to go sobie załatwiła. Znaczy dwie wielkie michy wiśni. Przyjdzie mi jutro przez pół dnia kompoty produkować , a miało być tylko na nalewkę . Pojechaliśmy na działkę , uwaga ! ROWERAMI ! Wreszcie je wystawiliśmy z rowerowni . I na razie mamy piękne plany : jeździć , jeździć , jeździć . Ja jestem za. A wracając do wiśni to po naszej stronie jest ich tyle , że byśmy ze trzy wiadra urwali i to duże. I tak wyszła ilość niemożliwa. Po stronie sąsiada wszystkie się zmarnują . W ogóle na działkę nie zagląda. No i tym sposobem mam co robić . I do tego czarna porzeczka od sąsiada. A i jeszcze ogórki , ale tylko trochę ; założyłam ,że będzie najwyżej 3 słoiki ; razem z tym co zrobiłam wcześniej będzie 12 . Na dwie osoby na zimę wystarczy .
Z innych tematów to tak zwyczajnie i sobotnio: poranne zakupy , sprzątanie , letni obiadek ... Nic szczególnego . Wieczór kończymy przy fajnym , energetycznym rocku z lat 80-tych i pachnącej herbatce. Udanej niedzieli !
babusia

Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy
sobota, 20 lipca 2019
piątek, 19 lipca 2019
19.07.2019 W zwykłym trybie ( albo i bez )
Czyli dziś wpis standardowy o codziennościach . Głos odzyskałam , ale złapał mnie kaszel i trzyma. Kuruję się tabletkami na kaszel i gardło , syropem i herbatą z miodem . W pracy młyn. Ciągniemy 6 projektów na raz ( dawno tak nie było) , wszyscy chcą na już , bo urlopy. Nasze chłopaki też zresztą urlopy mają na pierwszą połowę sierpnia zaplanowane więc jest wyścig z czasem . Damy radę jak zwykle. A potem chłopaki na urlop a ja będę inwestycje rozliczać .
Domowej pracy mam też zresztą nie mało. Nasz biurowy sąsiad uszczęśliwił nas czarną porzeczką . Muszę ją jutro zagospodarować . Na działce czekają wiśnie ( po prawdzie sąsiada, ale połowa drzewa wrosła w płot i zwisa po naszej stronie , a sąsiad i tak ich nie zrywa) skubnę trochę na nalewkę i może jakiś kompocik wystarczy... Bo tak w ogóle to postanowiłam w tym roku jakieś naleweczki wyprodukować. No co, dawno nie robiłam . Jutro się na działkę wybieramy z małżonkiem . Ogarnąć chatkę tak letnio i na błysk też by się przydało , zwłaszcza, że temperatury nie za wysokie więc i pracować łatwiej .
Co więcej ? Lawenda . Horrendalna ilość wręcz w przybiurowym ogródku. Chciałam wcisnąć sąsiadowi , co by jego żona sobie zagospodarowała , ale też ma pół ogródka . Przyjdzie mi szyć pachnące poduszeczki w ilościach hurtowych chyba . A obciąć muszę , bo już przekwitła i nie długo powinna na nowo wypuścić pąki .
Po woli przywracam porządek rzeczy w domu , po pobycie wakacyjnym wnusi i naszym wyjeździe. Bez pośpiechu, codziennie coś . Dziś zrobiliśmy zakupy na dobre dwa tygodnie do przodu. Jutro wylecę tylko na zieleniak , po owoce i warzywa i do pss-ów po pieczywo . A potem ruszę do domowej roboty. Kiedyś trzeba , zwłaszcza ,że za tydzień świętujemy ; poczwórne imieniny.
Domowej pracy mam też zresztą nie mało. Nasz biurowy sąsiad uszczęśliwił nas czarną porzeczką . Muszę ją jutro zagospodarować . Na działce czekają wiśnie ( po prawdzie sąsiada, ale połowa drzewa wrosła w płot i zwisa po naszej stronie , a sąsiad i tak ich nie zrywa) skubnę trochę na nalewkę i może jakiś kompocik wystarczy... Bo tak w ogóle to postanowiłam w tym roku jakieś naleweczki wyprodukować. No co, dawno nie robiłam . Jutro się na działkę wybieramy z małżonkiem . Ogarnąć chatkę tak letnio i na błysk też by się przydało , zwłaszcza, że temperatury nie za wysokie więc i pracować łatwiej .
