W roku 1980 beztroski etap
wczesnej młodości dobiegał końca . Nieuchronnie zbliżał się czas pierwszego w
życiu poważnego sprawdzianu w postaci matur i czas wyborów dalszych życiowych dróg. Czasy
były ciężkie , półki sklepowe świeciły pustkami , Krajem targały strajki
pracownicze a mniej więcej na początku
roku po raz pierwszy ogłoszono sławetny
21 stopień zasilania, co w praktyce oznaczało wyłączanie prądu codziennie o
określonej godzinie . Towarem pożądanym stały się więc oprócz innych dóbr także
świece i baterie. Wyłączano konsekwentnie, co skutkowało tym, że nie jedna rodzina się powiększyła
, bo coś wieczorami robić trzeba było i pożytek był z tego taki ,że dobrze
wpływało na politykę demograficzną . Dlaczego o tym piszę przy okazji
studniówkowych wspominków ? Bo dziś, w dobie dobrobytu i powszechnego dostępu
do dóbr i usług, taką studniówkę zorganizować łatwo . W roku 1980 nie było już dosłownie nic ; ani produktów spożywczych , ani ubrań , ani butów , ani tkanin
, ani nawet proszku do prania . Żeby kupić cokolwiek , np. zwykłe rajstopy ,trzeba
było wystawać w kolejkach , często wiele godzin. Trzeba mieć to na uwadze
czytając moją opowieść z innej epoki . Starsze pokolenie wie o czym piszę .
A tymczasem … Jako ,że na 100 dni przed maturą ,brać
żakowska bawić się zwykła ... Każdy żak rocznik 1961 czyli mój, otrzymał zaproszenie zawierające stylizowaną
na staropolską treść z informacją co ,
jak i gdzie . Te zaproszenia wysyłane indywidualnie do każdego przyszłego
maturzysty należały do swoistego ceremoniału , bo od „wieków „ studniówki
odbywały się w licealnej auli i klasach więc tak naprawdę potrzeby nie było .Zgodnie
z tradycją naszej szkoły na czas studniówki sale lekcyjne dostawały nowy wystrój. Nie było to łatwe zadanie, bo
dekoracja musiała coś obrazować . Klasy rywalizowały ze sobą , która zrobi to
ciekawiej i lepiej , ogłaszano też
konkurs na najlepszą dekorację, za który nagrodą były torty. Ktoś z naszej
klasy rzucił hasło, żeby zrobić pod
kątem profilu humanistycznego , reszta podchwyciła i po dwóch dniach ciężkiej
harówki , z pomocą kilku ojców i użyciem
materiałów jakie kto zdołał zdobyć,
nasza klasa zmieniła się w chatę z –„Wesela” Wyspiańskiego , z prawdziwą
słomianą strzechą, chochołami i lalkami postaci z –„Wesela”, które jakimś cudem
udało się nam wypożyczyć z teatru. Lalki miały naturalną wielkość człowieka . Efekt
przeszedł nasze najśmielsze wyobrażenia. Wylosowaliśmy też dekorowanie pracowni
chemicznej , w której zazwyczaj bawiło się grono profesorskie i rodzice.
Pracownię chemiczną przerobiliśmy w
dziedziniec średniowiecznego zamku , a zapach chemikaliów udało nam się zabić
żywymi świerkami , których 6 sztuk dostarczył nam ojciec D., pracujący w
nadleśnictwie. Wszyscy: i nauczyciele i
uczniowie byli zdania ,że nasza –„Chata
z Wesela ” wygra konkurs. Była jeszcze chata rybacka , którą klasa biol -chem nazwała „Rybakówką” ,
galeria obrazów , jakaś plaża ,siedziba jaskiniowców i nie pamiętam już co
więcej, jakiś kosmos i ufoludki chyba, ale pewna nie jestem .Jako klasie w 90% żeńskiej, wolno nam było zaprosić kogo chcemy , ale za aprobatą
wychowawcy . Oczywiście zaprosiłam mojego obecnego męża , wtedy chłopaka . Jako były uczeń szkoły został zaakceptowany
bez żadnych pytań wychowawcy , co w kilku innych przypadkach miało miejsce i jak mniemam , do miłych nie należało.
Dziewczyny jak to dziewczyny –
prawie od początku roku szkolnego zawzięcie dyskutowały o kreacjach , bo jakże mogło być
inaczej. Rodzaj żeński nigdy nie był
inny - za czasów siermiężnego ustroju socjalistycznego i pustych półek również .Kryzys i braki w zaopatrzeniu ale jak tu nie ubrać się na studniówkę ?
