mój,  otrzymał zaproszenie zawierające stylizowaną na staropolską treść  z informacją co , jak i gdzie . Te zaproszenia wysyłane indywidualnie do każdego przyszłego maturzysty należały do swoistego ceremoniału , bo od „wieków „ studniówki odbywały się w licealnej auli i klasach więc tak naprawdę potrzeby nie było .Zgodnie z tradycją naszej szkoły na czas studniówki sale lekcyjne dostawały nowy  wystrój. Nie było to łatwe zadanie, bo dekoracja musiała coś obrazować . Klasy rywalizowały ze         sobą , która zrobi to ciekawiej i lepiej  , ogłaszano też konkurs na najlepszą dekorację, za który nagrodą były torty. Ktoś z naszej klasy  rzucił hasło, żeby zrobić pod kątem profilu humanistycznego , reszta podchwyciła i po dwóch dniach ciężkiej harówki , z pomocą  kilku ojców i użyciem materiałów jakie kto zdołał zdobyć,  nasza klasa zmieniła się w chatę z –„Wesela” Wyspiańskiego , z prawdziwą słomianą strzechą, chochołami i lalkami postaci z –„Wesela”, które jakimś cudem udało się nam wypożyczyć z teatru. Lalki miały naturalną wielkość człowieka . Efekt przeszedł nasze najśmielsze wyobrażenia. Wylosowaliśmy też dekorowanie pracowni chemicznej , w której zazwyczaj bawiło się grono profesorskie i rodzice. Pracownię chemiczną przerobiliśmy  w dziedziniec średniowiecznego zamku , a zapach chemikaliów udało nam się zabić żywymi świerkami , których 6 sztuk dostarczył nam ojciec D., pracujący w nadleśnictwie. Wszyscy: i  nauczyciele i uczniowie  byli zdania ,że nasza –„Chata z Wesela ” wygra konkurs. Była jeszcze chata rybacka , którą  klasa biol -chem nazwała „Rybakówką” , galeria obrazów  , jakaś plaża  ,siedziba jaskiniowców i nie pamiętam już co więcej, jakiś kosmos i ufoludki chyba, ale pewna nie jestem .Jako klasie w 90% żeńskiej, wolno nam  było zaprosić kogo chcemy , ale za aprobatą wychowawcy . Oczywiście zaprosiłam mojego obecnego męża , wtedy chłopaka  . Jako były uczeń szkoły został zaakceptowany bez żadnych pytań  wychowawcy  , co w kilku innych przypadkach miało miejsce i jak mniemam , do miłych nie należało.
Dziewczyny jak to dziewczyny – prawie od początku roku szkolnego zawzięcie dyskutowały  o kreacjach , bo jakże mogło być inaczej.  Rodzaj żeński nigdy nie był inny  - za czasów  siermiężnego ustroju  socjalistycznego i pustych półek  również .Kryzys i braki w zaopatrzeniu  ale jak tu nie ubrać się na studniówkę ? Kombinowałyśmy materiały , wymyślałyśmy kroje i ozdoby. Moje  przyjaciółki E,R i D również  i ja także ,choć jak to ja w tamtym czasie - z umiarem . Pomysłów nam nie brakowało , choć obowiązujące w szkole zasady ograniczały nam polot i wyobraźnie do granatowo lub  czarno- białych kolorów i dwóch długości spódnic . Maxi i midi. Mini odpadało. Gorzej było ze zdobyciem materiałów , z szyciem już mniej – krawcowe miały się dobrze, a i wiele  pań domu radziło sobie wtedy z maszyną do szycia. Co do materiałów , to bywało różnie ; z braku czego innego nadała się i podszewka z satyny zamiast tafty i fartuchowy stilon zamiast mory czy szyfonu. Moja matka się postarała ; udało jej się zdobyć dla mnie czarną żorżetę na spódnicę i tzw. popelinę (rodzaj bawełny o grubym splocie z efektem lekkiego połysku) na bluzkę a nasza krawcowa wyczarowała dla mnie kawałek szerokiej wstawki  z angielskim haftem  .    