Co więcej ? Lawenda . Horrendalna ilość wręcz w przybiurowym ogródku. Chciałam wcisnąć sąsiadowi , co by jego żona sobie zagospodarowała , ale też ma pół ogródka . Przyjdzie mi szyć pachnące poduszeczki w ilościach hurtowych chyba . A obciąć muszę , bo już przekwitła i nie długo powinna na nowo wypuścić pąki .
Po woli przywracam porządek rzeczy w domu , po pobycie wakacyjnym wnusi i naszym wyjeździe. Bez pośpiechu, codziennie coś . Dziś zrobiliśmy zakupy na dobre dwa tygodnie do przodu. Jutro wylecę tylko na zieleniak , po owoce i warzywa i do pss-ów po pieczywo . A potem ruszę do domowej roboty. Kiedyś trzeba , zwłaszcza ,że za tydzień świętujemy ; poczwórne imieniny.
czwartek, 18 lipca 2019
13.07.2019 Sobota
Dzień zaczęliśmy od pysznego śniadanka w hotelowej
restauracji ( wszystko oprócz kawy, ale o kawie potem) i przeprowadzki do
pensjonatu dwie ulice dalej, który załatwiła nam menadżerka hotelu z racji tej,
że w sobotę mieli wesele i cały hotelik zajęty . Po kolejnej kawie; też
beznadziejnej wyruszyliśmy znów do Lwówka na wystawę kontynuować nasze
poszukiwania i zwiedzanie . Tym razem załapaliśmy się na wygodny parking w
pobliżu wystawy . Obok nas zaparkowali się turyści z Bolesławca i od razu
zawarliśmy znajomość. Na stare miasto szliśmy już razem . Około 10 -12.00 było jeszcze dość spokojnie i
nie tak tłoczno jak po południu. U wejścia rozdzieliliśmy się z naszymi nowymi
znajomymi, bo oni szli na stoiska z drzewkami . Na dzień dobry załapaliśmy się
na degustację win. Tak od rana , ale co tam , czekało nas wiele godzin na
świeżym powietrzu , kilka łyków nie zaszkodziło. Oglądaliśmy bez pośpiechu
kolejne stoiska . Na początek zrobiłam też drobne zakupy dla wnusiąt . Na trzecim czy czwartym stoisku trafiliśmy na
unikat. Niby zwykły , zielony kwarc ( kryształ zabarwiony związkami miedzi stąd
ta zieleń) ,dosyć spora szczotka , ale
unikatowa ze względu na miejsce pochodzenia czyli Chiny. Nie dopytałam jaki
konkretnie rejon Chin , ale klimat sprawia, że na powierzchni kryształów wciąż
krystalizują się drobinki kwarcu. W efekcie kryształ wygląda jak obsypany solą
. Coś pięknego. Sprzedawca miał tylko cztery takie szczotki , za bardzo umiarkowaną cenę . Później na stoiskach u
Chińczyków zobaczyliśmy kolejne trzy nieco większe ale za cenę czterokrotnie
wyższą . Opłaciło się .
Wędrowaliśmy sobie bez pośpiechu. Ucięliśmy kilka
pogadanek ze znajomymi z poznańskiej wystawy , porównywaliśmy ceny na różnych
stoiskach , po drodze kupiliśmy następny okaz , ogromny morion czyli kwarc
dymny i to był zakup stulecia. Sprzedawca , Pakistańczyk mocno nam cenę
odpuścił. W ogóle zabawne to było, bo niby nie umiał po polsku. Na początek
wystawił kamień za 600,00zł , my napisaliśmy ( bo targowanie odbywało się na
klawiaturze kalkulatora) 80,00zł , on 500, my 90, on 300, my znów 90. On 290,
my 120, na koniec on 180, ja pociągnęłam małżonka , że niby odchodzimy i nagle
gość przemówił po polsku „to tak ośtatećnie 150,00. Ok. na tyle się zgodziliśmy
. Szliśmy dalej wykorzystując okazję. Piękny okaz chryzoprazu kupiliśmy , bo
pewna kobieta bardzo kwestionowała cenę podaną przez sprzedawcę ,wręcz się
obrażała że tyle- przecież to tylko kamień, choć kilka stoisk dalej tej samej
wielkości chryzopraz kosztował pięciokrotnie więcej . A chłopak ( bywalec
poznańskich giełd zresztą ) sprzedał nam po cenie do której opuścił tej
kobiecie i dołożył nam jeszcze w tej cenie bryłkę czaroitu. Tę przeznaczyliśmy
dla wnuczki. I w końcu dotarliśmy do stoiska Pakistańczyka , tego od różowego
fluorytu. W przeciwieństwie do swojego ziomka od morionów ten w ogóle nie
chciał negocjować . Uparł się na 600zł i ani złotówki mniej. Odpuściliśmy . Biały kruk swoją drogą , ale maniakami nie
jesteśmy i nie musimy czegoś mieć za wszelką cenę. Zamiast tego nabyliśmy
jeszcze sokole oko z wrostkami tygrysiego oka , mokait i jaspis krajobrazowy .