Kombinowałyśmy materiały , wymyślałyśmy kroje i ozdoby. Moje przyjaciółki E,R i D również i ja także ,choć jak to ja w tamtym czasie - z
umiarem . Pomysłów nam nie brakowało , choć obowiązujące w szkole zasady
ograniczały nam polot i wyobraźnie do granatowo lub czarno- białych kolorów i dwóch długości
spódnic . Maxi i midi. Mini odpadało. Gorzej było ze zdobyciem materiałów , z
szyciem już mniej – krawcowe miały się dobrze, a i wiele pań domu radziło sobie wtedy z maszyną do
szycia. Co do materiałów , to bywało różnie ; z braku czego innego nadała się i
podszewka z satyny zamiast tafty i fartuchowy stilon zamiast mory czy szyfonu.
Moja matka się postarała ; udało jej się zdobyć dla mnie czarną żorżetę na
spódnicę i tzw. popelinę (rodzaj bawełny o grubym splocie z efektem lekkiego
połysku) na bluzkę a nasza krawcowa wyczarowała dla mnie kawałek szerokiej
wstawki z angielskim haftem . E.
wymyśliła sobie klasyczną , bluzkę koszulową i długą,prostą spódnicę z
rozcięciem do pół uda – bardzo wtedy modne fasony , R. styl pensjonarski – szeroką ,
rozkloszowaną spódnicę 5cm nad kostkę i
wiązaną na kokardę pod szyją bluzkę , D. styl rodem z opery ‑Carmen ( za moim
podszeptem zresztą , bo na ciuchy nie
miała pomysłu, choć w innych kwestiach wyobraźni jej nie brakowało) ‑ , a ja
poszerzaną do dołu , długą do ziemi spódnicę i bluzkę z bufkami , stójką i
naszytym w poprzek obojczyka i bufiastych rękawów angielskim haftem -w stylu z
czasów zatonięcia Titanica. Moja krawcowa wywiązała się z zadania wprost
rewelacyjnie , dodając ten haft z własnej inicjatywy. Wyglądałam w tym stroju
prawie jak moja własna babcia , w czasach kiedy pracowała w majątku jako panna
do towarzystwa dziedziczki. Brakowało mi tylko stylowego koczka na głowie , bo
włosy obcięłam na krótko tuż przed 18-tymi urodzinami. Makijażem i tym razem
nie zaprzątałam sobie głowy za nadto. Mojemu chłopakowi kreacją się nie pochwaliłam . Zobaczył mnie w
niej dopiero kiedy po mnie przyszedł. Tak, tak przyszedł – limuzyn ani nawet
taksówek się nie wynajmowało jak dziś . Na studniówki po prostu się szło. Na mój widok
nie krył podziwu. Kiedy wchodziliśmy na salę mój mężczyzna ubrany w
strój wieczorowy natychmiast ściągnął na
siebie uwagę i zazdrosne spojrzenia większości moich koleżanek. Chyba dopiero
teraz dostrzegły, że nie jest taki nieatrakcyjny jak myślały. A myślały i nie
raz mi docinały z tego powodu . Fakt , wtedy nie był typem faceta , do którego
dziewczyny ustawiają się w kolejkach. Puchłam w oczach z zadowolenia i trochę ze złośliwej satysfakcji i nie skromnie powiem ,że moja kreacja była chyba jedną z
najciekawszych i oryginalnych.
Konkurs na dekorację wygrała
klasa biol-chem ,ze swoją chatą rybacką. Daleko im było do naszej z ‑ Wesela ‑ ale wtedy nawet szkołą średnią, rządziły układy. Do ich klasy chodziła córka
komendantki policji , osoby najważniejszej w mieście zaraz po naczelniku gminy
i I sekretarzu PZPR . My zajęliśmy II
miejsce i dostaliśmy specjalne wyróżnienie za pracownię chemiczną , choć
pracownia zawsze była poza konkursami . Jak nam powiedziano , bo po raz
pierwszy w historii szkoły, w zabawie nie przeszkadzał zapach środków
chemicznych. Jak wszystkie imprezy w
tamtych czasach studniówka zaczęła się oficjalnie , od przemówienia samego
dyrektora szkoły , przewodniczącego komitetu rodzicielskiego i życzeń od
wychowawców oraz uczniowskich podziękowań dla grona profesorskiego. Były też
występy uczniów , między innymi kolega z
mat-fiz zagrał na pianinie fragment koncertu b-moll Czajkowskiego i wystąpił szkolny
kabaret i oczywiście rozstrzygnięto konkurs na dekoracje.