E. wymyśliła sobie klasyczną , bluzkę koszulową i długą,prostą spódnicę z rozcięciem do pół uda – bardzo wtedy modne fasony ,  R. styl pensjonarski – szeroką , rozkloszowaną   spódnicę 5cm nad kostkę i wiązaną na kokardę pod szyją bluzkę , D. styl rodem z opery ‑Carmen ( za moim podszeptem zresztą , bo na ciuchy  nie miała pomysłu, choć w innych kwestiach wyobraźni jej nie brakowało) ‑ , a ja poszerzaną do dołu , długą do ziemi spódnicę i bluzkę z bufkami , stójką i naszytym w poprzek obojczyka i bufiastych rękawów angielskim haftem -w stylu z czasów zatonięcia Titanica. Moja krawcowa wywiązała się z zadania wprost rewelacyjnie , dodając ten haft z własnej inicjatywy. Wyglądałam w tym stroju prawie jak moja własna babcia , w czasach kiedy pracowała w majątku jako panna do towarzystwa dziedziczki. Brakowało mi tylko stylowego koczka na głowie , bo włosy obcięłam na krótko tuż przed 18-tymi urodzinami. Makijażem i tym razem nie zaprzątałam sobie głowy za nadto. Mojemu chłopakowi   kreacją się nie pochwaliłam . Zobaczył mnie w niej dopiero kiedy po mnie przyszedł. Tak, tak przyszedł – limuzyn ani nawet taksówek się nie wynajmowało jak dziś . Na studniówki po prostu się szło.  Na mój widok  nie krył podziwu. Kiedy wchodziliśmy na salę mój mężczyzna ubrany w strój wieczorowy natychmiast ściągnął  na siebie uwagę i zazdrosne spojrzenia większości moich koleżanek. Chyba dopiero teraz dostrzegły, że nie jest taki nieatrakcyjny jak myślały. A myślały i nie raz mi docinały z tego powodu . Fakt , wtedy nie był typem faceta , do którego dziewczyny ustawiają się w kolejkach. Puchłam w oczach z zadowolenia i trochę ze złośliwej satysfakcji i nie skromnie powiem ,że moja kreacja była chyba jedną z najciekawszych i oryginalnych.
Konkurs na dekorację wygrała klasa biol-chem ,ze swoją chatą rybacką. Daleko im było do naszej  z ‑ Wesela ‑ ale wtedy  nawet szkołą średnią,  rządziły układy.  Do ich klasy chodziła córka komendantki policji , osoby najważniejszej w mieście zaraz po naczelniku gminy i I sekretarzu PZPR . My  zajęliśmy II miejsce i dostaliśmy specjalne wyróżnienie za pracownię chemiczną , choć pracownia zawsze była poza konkursami . Jak nam powiedziano , bo po raz pierwszy w historii szkoły, w zabawie nie przeszkadzał zapach środków chemicznych.  Jak wszystkie imprezy w tamtych czasach studniówka zaczęła się oficjalnie , od przemówienia samego dyrektora szkoły , przewodniczącego komitetu rodzicielskiego i życzeń od wychowawców oraz uczniowskich podziękowań dla grona profesorskiego. Były też występy uczniów , między innymi kolega  z mat-fiz zagrał na pianinie fragment koncertu b-moll Czajkowskiego i wystąpił szkolny kabaret i oczywiście rozstrzygnięto konkurs na dekoracje.