Wszystko pokaże w swoim czasie.
Najpiękniejsze kamienie mieli
Hindusi, też bardzo skłonni do targowania . Dorobiłam się dwóch nowych
naszyjników , jeden z czarnych opali i drugi z tanzanitu. Nie planowałam tego ,
bo naszyjnik z tanzanitu mam , ale mężuś zdecydował , że kupimy , bo ten od
Hindusa ma dużo większe i czyściejsze kamyki niż mój i jest dobrych kilka cm
dłuższy . A stargowaliśmy o kilkadziesiąt złotych każdy. Pięknie wyglądały na
stoisku hinduskim gotowe kamienie jubilerskie , wspaniałej czystości; topazy w
różnych kolorach , rubiny, szafiry , bardzo modne w tym roku ametryny (
połączenie ametystu z cytrynem) , same cytryny, oliwiny , opale i mnóstwo
innych. Tak po prostu usypane w kopczyki na białym płótnie. Hinduskie kamienie
były zresztą przecudnie wyszlifowane. Oprócz tradycyjnych kaboszonów , fasetek czy rozet , było mnóstwo
takich szlifów , o których nie miałam pojęcia, że istnieją . Nawet nie
potrafiłabym ich nazwać i nie przyszłoby mi do głowy, że można kamień szlifować
w taki sposób. Długo wszystko oglądaliśmy. Mężuś wyszukał u Rosjanina puzderko z
malachitu i kupił je dla mnie . Jest śliczne. Stoiska Rosjan też były ciekawe.
Ogromna ilość różnych rzadko występujących minerałów, nawet świecących w
podczerwieni. Nie zawsze efektownych i kolorowych na pierwszy rzut oka. Po raz pierwszy na giełdzie pojawił się też
vivianit . Odkryty nie tak dawno i nie zbyt trwały , twardość ledwie 2,6-2,7 w
skali Moscha . Cenę miał wysoką , sądzę ,że właśnie z powodu , że dotąd na giełdach nie występował a na tej robił za ciekawostkę. Na innym stoisku u innego Hindusa , oglądałam pierścionki ; srebrne z
pięknymi , czystymi kamieniami . Przymierzyłam kilka , mężuś podsunął mi
jeszcze jeden wzór z opalem , a Hinduska jak usłyszała opal , zaraz wyciągnęła
całe pudełko pierścionków z opalami, a kiedy pokręciłam głową ,że dziękuję , natychmiast
położyła na nim kartkę „ -50%”. Targować można się było z każdym właściwie i na
spore kwoty. Kupiliśmy jeszcze kilka drobiazgów w postaci agatowych płytek i to
wszystko . Było co oglądać i podziwiać a nasza kolekcja powiększyła się o kilka
unikatowych egzemplarzy. Zatrzymywaliśmy się też przy stoiskach szlifierzy .
