Kilka dni temu skończyłam czytać sagę Ryszarda Ćwirleja pt.
„Milicjanci z Poznania”. Przyznam się , że czytałam ją trochę chaotycznie, na
zasadzie, że akurat ten a nie inny tom wszedł mi rękę. Można ją tak czytać, bo
każdy z poszczególnych tomów jest o czym innym. Łączą je tylko osoby głównych
bohaterów. Sagę polubiłam od pierwszych stron , pierwszego z przeczytanych
tomów czyli „Trzynasty dzień tygodnia” a tak dokładnie to jest to tom II.
Zaczęłam akurat od tego , bo w 1981 roku kończyłam w Poznaniu szkołę
policealną. Pamiętam dobrze klimat tamtego Poznania , znam kąty, o których
pisze autor, bywałam w niektórych
rejonach odbywając praktyki zawodowe i tak po prostu w ramach koleżeńskich
spotkań. Pamiętam też specyficzny język tamtego czasu i miejsca. Tę szczególną
mieszaninę klasycznej gwary poznańskiej i popularnych wtedy idiomów i zwrotów ,
ale też wszechogarniająca szarzyznę i beznadzieję dnia codziennego, niekończące
się kolejki za… - od pasty do zębów ,artkułów spożywczych , po meble i
telewizory i unoszący się wszędzie nawet w przychodniach i szpitalach , gdzie
odbywałam praktyki smród paskudnych
papierosów i „uczęszczanych” bram i nieopróżnianych długo śmietników. Autor
musiał to wszystko poznać z autopsji , w innej sytuacji nie opisał by tego tak
realistycznie. Wszystkie tomy są do
siebie w gruncie rzeczy podobne ; jest przestępstwo , jest sprawa, dzielni
stróże prawa , z komendy wojewódzkiej ruszają do akcji , wtrąca się SB , o
wynikach czasem decyduje przypadek , czasem łut szczęścia , a czasem
profesjonalne podejście , a koniec – końców sprawa się wyjaśnia a SB zostaje
pięknie wystrychnięte na dutka ( jak się ongiś mawiało) , zaś nasi bohaterowie
zbierają pochwały a temu wszystkiemu przygląda się z portretu wiszącego na
ścianie w gabinecie dowódcy „pierwszy czekista „ Dzierżyński. Ta postać z
portretu pojawia się zawsze gdy wysocy rangą dowódcy mają sobie coś do powiedzenia i
zależnie od wyników i aktualnej sytuacji przybiera różne miny . Fantastyczny
motyw godny arii z zegarem ze „Strasznego Dworu” - wiecie „ktoś obcy w nocnej dobie i
praprababki obie, wyłażą z ram…” i tak dalej. Ożywający obraz wkomponowany w
realium . Super figura literacka jak dla
mnie. Przyznaję jednak, że w pierwszej chwili nie zwróciłam na to uwagi. Takich
skojarzeń mam zresztą więcej. Wspominałam już o scenie gdy Olkiewicz siedzi na
strychu w stodole i ogania się od esbeków i bandziorów , co skojarzyło mi się z
„Ogniem i Mieczem” i Zagłobą broniącym się przed Bohunem i jego kozakami. Bo tak w ogóle to Teofil Olkiewicz bardzo
przypomina sienkiewiczowskiego Zagłobę. Podobnie jak on pijak, przygłup i
samochwała ale przy tym sprytny i pomysłowy , umiejący się odnaleźć w każdej
sytuacji , choć czasem dziwnymi ścieżkami krąży . No i mistrz w przypisywaniu
sobie cudzych zasług, pamiętacie ? „jam to nie chwaląc się sprawił” . Bez
wątpienia Olkiewicz to bardzo wyrazista i ciekawa postać w tych opowieściach,
zdecydowanie ubarwia szary świat komisariatów i melin . Co do innych to również
kiedyś wspominałam, że autor swoich , niektórych bohaterów musiał wzorować na
autentycznych postaciach , np. pewnym milicjancie z mojego miasta , wyjątkowo
głupim służbiście, o którym ludzie opowiadali sobie kawały. Takich zresztą było
więcej ,ale ten był wyjątkowy nawet jak na milicjanta z czasów gdy nie matura
lecz chęć szczera… W książkach RĆ jest
cała galeria takich postaci zwykle drugoplanowych ale dodających kolorytu i treści
opowieściom. A sami główni bohaterowie ? Przynajmniej dwaj z nich to wizjonerzy
, tkwią w tej szaro-buro ponurej rzeczywistości, bo nie mają innej opcji ale
gdzieś tam , oczami wyobraźni widzą już nadchodzące nowe. Takim jest
Marcinkowski i młody Blacha, zwłaszcza ten ostatni. Do milicji przyszli z
przekonania i chcą by była organem cieszącym się szacunkiem i uznaniem
społeczeństwa co nie bardzo się udaje w warunkach głębokiego PRL-u ale wizja
gdzieś w nich jest i zaciąga cień nowego
w miarę upływu lat. Znam tę atmosferę , bo tak działała i myślała wtedy całkiem
spora , owładnięta duchem pionierskim część społeczeństwa . Mirek z kolei jest
typowym przedstawicielem swoistego awansu społecznego na miarę swoich czasów – z półświatka i podwórek
, w które lepiej nie zaglądać po zachodzie słońca trafia trochę przez przypadek
do tej milicji , a jak już tam trafia to po prostu dobrze robi swoją robotę jak
klasyczny , poznański rzemieślnik i ma doskonałe wyniki. Wyszedł z półświatka
ale półświatek nie wyszedł z niego. Jak określił to jego szef Marcinkowski „on
nadal myśli jak bandzior i dlatego ma wyniki”.