Po północy zabawa przeniosła się z auli do klas. Na auli nadal grał zespół wynajęty na tę okazję  z pobliskiej jednostki wojskowej z Powidza, a w klasach magnetofony z muzyką bliższą naszemu pokoleniu, pracowicie nagrywaną nocami z radia Luxemburg z pomocą mikrofonów przystawianych do radiowych głośników, na taśmy „Stilonu „Gorzów lub w wersji ekskluzywnej ORWO produkcji DDR.   Nie pamiętam już jak to się odbyło logistycznie ,zajmowali się tym rodzice , ale w czasach totalnych braków w zaopatrzeniu i braku szkolnej kuchni stoły uginały się od jedzenia . Przygotowanie wystawnego przyjęcia dla ponad trzech setek ludzi to nawet dziś nie takie proste zadanie . Wtedy , w roku 1980 XX- stulecia , przy powszechnym braku wszystkiego i bez kuchni , niemal nie wykonalne. Jednak dali radę , choć do dziś nie mam pojęcia jak .
Z magnetofonu szpulowego „Miełodia ,taśm Stilonu – Gorzów i tonsilowskich kolumn płynęły w klasach, w tym i pod naszą słomianą stzrechą  spokojne ballady rockowe ,pary tańczyły przytulone do siebie albo znikały w co ciemniejszych zakamarkach dekoracji. My także wybraliśmy sobie zaciszny kąt za chochołem, ale tylko po to ,żeby się na chwilę przytulić , potrzymać za ręce, porozmawiać przez moment w spokoju. Swoim zwyczajem nie obnosiliśmy się z  naszą miłością . Teraz wiem ,że to miało swój sens i swoją moc , ale wtedy trochę mi tego uzewnętrznienia brakowało , zwłaszcza, że większość tak właśnie się zachowywała . Ludzie się kochali więc świat musiał to zobaczyć na własne oczy. Trudno stwierdzić co było tego przyczyną , być może ludzie w tej szaro – burej codzienności w ten sposób próbowali nadać życiu trochę barw? Uroczysty  nastrój, ukradkiem pociągany z butelek po oranżadzie alkohol -ale z umiarem rzecz jasna,  taniec i zabawa temu sprzyjały.
Bawiliśmy się cudownie , przekonani jak wszyscy młodzi ludzie u progu dorosłości , że świat rzucimy do swoich stóp i zdobędziemy szczyty . Ta radosna wiara udzieliła się i mnie , choć moje „coś mi mówi „ szeptało mi coś o złotym środku . 
Obecność ojca na zabawie tym razem mi nie przeszkadzała . I tak zresztą siedział w pracowni chemicznej razem z profesorami i resztą komitetu rodzicielskiego     ( dziś nazywa się to radą rodziców) , należał  do organizatorów więc na imprezie musiał być, ale zwyczaj nakazywał , że w tym dniu nie przeszkadzano młodzieży w zabawie . 
 Zabawa , jak wszystkie szkolne bale  w naszym LO zakończyła się przed 6.00 rano wspólnym pójściem na poranną Mszę św. do Fary . Przysypialiśmy siedząc w ostatnich ławkach zamiast słuchać nabożeństwa, ale tradycji szkolnej musiało stać się za dość. 
Dziś prawdziwych studniówek już nie ma – chciałoby się powiedzieć trawersując piosenkę . Nie mieli ich już moi synowie, którzy swoje studniówki świętowali tuż po przełomie wieków. Szkolne aule zastąpiły restauracje , a granatowo lub czarno- białe kreacje dziewczyn, strojne, obsypane cekinami wieczorowe suknie w przeróżnych kolorach , na studniówki już się nie chodzi a podjeżdża okazałymi autami. W naszym dawnym LO również . Zwyczaj dekorowania klas również odszedł do historii , z tego co mi wiadomo , już pod koniec lat 80-tych . 