Cięcie i szlifowanie kamieni, które w całości wyglądają jak zwykle polne odbywa
się bardzo prostymi metodami ; piła mechaniczna na wodę i koło szlifierskie
napędzane , kiedyś nogami, dziś silniczkiem elektrycznym. I o to
chodziło, coś zobaczyć , czegoś się
dowiedzieć , coś dokupić do kolekcji . Kręciliśmy się jeszcze po okolicy ,
kupiliśmy jeszcze drobne pamiątki dla wnucząt i jedzonko na kolację i
śniadanie w postaci chleba , suchej
kiełbasy i smalcu – wszystko z Podlasia . Okazało się pyszne . W mini- barku u
Litwinki zjedliśmy po porcji zupy litewskiej , cokolwiek to było , smakowało jak nasza fasolowa z gulaszową razem wzięte . Smakowało nam , nie powiem ,że nie ,
litewski chleb również. Po 10 godzinach
chodzenia, zmęczeni wróciliśmy na kwaterę. I tu znów nowa znajomość . Tym razem
z Ukraincem . Miał takie samo auto jak nasze. Różniły się tylko kolorem, nasze seledynowe, jego granatowe więc od razu
zaczęli gadać z moim małżonkiem o tych autach. Potem zeszło na inne tematy.
Okazał się całkiem sympatycznym i oczytanym człowiekiem. Następnego dnia,
około południa ruszyliśmy w drogę powrotną .
Ciąg dalszy – pokaz łupów i podsumowanie - nastąpi w niedzielę .
środa, 17 lipca 2019
12.07.2019 Wciąż jeszcze piątek
Wyjechaliśmy wcześnie i po zwiedzeniu sklepów z ceramiką
zostało nam jeszcze sporo czasu . Było około 17.00 z minutami . Ruszyliśmy więc
do Lwówka Śląskiego . Tam o 15.00 zaczęło się Agatowe Lato. Rozmach tej imprezy jest imponujący . Oprócz
kamieni stoiska z jedzeniem i napojami, ciuchami, rękodziełem, sadzonkami drzew
i innych roślin, zabawkami, wesołe miasteczko i inne atrakcje dla dzieci . I co
trzeba miastu przyznać : świetna organizacja .Straż miejska , policja ,
wolontariusze kierujący na darmowe parkingi i pilnujący porządku , odpowiednia
ilość toalet. Wielki, wielki plus za logistykę . Udało nam się zaparkować
blisko starego miasta na bocznej uliczce.
Na starówce panował nieopisany tłok. I w tym miejscu muszę się przyznać
; z powodu tego tłoku nie udało nam się zrobić zdjęć . Po prostu okazało się to
nie wykonalne . Mamy raptem trzy , z tego jedno nie udane. Po tym jak udało nam
się przebić przez stoiska z jedzeniem , napitkami i zabawkami dotarliśmy do
starego rynku , gdzie rozstawili swoje kramy miłośnicy kamieni. Nastawiliśmy
się na razie na oglądanie, rozeznanie się w cenie i ofertach . Byli wszyscy ;
kolekcjonerzy , kilku producentów biżuterii , hurtownicy z Polski i z zagranicy
a także kopacze i szlifierzy . Sporo obcokrajowców ; Hindusów, Pakistańczyków , Rumunów,
Ukraińców , Niemców , Rosjan i nie wiem kto jeszcze. Paru starych znajomych z wystawy w Poznaniu też spotkaliśmy. Ceny też różne ; od 1zł za
malutkie kamyki szlifowane z odpadów , 5zł za wielką chochlę jeszcze mniejszych
, nadających się do wazonika lub rozsypania na stole po ogromne druzy i groty
za kilkanaście tysięcy . Parę okazów od razu wpadło nam w oko i zaczęłam
żałować , że nie przeznaczyłam na ten cel większej kwoty. Popytaliśmy o ceny tu
i ówdzie . Kilka nas odstraszyło zwłaszcza u Pakistańczyków i Hindusów . Co
prawda cena dotyczyła unikatowego , różowego fluorytu , ale jak na tak nie
wielki egzemplarz ( jakieś 4cm średnicy ) wydała nam się zaporowa. Chwilę później kupiliśmy jednak dwa pierwsze
egzemplarze . A jakże : agat , ale przepięknie wybarwiony i prawie równie