Po północy zabawa przeniosła
się z auli do klas. Na auli nadal grał zespół wynajęty na tę okazję z pobliskiej jednostki wojskowej z Powidza, a
w klasach magnetofony z muzyką bliższą naszemu pokoleniu, pracowicie nagrywaną
nocami z radia Luxemburg z pomocą mikrofonów przystawianych do radiowych
głośników, na taśmy „Stilonu „Gorzów lub w wersji ekskluzywnej ORWO produkcji
DDR. Nie pamiętam już jak to się odbyło
logistycznie ,zajmowali się tym rodzice , ale w czasach totalnych braków w zaopatrzeniu i
braku szkolnej kuchni stoły uginały się od jedzenia . Przygotowanie wystawnego
przyjęcia dla ponad trzech setek ludzi to nawet dziś nie takie proste zadanie
. Wtedy , w roku 1980 XX- stulecia , przy powszechnym braku wszystkiego i bez
kuchni , niemal nie wykonalne. Jednak dali radę , choć do dziś nie mam pojęcia
jak .
Z magnetofonu szpulowego
„Miełodia ,taśm Stilonu – Gorzów i tonsilowskich kolumn płynęły w klasach, w tym i pod naszą słomianą stzrechą spokojne ballady rockowe ,pary tańczyły
przytulone do siebie albo znikały w co ciemniejszych zakamarkach dekoracji. My
także wybraliśmy sobie zaciszny kąt za chochołem, ale tylko po to ,żeby się na
chwilę przytulić , potrzymać za ręce, porozmawiać przez moment w spokoju. Swoim
zwyczajem nie obnosiliśmy się z naszą
miłością . Teraz wiem ,że to miało swój sens i swoją moc , ale wtedy trochę mi
tego uzewnętrznienia brakowało , zwłaszcza, że większość tak właśnie się
zachowywała . Ludzie się kochali więc świat musiał to zobaczyć na własne oczy.
Trudno stwierdzić co było tego przyczyną , być może ludzie w tej szaro – burej
codzienności w ten sposób próbowali nadać życiu trochę barw? Uroczysty nastrój, ukradkiem pociągany z butelek po
oranżadzie alkohol -ale z umiarem rzecz jasna, taniec i zabawa temu sprzyjały.
Bawiliśmy się cudownie ,
przekonani jak wszyscy młodzi ludzie u progu dorosłości , że świat rzucimy do
swoich stóp i zdobędziemy szczyty . Ta radosna wiara udzieliła się i mnie ,
choć moje „coś mi mówi „ szeptało mi coś o złotym środku .
Obecność ojca na zabawie tym
razem mi nie przeszkadzała . I tak zresztą siedział w pracowni chemicznej razem
z profesorami i resztą komitetu rodzicielskiego ( dziś nazywa się to radą
rodziców) , należał do organizatorów
więc na imprezie musiał być, ale zwyczaj nakazywał , że w tym dniu nie przeszkadzano młodzieży w zabawie .
Zabawa , jak wszystkie szkolne bale w naszym LO zakończyła się przed 6.00 rano
wspólnym pójściem na poranną Mszę św. do Fary . Przysypialiśmy siedząc w
ostatnich ławkach zamiast słuchać nabożeństwa, ale tradycji szkolnej musiało
stać się za dość.
Dziś prawdziwych studniówek
już nie ma – chciałoby się powiedzieć trawersując piosenkę . Nie mieli ich już
moi synowie, którzy swoje studniówki świętowali tuż po przełomie wieków.
Szkolne aule zastąpiły restauracje , a granatowo lub czarno- białe kreacje dziewczyn, strojne, obsypane cekinami wieczorowe suknie w przeróżnych kolorach , na studniówki już się nie chodzi a podjeżdża okazałymi autami. W naszym dawnym LO również . Zwyczaj dekorowania klas również odszedł do historii , z tego co mi wiadomo , już pod koniec lat 80-tych .
Akurat ja studniówkę wspominam lepiej niż bal maturalny, a to dlatego, że na tydzień przed balem zerwał ze mną dwuletnie chodzenie chłopak, co bardzo bardzo przeżyłam. Jedyne wspomnienie z balu to prócz pierwszego poloneza, siedzenie na balkonie z innym kolega w takiej samej sytuacji i próbowanie po raz pierwszy alkoholu, co skończyło się bardzo,a to bardzo niedobrze! ;-((((((
OdpowiedzUsuńProszę , jakie te nasze pokolenia porządnickie były - pierwszy alkohol dopiero na balu maturalnym
UsuńHania dziękuję jeszcze raz, Uwielbiam czytać takie wspomnienia. :)
OdpowiedzUsuńSama temat podrzuciłaś, a ja uwielbiam takie rzeczy opisywać. Buziaki!
Usuń