I wreszcie moja postać numer jeden czyli Gruby Rychu. Robi tę sagę po
prostu. Niby bezwzględny bandzior, niby przestępca , cinkciarz bez litości
likwidujący konkurencję , ale w gruncie rzeczy bardzo w porządku gość , typ
klasycznego początkującego kapitalisty - nuworysza (sama znałam takich wielu, zaczynających od zera i nie do końca legalnie i zgodnie z prawem) uwiedzionego
zachodnim dobrobytem , który jednak potrafi docenić lojalnych ludzi, dać szansę
komuś , kto miał na bakier z prawem i został bez środków do życia i zadbać o
mniej obrotnego przyjaciela z
dzieciństwa . Postać pełna kontrastów i również bardzo zabawna , a przynajmniej
stwarzająca wokół siebie atmosferę pewnej groteski jak w opowieści o tym jak
Gruby Rychu postanowił się ustatkować , kupił dom i warsztat samochodowy ,
wzorowo prowadził księgowość , kłaniał się sąsiadom i dla podniesienia własnego
prestiżu kupił sobie kokerspaniela , nazwał go Trabant i z tym pieskiem o
zwisających do ziemi uszach i smutnym wzroku – kojarzącym się raczej z pluszową maskotką , chodził co dzień na spacery i do sklepu po
zakupy . Jednocześnie nic mu nie przeszkadzało, że fury naprawiane w jego
warsztacie są kradzione, a papiery dyplomowanego mechanika kupił na Łazarzu. No
, mistrzostwo świata – ta scena!
I w końcu tło społeczno – obyczajowe i klimat epoki. Gdybym
chciała wszystko porównać do swoich doświadczeń i wspomnień musiałabym takich
kawałków popełnić z pięć co najmniej. Powiem tak ; znałam kilku miejscowych
cinkciarzy i jedną cinkciarę . Jeden z nich otworzył pierwszy w mieście kantor
walutowy . Nie wiem czy gość jeszcze żyje ale kantor wciąż jest . Drugi – mój
kumpel z podstawówki zresztą dziś jest właścicielem najlepszej firmy montującej
okna , a cinkciara , siostra innego mojego kumpla z klasy wyjechała z kraju .
Podobno do Australii ale nie wiem tego na pewno. Każdy z nich wyglądał
dokładnie jak ci opisani w książkach. Z innych „kwiatków „ – starszy brat
mojego kolegi z sąsiedniego bloku, jeździł do Niemiec zdezelowanym żukiem z
plandeką po towar a po powrocie sprzedawał wprost z paki . Z czasem ,gdy już
powiał wiatr zmian został właścicielem hurtowni spożywczej. Na warsztat , gdzie
klepali kradzione fury i ożywiali różne trupy po kolizjach i wypadkach miałam
przez parę lat widok z okna , a kilka lat później sąsiadowaliśmy z takim jako
firma wynajmując w jednym podwórku pomieszczenia, bo takich samochodowych
dziupli było w mieście kilkanaście . Nie jedna fortuna nowobogacka na tym procederze wyrosła. A milicja ? Aaaa to
temat na kolejne historie . Naszą skromną gminną MO dowodziła jedyna w kraju w tamtym
czasie kobieta, w randze pułkownika . Nawet sam naczelnik gminy i I sekretarz KC czuli przed nią
respekt , o podwładnych nie wspominając. Jeździła jaskrawo zieloną zastawą i wiadomo
było w całym województwie, że zielonej zastawy nie należy zatrzymywać . Żaden
patrol się nie odważył. No, chyba , że starsi koledzy chcieli zrobić kawał
kotom i specjalnie rzucali hasło. A wtedy głośno się robiło w mieście.
Komisariat padał często ofiarą żartów miejscowej ludności . Znam przypadek gdy grupka
rozbawionej „młodzieży” pod 30-tkę
potraktowała hol w komendzie jak publiczną toaletę . Poranna zmiana
znalazła tuż za drzwiami zawartość żołądka jakiegoś miejscowego imprezowicza.
Innym razem w kamiennym gazonie ozdabiającym wejście do komendy wyrosła marihuana
. Ktoś podrzucił nasiona do kwietnika. I takich historyjek mogłabym jeszcze
sporo opisać . Kopalnia pomysłów dla autora . Podejrzewam ,że nie jedną taką
historyjkę i jej bohatera poznał i
wykorzystał dodając klimatu i charakteru swoim książkom. Pomijając już wątki
kryminalne i sensacyjne książka niesie potężną dawkę czystej historii . Jest wiernym
obrazem tamtej epoki. Nawet to wyzierające z każdej niemal sceny nasze ( jako
społeczeństwa) zacofanie i nieobycie w świecie , fatalny gust i bylejakość
doskonale opisuje tamten czas. Wielki plus jest też i ten ,że RĆ doskonale
oddał atmosferę . To nieuchwytne , czające się gdzieś głęboko pod skórą coś ,
co sprawiało , że ludzie czuli nadchodzące zmiany, choć nikt jeszcze nie
zauważał ich symptomów. Jakiś cień rzucany z daleka . Ja to wszystko pamiętam i
dlatego tym bardziej doceniam te książki. Jeśli ktoś ma wątpliwości czy po nie
sięgnąć to z czystym sumieniem zachęcam . Świetny , barwny język, fajnie
prowadzone wątki kryminalne, galeria niesamowitych postaci, również tych
drugoplanowych i historyczny kontekst. Dawno nie czytałam takich dobrych kryminałów.