unikatowy jak różowy - fluoryt niebieski. Kolekcjonerski biały kruk z
afrykańskiego Malawi. Jedną nie wielką
płytkę dla nas i drugą nieco mniejszą dla wnusi . Z sympatycznym sprzedawcą ucięliśmy
sobie pogawędkę o fluorytach . Potwierdził unikatowość i niebotyczną cenę różowego fluorytu, który
oferował Pakistańczyk i doradził żeby się z nimi potargować . Stwierdziliśmy ,
że spróbujemy następnego dnia. W czasie kiedy zwiedzaliśmy stoiska tłum jeszcze
zgęstniał i ruszyła parada . Kilka orkiestr, tak zwane Bractwa Walońskie ,
przedstawiciele miejskich organizacji , różne grupy rekonstrukcyjne i miejskie
wodociągi promujące jakość wody z kranu w rytmie disco polo. Parady nie
obejrzeliśmy z powodu tłoku. Na koniec poszliśmy jeszcze do ratusza obejrzeć
wystawę pt. Korundowe Skarby” czyli szafiry i rubiny. Wystawa prezentowała
wszystko do czego te kamieni się wykorzystuje , od tarcz tnących , mechanizmów w
zegarach po wyszukaną biżuterię . Nie było tego wiele , ale pięknie
wyeksponowane i oświetlone. Na usypanych kupkach pyłu korundowego , który w
świetle ledowych żaróweczek błyszczał niczym diamenty poukładano tarcze tnące a
na tym wyłożono różne drobiazgi. Szczególnie pięknie prezentowała się antyczna
biżuteria. Światło pięknie wydobywało barwy i szlif kamieni i podkreślało urok
biżuterii. Oczywiście do tego ciekawe opisy z solidną porcją wiedzy. Na kwaterę
wróciliśmy około 22.00. Na patio siedziało towarzystwo złożone z obsługi hotelu
, administratorki , czworga pracowników i dwóch Ślązaków ; wuja z siostrzeńcem.
Przysiedliśmy przy stoliczku obok , pani administratorka zagadnęła nas o wystawę
a za chwile już mieliśmy nowych znajomych ciekawych wystawy i zostaliśmy
poczęstowani przez Ślązaków drinkami. Dzień zakończyliśmy więc na wesoło. I co
muszę znów stwierdzić : tylu ,takich, drobnych , przypadkowych znajomości co
tam na Dolnym Śląsku dawno nie zdarzyło nam się zawrzeć .
Ciąg dalszy nastąpi
wtorek, 16 lipca 2019
12.07.2019 Nadal piątek
Z Jawora wyruszyliśmy do Bolkowa . Nie było daleko , jakieś
40 minut jazdy . Zamek jest ogromny i groźny . W średniowieczu z pewnością dobrze spełniał swoją rolę .
W Bolkowie impreza dopiero się rozkręcała . Za wiele się nie
działo. Kiedy tam dotarliśmy ze wszystkich stron zjeżdżali się odziani w czarne skóry z ćwiekami i glany
wytatuowani miłośnicy death metalu, miłośniczki epoki wiktoriańskiej w czarnych
, koronkach , woalkach i krynolinach , obwieszeni tarczami i kółkami zębatymi od
zegarków i innych urządzeń zwolennicy steampunku i wszyscy inni „panów wampirów”
wypisz – wymaluj z reklamy banku nie wyłączając. Rozpiętość wiekowa od 0 do
100. Pojedynczo, w parach , w grupach a nawet rodzinnie . Wszyscy ubrani w coś
nawiązującego do kultury goth. Podobno to nie kultura , a jedynie przebranie a miłośnicy
goth to ludzie o pięknych duszach , mający na uwadze rzeczy ostateczne. Podobno , bo nie praktykuję i wiem tylko z
relacji innych . Choć nie ukrywam ; sympatyzuję. Mój małżonek trochę też , choć
głośno tego nie powie. Po zaparkowaniu udaliśmy się nie śpiesznie w kierunku
zamku. Na zamek nie wpuszczano z racji imprezy , a że nie było w tym raku żadnego
znanego nam zespołu więc karnetów na koncerty nie kupowaliśmy . Udało nam się
trochę pozaglądać w różne zakamarki, zwiedzić stoiska z akcesoriami
festiwalowymi i pogadać z ludźmi.
Miasteczko żyje imprezą .