środa, 29 stycznia 2020

29.01.2020 "Niech żyje bal "


W tym przypadku bal maturalny .Lucia na swoim blogu  przywołała wspomnienia . Studniówki , bale maturalne ; tamten czas młodości, kiedy wydawało nam się , że świat leży u naszych stóp. Świat jak wiadomo pozostał niezdobyty dla naszego pokolenia, ani żadnego po nas i przed nami  i nie zostanie zdobyty przez następne , a Los bywa przewrotny i życie układa nam według swojego planu a nie według naszych marzeń. Ale to wiemy dziś , z perspektywy lat i życiowych doświadczeń . Tak to już jest , młodość ma swoje prawa , a wiek dojrzały swoje .
W tym roku minie 40 lat od czasu gdy zdawałam maturę , a więc i 40 lat od studniówki .  Najpierw jednak byłam na balu maturalnym z moim obecnym małżonkiem , który maturę zdawał rok wcześniej i 40-stkę świętował we wrześniu ubiegłego roku.  Na jego studniówkę nie byłam zaproszona , bo w klasie było mniej więcej pół na pół chłopaków i dziewcząt ( brakowało 2 więc skład jakoś uzupełniono) , a były to czasy gdy studniówki wciąż jeszcze organizowało się w szkole i o tym , kto na niej będzie decydowało szacowne grono profesorskie . Tak było i u mojego małżonka i później u nas . Co innego bal maturalny . Po zdaniu nie łatwych egzaminów dojrzałości  był ważnym wydarzeniem , sankcjonującym niejako wejście w dorosłość . Na bal szli już nie uczennice i uczniowie a młode, piękne kobiety i przystojni , młodzi mężczyźni , bo przecież zdana matura do tego miana uprawniała.  Na bal maturalny wolno było założyć wieczorową suknię z dekoltem i szpilki , zrobić sobie mocniejszy makijaż i oczywiście napić się publicznie alkoholu. A przede wszystkim zaprosić na ten bal kogo się chciało , bez pytania o zgodę wychowawcy . Mój przyszły małżonek (wtedy  jeszcze nie snuliśmy wspólnych planów , ale już było blisko ) zaprosił mnie na swój bal . Okoliczności mi nie sprzyjały , nie ciekawie miałam wtedy w domu oględnie rzecz ujmując ; przyszedł wcześniej niż się umówiliśmy i trafił na domową awanturę z moją matką . Z czerwonymi od płaczu nosem i oczami wyglądałam marnie , z pewnością nie na obiekt godny takiego wydarzenia . Nie mniej zaproszenie otrzymałam . Gorzej było z pozwoleniem . Musiałam się mocno postarać , żeby zapytać o zgodę rodziców , bo w ogóle wtedy o nic ich nie prosiłam. Ojciec nie miał nic przeciw , a matka skwitowała to mruknięciem „no idź , masz się przecież w co ubrać „ . No fakt , miałam . Ciuchów miałam tyle, że nie mieściły mi się w szafach. Bal miał się odbyć w najbliższą sobotę, w restauracji Parkowa , która wtedy była jedną z najlepszych w okolicy , a po zmianie ustroju na gospodarczo-rynkowy została przerobiona na biedronkę .  Panowała moda na sukienki rodem z westernów ; wirujące spódnice, falbany , kokardy , opadające z ramion dekolty typu „Carmen „( wróciły całkiem niedawno do łask w postaci bluzek ) . Miałam podobną sukienkę , ale wydała mi się za mało wizytowa na taką okazję . Wybrałam inną , która przypominała bardziej XIX – wieczną krynolinę niż sukienkę z westernu . Czasami nazywano takie sukienki „chłopkami” ale ta była bardziej strojna . Byłam wtedy bardzo szczupła , mogłam takie fasony nosić .  Miała czarny, mocno dopasowany  gorsecik z dekoltem caro , bufiaste rękawy do łokcia , a do gorsecika była doszyta spódnica z drobniutkich zakładek , która cieniowała; od czarnego wzór przechodził w czerwony , potem żółty , znów czerwony i czarny. Krawcowa pięknie mi to skomponowała . Sukienka sięgała pięć centymetrów nad kostkę . Na nogi włożyłam do niej czerwone sandałki , na szyję jedwabną czerwoną różę doszytą do czerwonej aksamitki dopasowanej do rozmiaru szyi. Makijażem specjalnie się nie przejęłam , zresztą nie miałam nic poza czerwonym błyszczykiem.  Mój wtedy chłopak ubrał się klasycznie w białą koszulę , granatowy garnitur i granatową w  muszkę , jak nakazywał szkolny zwyczaj . W naszym LO obowiązywała zasada – nie pisana , tak się przyjęło , że na imieniny dyrektora, wychowawcy lub szkolne święta należało się ubrać wizytowo, na bal maturalny tym bardziej.  