babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

wtorek, 15 listopada 2011

15.11.2011 Sklep z herbatą

uwielbiam go . Nazywa się właśnie tak : po prostu „Sklep z herbatą „ . Jest stylowy , z takim nieco XIX - wiecznym klimatem. I pachnie upajająco. Stylowe półki , gabloty i regały z surowego , bejcowanego drewna. W tle nastrojowa muzyka , delikatnie podświetlone fragmenty półek , a na półkach ! Cudeńka . Jakieś kolorowe puszki , słoiczki, filiżanki za spodkami lub bez , – niektóre niepowtarzalne ,kubki mniejsze i większe szydełkowe mini- serwetki, siteczka ,koszyczki, czajniczki, imbryczki, zaparzacze , świece , opakowania do prezentów, szydełkowe aniołki, motylki i kwiatki a wszystko to w prześlicznych kolorach i ogromnej ilości wzorów. Na regałach i ladzie stoją brzuchate słoje z pachnącą zawartością : herbaty czarne, białe, zielone, mate ,roibos, pu-erth , herbaty w saszetkach, herbaty owocowe i przeróżne kompozycje kwiatowo - ziołowo-owocowe i klasyczne w różnych opcjach ... Jedne z dodatkami , inne bez ,o pięknych,, pobudzających wyobraźnię nazwach. Jak pięknie brzmi np. „kwiat lilii”, albo „duch puszczy” , albo „jesienny wieczór „ . Dziś kupiłam trzy :”wiśnie w rumie „, „zaczarowany ogród” i „ żar pustyni” . Na osobnym regale, kawy z całego świata , podobnie jak herbaty wsypane do szklanych , pękatych słojów. Dla podkreślenia klimatu pomiędzy słojami , przysiadły jutowe worki wypełnione pachnącymi ziarenkami. Wybór mniejszy niż w herbatkach ale też imponujący . Kilka wypróbowałam . Szczególnie przypadły mi do gustu kawy o smaku miętowym i pomarańczowym. . Na samej górze regału stoi kilka stylowych ręcznych młynków , jeden , na moje oko staroć wisi na ścianie. Ten nowoczesny elektryczny ,używany do mielenia w sklepie, dyskretnie schowany za wielkim koszykiem wypełnionym dodatkami do herbaty . Czego w nim nie ma : słoiczki z konfiturami w różnych smakach, buteleczki z syropami, kandyzowany cukier na patyczkach, saszetki z cukrem trzcinowym , słoiczki z czystym miodem i słoiczki z migdałami i orzechami zatopionymi w miodzie i kandyzowane owoce . Pyszności ! I wreszcie wystawa na witrynie : niski stoliczek , na nim zastawa jak do podwieczorku ( dziś była w drobne różyczki ) , plaski koszyczek z kilkoma torebkami napełnionymi herbatami w różnych gatunkach ), drewniane , z otwarym wieczkiem pudełko z kawą , a obok prosty szklany wazon z gałązkami ,na których właścicielka zawiesiła szydełkowe jesienne listki . Całości dopełniała stojąca na brzegu stoliczka lampa naftowa – przerobiona na elektryczną . Oświetlała ten stoliczek ciepłym , stonowanym światłem aż patrząc na ten stoliczek chciało się przy nim usiąść . „Stoliczkowa” wystawa jest zresztą w tym sklepiku zawsze. Zależnie od pory roku zmienia się tylko zastawa , zawartość koszyczka z herbatkami i zawieszki na gałązkach. . Ciekawa jest też obsługa sklepu. Właścicielami jest młode małżeństwo . Obsługują na zmianę , czasami zastępuje ich pewna starsza pani. Właścicielka ubiera się w długie miękkie i powiewne spódnice i bluzki z żabotami , a włosy upina w stylowy koczek ,taki ma styl – w mieście widuję j ą tak samo ubraną . Ale w sklepie zakłada na to staroświecki fartuszek z falbanką. Idealnie do klimatu sklepiku. Jej mąż kiedy jest w sklepie wdaje się w rozmowy z klientami – kapitalnie opowiada o tym co sprzedaje i jeśli ktoś kupuje kilka torebek ,nie proszony wiąże torebki z herbatą w bukieciki. - jak kwiaty. Właścicielka i starsza pani w wolnych chwilach szydełkują . Już kilka razy zastałam je z robótką w ręku , gdy trafiłam na moment,,że akurat nie miały innych klientów. To one robią te wszystkie ozdoby, serwetki i aniołki.. Kilka lat temu podpatrzyłam u nich wzór na śnieżynki.. Drzwi w sklepiku rzadko się zamykają na dłużej. Sklep z herbatą cieszy się w mieście wzięciem . Dziś przechodziłam w pobliżu i oczywiście musiałam do niego zajrzeć , a że zapas herbatek w domu mi się wyczerpuje to kupiłam. Zresztą wstąpiłabym do niego nawet gdybym miała zapas , bo to sama przyjemność kupować w tym sklepiku..