W sklepach czarne ciuchy i gadżety gotyckie – nawet torby
szmaciaki na zakupy, obsługa ubrana na czarno , a w lodziarniach uwaga : CZARNE
LODY ! całe czarne czyli wafel i gałki. Tu jak się okazało po powrocie żadnego
odkrycia nie zrobiłam , podobno to hit tego lata , dostępny i u nas. Lody
podobno mają smak kokosowy . Nie spróbowaliśmy , z powodu zawalonych gardeł . Rynek
w Bolkowie w rewitalizacji , trudno było się po nim poruszać , żeby nie wpaść w
jakiś wykop albo odbić się od koparki , ale obeszliśmy podcieniami, bo oprócz
zamku miasteczko pełne jest zabytkowych ,podcieniowych kamieniczek. I żeby nie było ,że nie byliśmy albo coś
ściemniam kilka fotek; dyskretnych i z daleka , bo głupio mi było cykać fotki
obcym ludziom . A małżonek kupił sobie stosowną czapeczkę – kretynkę pod hasłem
„ czacha dymi” , co widać na załączonym obrazku.
Czacha dymi - co nie ?
Rzut oka na uczestników - dyskretnie i z daleka
I ryneczek w Bolkowie- rozkopany niemożliwie , ale uroczy
W Bolkowie zjedliśmy obiad w bistro „Pod Arkadami”.
Tam też królowały gotyckie klimaty. Co więcej mogę napisać . Podobnie jak na koncercie
Whitin Temptation” tak i tu panowała niezwykle przyjazna i pozytywna atmosfera.
Ludzie przyjechali tu żeby ze sobą być , bawić się na wspólnych koncertach ,
zawierać nowe przyjaźnie ,rozmawiać , być razem. I tu musze podkreślić : ludzie
naprawdę ze sobą rozmawiali . Nikt nie siedział z nosem w smartfonie , co na
dziś dzień jest rzadkością . Myślę , że gdybyśmy ubrali się w czarne koszulki
bylibyśmy jednymi z nich, choć i bez tego odnosili się do nas bardzo przyjaźnie
, zagadywali, chętnie udzielali informacji, żartowali . I co jeszcze zauważyłam
, zachowywali się bardzo kulturalnie, nie było wrzasków, przekleństw , rzucania
śmieci gdzie popadnie , nie widać było żadnych napitych czy naćpanych osobników
. Pełna kultura . I żaden nawiedzony pis mi nie wmówi , że to jakaś patologia,
sataniści i w ogóle wszelkie zło tego świata zaraz po LGBT i Jurku Owsiaku .
Z Bolkowa udaliśmy się do Bolesławca zobaczyć co z tą ceramiką
. Trafiliśmy w dwa miejsca. Jedno miało być manufakturą , drugie tak zwana
seryjna produkcja. W sumie okazały się dwa sklepy. Owszem w obu wybór ogromny i
we wzornictwie i w ozdobach . No i … fajnie. Na kolana nie rzuca . I prawdę
mówiąc fajne to ale dobrze wkomponuje się w typowy wiejski dom albo bardzo
rustykalne wnętrze . W żadnym innym się nie sprawdzi. I jak na porcelit to ma horrendalne
ceny . Nie kupowaliśmy . Zadowoliłam się malutkim magnesikiem na lodówkę i miniaturowymi
figurkami dla maluchów. Za to mężuś wypatrzył w ofercie wyprzedażowej prawdziwy
artefakt ! Kryształową popielniczkę prosto z epoki PRL. I to taką wypasioną ,
jakie stały kiedyś na biurkach dyrektorów ! Pokaże z innymi trfeami.
W drodze do Bolesławca rzut okiem na zamek Świny
Wjazd do sklepu z ceramiką - z minionej epoki
Wystawa na fasadzie sklepu - moim zdaniem udana , szczególnie ten olbrzymi dzbanek
Rynek w Bolesławcu
I taka zabawna ceramiczna ławeczka
Ciąg dalszy nastąpi !