Dziewczyny ubrane były różnie; były sukienki różowe i białe i w kwiatki , trafiła się i klasyczna mała – czarna . Czasy były takie, że o ładny materiał , a tym bardziej gotową suknię było trudno. Pozostawała własna inwencja i to co udało się zdobyć , bo właśnie zaczynały się poważne braki w zaopatrzeniu.  Bal oczywiście odbywał się pod okiem grona profesorskiego bo na takich balach profesorowie byli gośćmi honorowymi .  Do tańca przygrywał nam zespół prowadzony przez naszego profesora muzyki,  który uczył też w miejscowym ognisku muzycznym i stąd ten zespół. Na ten wieczór wybrał utwory rockowe , znane światowe standardy we własnych aranżacjach. Tu ukłon dla pana Profesora , że zadał sobie trud ich zdobycia , bo w tamtej rzeczywistości było to trudne , nie było płyt ani kaset , a jedynym dostępnym źródłem było radio Luxemburg” słuchane po nocach , bo tylko nocą można było trafić na odpowiednie pasmo radiowe.   Pamiętam pierwszy utwór ; zespołu Procol Harrum „„A Whiter Shade of Pale”(polski tytuł Bielszy Odcień Bieli ) zagrany  na saksofonie, osobiście  przez profesora z towarzyszeniem zespołu. Tańczyli wszyscy bez wyjątku . Żadna z licealnych par nie kryła już swoich wzajemnych sympatii. A tych par było kilka . Moja przyjaciółka R ze swoim chłopakiem P – poznali się na tej samej zabawie andrzejkowej co my , parę lat później w tym samym dniu braliśmy śluby i w kryzysowych czasach dzieliłyśmy z R na pół welon – jedyny jaki dało się kupić w naszym mieście  ale to inna historia . A wracając do par były jeszcze  dwie pary klasowe z tej samej , do której chodził mój obecny małżonek , moja Szwagroska z byłym już dziś mężem , który wtedy chodził do biologiczno – chemicznej i też ją zaprosił, my rzecz jasna i jeszcze kilkoro. Bycie parą i demonstrowanie tego w szkole w tamtych czasach takie oczywiste nie było , narażało na sankcje . Na balu już było wolno . Jeszcze w kwestii strojów, tak dla uzupełnienia :  R wystąpiła w sukni białej , w myśl zasady, że prawdziwie wieczorowa jest tylko biała lub czarna, ozdobionej przeszyciami w biało – granatowe groszki . Szwagroska  w czarnej spódnicy i haftowanej bluzce typu „carmen „ a jedna z profesorek miała na sobie długą strojną suknię w olbrzymie egzotyczne kwiaty i chyba więcej kreacji sobie nie przypominam .    Zabawa trwała do białego rana. Tańce w parach i w grupach , nastrojowe i żywiołowe do utraty tchu .  Wracaliśmy o świcie, pustymi ulicami ,nad którymi właśnie wstawało słońce.  Nie wiele więcej  już z tego balu pamiętam . Jeszcze tylko to ,że moja kreacja zrobiła wrażenie ; profesorki zaprosiły mnie do swojego stołu ,żeby ją sobie obejrzeć z bliska . Głupio się czułam w roli eksponatu , nigdy nie lubiłam publicznych występów.  A na koniec , pewnie żebym się za bardzo usatysfakcjonowana nie czuła , po powrocie do domu i odespaniu dowiedziałam się od ojca , że matka chodziła do Parkowej zaglądać przez okna czy jestem i co robię . Tak miała , zawsze wszystko potrafiła mi popsuć , a jeśli chodzi o jakiekolwiek zabawy , nawet te szkolne, psuła szczególnie . Nie komentowałam ; zamknęłam się w swoim pokoju i na cały regulator nastawiłam jakiś koncert fortepianowy Griega czy też koncerty skrzypcowe Bramhsa – ogólnie klasyczny kaliber ale cięższy . Zadziałało jak zwykle ; po 15 minutach ojciec wyszedł na spacer , a matka zamknęła się w łazience i zaczęła lać wodę do Frani ,żeby się samozrealizować w praniu .  To tyle w temacie . Na swoim  balu maturalnym , rok później nie byłam . Kilka tygodni wcześniej zmarła moja babcia. Musiałam zrezygnować , choć przyznaję, z żalem .Bardzo chciałam. Rodzinka postawiła jednak ostry sprzeciw pod hasłem żałoby  i nie było szans. Kilka lat później bale maturalne odeszły do historii  a szkoda , bo to był fajny zwyczaj związany z wchodzeniem w dorosłość. Moi synowie , którzy maturę zdawali w 2001 i 2002 roku już ich nie mieli .
Następny kawałek o studniówce.