poniedziałek, 14 listopada 2011

14.11.2011 Świętowanie

Weekend upłynął nam biesiadnie. Jedenastego świętowaliśmy Św. Marcina – jakoś tak bliższe nam to święto niż to oficjalne , państwowe. Był dobry obiad i tradycyjne świętomarcińskie rogale z białym makiem. U nas w Wielkopolsce prawdziwy dzień Niepodległości wypada 28 grudnia . Kiedy reszta Kraju cieszyła się już wolnością Wielkopolska dopiero o nią walczyła i wywalczyła. Nasze powstanie było jedynym udanym w historii Polski. Ale o tym nikt nie mówi . Utarło się,że należy czcić klęski a nie zwycięstwa.. Szkoda, bo to działa destrukcyjnie na morale. Oczywiście tę umowną , oficjalną datę szanujemy . Z niedowierzaniem patrzyłam na zadymę na ulicach Warszawy , a potem zdziwiłam się jeszcze bardziej kiedy w TV pokazali działacza Młodzieży Wszechpolskiej , który w żywe oczy się tej zadymy wypierał,że niby szedł w tej manifestacji i żadnej zadymy nie było ! No ja p..... k...... m..... - wiązka rodem spod „Świdra „ sama się ciśnie na usta. Mnie tylko interesuje kto zapłaci za spalony wóz transmisyjny i inne poniszczone mienie . Za straty w policji wiadomo: my podatnicy – tak to już jest , żyją z naszych podatków , a robotę mają taką,że straty czasem się zdarzają i te materialne i niestety te w ludziach również. Na pewno nie zapłacą ubezpieczalnie. Każda zastrzega sobie w regulaminie ,że ubezpieczenie nie obejmuje zamieszek ulicznych i działań wojennych. Zastanowiło mnie też dlaczego policja nie zareagowała bardziej zdecydowanie – na taką bandę zadymiarzy należało użyć gumowych kul i lać pałkami ile wlezie. I jak tak sobie o tym myślę , to przychodzą mi do głowy tylko dwie możliwości : albo policja jest tak słabo wyszkolona ,że się boi – nie wiem, może w ogóle nie ćwiczą starcia z tłumem , albo wciąż w nich tkwią naleciałości z poprzedniego ustroju. . Nie chcą żeby ich porównano do zomowców i MO i zarzucono nadużywanie środków przymusu ,za co musieliby się tłumaczyć. Niestety tego typu opory nie zapewnią nam obywatelom bezpieczeństwa , a do tego przecież policja została powołana i na to łożymy w postaci podatków. No, ale nie można za dużo spodziewać się po policji , która przez z górą 10 lat nie odnalazła zabójcy swojego dowódcy. W sumie przez tę rozróbę Święto straciło swoją rangę.
Sobota minęła z prędkością światła. Przed południem przyjechała młodzież po Helenkę , która nocowała u nas ,z powodu imprezy urodzinowej z okazji 30-tki starszego synalka. Posiedzieliśmy chwilę przy herbacie i pozostałościach rogali. W tzw. międzyczasie zadzwonił klient - umówiliśmy się ,że podjedziemy do biura. Kupił sprzęt , a my udaliśmy się na zakupy do marketu. Zeszło nam trochę, bo oglądaliśmy zestawy upominkowe – już myślą o podarunkach świątecznych dla naszych kontrahentów. Pomiędzy pólkami przewalały się tłumy . Jakby za darmo dawali.. Ominęło mnie gotowanie obiadu, bo miałam z poprzedniego dnia – dorobiłam tylko ziemniaki.. ledwie zdążyliśmy dopić popołudniową kawę i a już trzeba było się szykować na kijki. Moje towarzyszki wypraw nie odpuściły nawet w wolny weekend. Wróciłam ze spaceru i już był czas jechać na imieniny do młodszego synalka. Imprezę robi w przyszłą niedzielę ale złożyć życzenia i tak pojechaliśmy. U synalka niespodzianka : mały Krzysiu dorwał się do takiego pchacza na kółkach , najpierw przewrócił go dwa razy wyciągając w ten sposób na środek pokoju a potem chwycił uchwyt , podciągnął się i pomaszerował przez pokój na dwóch nóżkach podpierając się pchaczem. A wieczorem zrobił prezent rodzicielowi i po raz pierwszy zawołał „tata” . Skąd takie maleństwo to potrafi – przecież w środę skończy dopiero 9 miesięcy...
W niedzielę niby to spokój od rana, nawet sobie dłuższą kąpiel w wannie zaliczyłam ale już po wcześniejszym obiedzie zadzwoniła synowa z pytaniem czy nie mam jakich serwetek z dziecięcymi motywami . Nie miałam , chociaż serwetek mam ze dwie szuflady. No ,to czy mogłabym kupić , bo zapomniała a nie mają już czasu przed przyjściem gości wyskoczyć po nie do sklepu. Czego się nie robi dla wnusi. Pojechałam. Wybór był kiepski więc padło na Kubusia Puchatka .Reszta popołudnia minęła nam przy dwóch tortach. - jeden synalka , jeden wnusi i kolacji . Mała jak zwykle dostała mnóstwo prezentów. Najbardziej spodobało jej się liczydło .Takie zwykłe , drewniane na jakim nasze pokolenie uczyło się liczyć . Ciotka matematyczka ( siostra mężusia) jej kupiła – bo kto inny wpadłby na taki pomysł. Naszą lalę - sierotkę Mała od razu nazwała Kasią i ułożyła do snu na kanapie. I na koniec kiedy już goście się porozchodzili a i my wróciliśmy do siebie mogłam wreszcie ,spokojnie poczytać. Nie miałam nic nowego na tę okazję więc sięgnęłam po „Reanimację” , a właściwie to sama mi w ręce weszła jak tylko otworzyłam biblioteczkę i teraz kiedy ją czytam drugi raz doszłam do wniosku ,że to bardzo dobrze napisana książka , choć trochę tendencyjna jeśli chodzi o postrzeganie siebie przez środowisko lekarskie. Jakości i urody języka można jednak pani doktor autorce pogratulować .Noooo …. i takie to nasze świętowanie …A dziś zimowo : mgły , na drzewach szadź , ludzie w ciepłych kurtkach i szalikach i skrobanie szyb w aucie .