poniedziałek, 15 lipca 2019
12.07.2019 Piątek
12.07.2019 Piątek
Huta szkła , prywatna
. Piękny , zabytkowy budynek zatopiony w morzu zieleni, wśród której ciekawsko
spoglądają na przybyszów szklane stwory. A właściwie to dwa budynki , bo obok
jest drugi mieszkalny. Stara manufaktura
– tak można ją opisać – z latami użytkowanymi meblami i narzędziami. Przywitał nas miły starszy pan i od razu
zaproponował obejrzenie procesu dmuchania szkła. Skierował nas na koniec
budynku. Kiedy weszliśmy na halę uderzyło w nas gorąco. Piec jak nas
poinformowali pracujący ma temperaturę 1100 stopni, a kolory szkłu nadają
odpowiednie farby dodane do szklanego kruszywa , bardzo drobnego , coś jak
kaszka manna. Zaś te wszystkie ozdoby dodaje się również z pomocą farb i szkła
już po wyjęciu z pieca korpusu , kiedy wciąż jeszcze szkło jest rozgrzane do
czerwoności i nabiera kształtu nadawanego ręką artysty . Pracowali po dwie
osoby w milczeniu wykonując bardzo precyzyjne i zgrane ruchy i przemieszczając
się równie precyzyjnie i w dopracowany sposób. Przypominało to bardzo precyzyjne
urządzenie mechaniczne. Dwie inne osoby przekładały w różne części pieca długie
rury z rozgrzaną bryłką szkła na końcu. Po firmie snuło się jeszcze kilka osób
, jakieś dwie panie w biurze połączonym z magazynem , pani ze sklepiku i
starszy pan , który skierował nas do hali produkcji. Sklepik skromny i piękny
ale bajońsko drogi. Właściwie to
nic dziwnego ; wyroby artystyczne i
kruche szkło.
Te stwory są ze szkła , zdobią szyld
A tu już wejście do manufaktury
I sklepik , urocze szklane drobiazgi dla ozdoby
I użytkowe w postaci kinkietów ; żyrandole oświetlające manufakturę też były w tym stylu
I kolejne bibeloty - mnie najbardziej zachwycił ten indyk
Różne szklane stworki pilnowały też ogrodu i podwórka - takie ptaszysko
I kameleon czy coś...
Zadbana zieleń zachwyca już od wejścia
Jawor – kościół pokoju
Z huty szkła pojechaliśmy do Jawora . Od dawna nam się to
marzyło. Historii opisywać nie będę , wszystko jest w internecie . Miasteczko
nie wielkie , szybko udało nam się namierzyć budowlę z pruskiego muru i znaleźć
miejsce do parkowania . Kościół wybudowano tuż po wojnie 30-letniej i miał być
tylko prowizorką , jak jednak wiadomo , prowizorki się trzymają , tak i ten wytrzymał już pięć wieków. Kościół otacza park , który został założony na
miejscu starego cmentarza . Zapomniałam dodać , że jest to kościół ewangelicki
. Zwiedzanie kosztuje 10zł od osoby dorosłej , a dochód przeznaczony jest na
remonty i utrzymanie. Robi wrażenie .Wnętrze
rzuca na kolana . Jak na kościół barokowy ,jest dość mroczny , co pogłębiają
cztery kondygnacje chórów i tylko jedna nawa .Wszystko udekorowane wspaniałymi
malowidłami . W internecie można znaleźć wirtualną wycieczkę i każde z tych
malowideł rzeźb i innych detali obejrzeć z bliska .Gwarantuję ,że warto . Część
była wyłączona , ze względu na renowację . W Jaworze zwiedziliśmy jeszcze kościół
Św. Marcina , gotycki ale z barokowym wystrojem. Właściwie to do niego zajrzeliśmy
, bo jak wszystkie kościoły katolickie , które widziałam był zamknięty kratą i
zwiedzający , albo chcący się pomodlić musi zadowolić się wizytą w krużganku.
Nie rozumiem tego. Pokręciliśmy się też po miasteczku . Piękne i ciekawe
architektonicznie , ale jak większość dolnośląskich miasteczek , przez które
przejeżdżaliśmy zaniedbane . Nie wiem
dlaczego. Ratusz promował akurat budżet obywatelski ( ciekawostka , bo u nas
działa od wielu lat) , zostaliśmy zapytani czy jesteśmy z Jawora , a kiedy się
okazało , że tylko zwiedzamy , sympatyczni młodzi ludzie wciągnęli nas w
rozmowę skąd jesteśmy ,czy mamy taki budżet u siebie i czy to działa. Oczywiście
mamy i w naszej uporządkowanej Wielkopolsce świetnie się sprawdza . Na koniec
jeszcze wypiliśmy kawę i zjedliśmy po mikro-deserku w przytulnej kawiarence i
wyruszyliśmy w dalszą drogę . Tym razem kierunek Bolków . Tak samo cienistymi
lasami jak w drodze do Bolesławca . Lasy na Dolnym Śląsku tym się
charakteryzują ; są stare , ogromne , zacienione . trochę mroczne, trochę
tajemnicze; przywodzą na myśl dawne czasy.