wtorek, 28 stycznia 2020

28.01.2020 Co mnie naszło ?

Sama nie wiem . Ledwie sezon na reniferka mija ( bo jeszcze nie minął ) a ja już o wiośnie myślę jak nigdy , bo z wszystkich pór roku akurat wiosna najmniej do mnie przemawiała. Tak było od zawsze, może dlatego, że ja zimowa jestem i w klimatach raczej mrocznych gustuję , a wiosna wiadomo ; radość , życie , rozwój itd. A w tym roku jak nigdy już zaczęłam dekoracje wiosenne obmyślać , nawet zaczęłam je produkować na szydełku i całkiem udanie mi to wyszło . Pokażę w swoim czasie. Pogoda przednówkowa , choć przecież środek zimy . Może przez to ? 
   Pomoru ciąg dalszy , dzisiaj rozłożyło starszego synalka , a małżonka już na całego, aż z własnej inicjatywy do medyka poszedł.  Ja się trzymam , niby mnie coś łapało kilka dni temu ale , jakoś nie złapało.  
     W pracy normalnie ; kończymy ostatnie tematy ubiegłoroczne , a w tegorocznych przerwa ; na razie nie można linii produkcyjnej zatrzymać . Poczekamy , jak zwykle. Nie lubię takich przestojów , bo nam to dezorganizuje pracę i długo się ciągną inwestycje, ale tak już u nas jest. 
Wracam do odchudzania , święteczne przysmaki dały mi się we znaki i to dosłownie . Trzeba do formy wrócić zanim wiosna przyjdzie. 


poniedziałek, 27 stycznia 2020

27.01.2020 Morowe powietrze

czy coś ? Młodszy wnusiu rozłożył się w ubiegłym tygodniu, w sobotę dopadło starszego , wczoraj mojego mężusia, dzisiaj wnuczkę , a jeszcze kilka dni wcześniej dzieciaki naszego pracownika. W przychodniach tłok ; na wizyty umawiają z dwu dniowym wyprzedzeniem . Wirusy krążą i atakują . A w tle groźne widmo wirusa z Wuhan . Do nas nie dotarło , ale kto wie. Mam swoją koncepcję na temat szerzenia się tego wirusa , ale nie będę snuć tutaj teorii spiskowych , sprawa jest zbyt poważna. 
Plany lekko mi się posypały z przyczyn ode mnie nie zależnych . Musimy przełożyć imieninowy podwieczorek . Zmarł chrzestny mojego małżonka . Pogrzeb w sobotę . Nie tak daleko od nas , bo w Koninie , ale dzień zejdzie więc nie zdążę z przygotowaniami. No , chyba ,że pójdę na skróty : ciasto kupię zamiast piec pączki , a na kolację zamówię pizzę w pizzerii z dowozem do domu na godzinę . Przemyślę . 

niedziela, 26 stycznia 2020

26.01.2020 Niedzielnie

Dziś licznik pokazał mi 200 070 wejść na mój blog - to tak a propo niedawnego jubileuszu . Szybko poszło. 
Niedziela na kompletnym luzie . Oprócz tego,że wyprasowałam , co mi w szafie zalegało i ugotowałam obiad nie zrobiłam nic więcej . Oglądałam sobie ulubione programy , poczytałam najnowszy numer Polityki , nawet drzemkę sobie ucięłam po obiedzie. Mężuś też się nie przykłada, buszuje po necie i czyta zaległe wiadomości. A niech tam , przecież nikt od nas nie wymaga nieustającej aktywności. 
Wieczorem dokończę pokrowiec na telefon dla wnusi i zrobię próbkę . Przyszedł mi nowy pomysł na dekoracyjne drobiazgi. Zobaczymy co z tego wyjdzie. 
Za oknem dziś deszczowo i ponuro . Właściwie to nie tyle deszczowo , co mżyście . Nie wiadomo, czy to jeszcze listopad czy już przednówek.