Kościół Pokoju - wieża
Kościół Pokoju - mury
Ołtarz główny
Przepięknie ozdobiony strop
I jeszcze piękniejsze chóry
To wszystko można dokładnie detal po detalu obejrzeć w necie - zróbcie to , nie będziecie żałować
Tu już kościół św Marcina , otoczony fragmentami murów obronnych
Uroczy ratusz i podcieniowe kamieniczki
Ciąg dalszy nastąpi.
niedziela, 14 lipca 2019
11.07.2019 Czwartek
Ok.15.40 wyjazd . Z lekkim poślizgiem , bo oczywiście
zadzwonił klient i trzeba było temat ogarnąć choć telefonicznie . Chwilę to
zajęło. Do Głogowa jechało się fajnie , dobrze oznakowanymi drogami . W
Głogowie ( miasto piękne , zabytki widać już od wjazdu) nagle znikła droga
numer 12, którą jechaliśmy zgodnie ze znakami , a droga na Polkowice zmienił się nagle w drogę bez nazwy a chwilę potem w S3 . Zjazd na Chocianów i
Polkowice oznakowany a jakże , zmieniła się nagle w drogę do Zielonej Góry. Magia jakaś czy coś… Nie było rady , zawróciliśmy
na drogę nie oznakowaną i włączyliśmy nawigację , już bezpośrednio na
Bolesławiec. Jakoś udało nam się dojechać , drogą lokalną przez stare ,
malowniczo zacienione lasy , które sprawiały wrażenie, że za chwilę z zarośli wyłoni
się jakiś przedpotopowy stwór i miejscowości , gdzie nawet diabeł dobranoc nie
mówi , bo tam jeszcze nie trafił.
Dojechaliśmy i tu niespodzianka. Od lat podróżujemy tylko z prawem jazdy
, bez dowodu osobistego . Tym razem również do głowy nam to nie przyszło
zwłaszcza, że ani na stronie , ani w portalu bookinghome nic na ten temat nie
pisało. A właściciel hoteliku Zielony Dom się uparł ,że on musi mieć dowód , bo
mu pesel potrzebny – jak by w prawie jazdy peselu nie było. Uparł się i nie.
Żadne tłumaczenia nie pomogły i zarezerwowanego wcześniej pokoju nie dostaliśmy . Już się nastawiliśmy
na nocny powrót do domu , ale postanowiliśmy popytać jak tylko wyjechaliśmy w
kierunku Lubinia. W drugim miejscu opisanym „noclegi” przemiła starsza pani
wprawdzie nam odmówiła z braku miejsc , ale zadzwoniła do ich drugiego hotelu
6km dalej i od razu zarezerwowała nam pokój ze śniadaniem w cenie tej samej co
w tym z którego nas pogonili . I uwaga ; nikt nie pytał , ani o pesel , ani o
nazwisko. Wystarczyło ,że się odwołałam do tamtego hoteliku i podałam numer
pokoju. Restauracja hotelowa była już zamknięta ale kilkaset metrów dalej była
przydrożna „Kamionkowa Chata” , urokliwa restauracyjka , pełna kamionkowych naczyń , donic z kwiatami i
szydełkowymi firankami w oknach i przesympatyczną obsługą . Podali nam pyszne
pierogi i doskonałą dobrze zaparzoną herbatę. Przy okazji sympatycznie porozmawialiśmy
z panią kelnerką i jej szefem.
Skończyło się dobrze , a pan właściciel Zielonego Domu niech
żałuje straconego zarobku i złej opinii , którą mu wystawię na portalu. Niech
sobie nie myśli. Prawo jazdy wystarczyło mi u notariusza , kiedy wiele lat temu
jadąc na spotkanie w sprawie zakupu działki nad jeziorem zostawiłam portfel .
Prawko miałam z wszystkimi dokumentami w aucie. ( I tu drobne uzupełnienie , bo nie dokończyłam) .Notariuszka wpisała dowód małżonka i moje prawko. Ale jak wspomniałam , skończyło się dobrze a nawet lepiej , bo hotel mogliśmy mieć na dwie noce z powodu wcześniejszych rezerwacji więc pani menadżerka z hoteliku z własnej inicjatywy załatwiła nam 3 nocleg w pensjonacie , dwie ulice dalej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)