dzień w pełni wykorzystany i w zasadzie zrealizowany .Wysprzątane wszystkie kąty w saloniku , sypialni , kuchni i łazienkach ; mężuś nawet swoją pracownię odgruzował.Pranie zrobione, zakupy zrobione na jutro i najbliższy tydzień, z wyjątkiem warzyw. Wymiotło dziś wszystkich z zieleniaka a moja zaprzyjaźniona babcia miała tylko malinowe pomidory , kapustę , zieleninę i kwiaty . Pojechałam wprawdzie późno więc mi wykupili co lepsze.Znajoma bamberka też za wiele dziś nie przywiozła. Trudno , uzupełni się w tygodniu. Uzupełniłam też zapas kawy i herbaty w moim ulubionym sklepiku o nazwie " Sklep z Herbatą ". Przy okazji stanęłam jak wryta z wrażenia ; istniejąca od niepamiętnych czasów w tym samym miejscu księgarnia ,zmienia lokalizację. Z rynku przenosi się na sąsiednią uliczkę! Przetrwała w tym miejscu PRL , stan wojenny i 25 lat transformacji a teraz się przenosi. Podobno właściciel kamienicy podwoił im czynsz. Do tej księgarni chodziłam z moim ojcem , potem ze swoimi dziećmi , chodzili do niej moi synowie ze swoimi maluchami i pewnie wielu mieszkańców miasta podobnie jak my - z pokolenia na pokolenie . Aż trudno uwierzyć ,że to się zmienia. Szkoda. Z latami to miejsce nabrało klimatu i było jakimś niezmiennym punktem na mapie miasta.
I co najważniejsze zaczęłam w końcu porządki w szafach . Po kolei od wejścia . Na początek poszła szafka gospodarcza i półki z lekami. Przerzedziłąm wszelkie torby i torebki , papiery do prezentów ,siatki na owady ( których zapomnieliśmy założyć w tym roku na okna) ,preparaty do odmrażania zamków i czyszczenia mebli i inne takie , poukładałam co potrzebne , powyrzucałam jakieś dawno zapomniane fiolki i pudełka z lekami - głównie przeciwbólowymi i pozostałości po przeziębieniach .Uszykowałam cały worek , przy okazji zaniosę do apteki do pojemnika na leki. Zbierają u nas po aptekach i chyba jakoś to utylizują . Za tydzień przewrót w następnych i mycie okien . Lato niestety się kończy nieuchronnie i za cztery soboty skończą mi się dobre czasy i wolne weekendy .
Jutro spotkanie z przyjaciółmi z Poznania. Zaplanowałam szarlotkę na ciepło z lodami i bitą śmietaną , jak mnie coś najdzie, to może upiekę też parę bułeczek drożdżowych . Na kolację faszerowane jajka i grzanki z pieczarkami i serem , no i jakieś dodatki do tego. Oczywiście dobre winko też będzie. Wystrój kaszubski - serwetki , filiżanki do kawy i dzbanuszek do mleka ( na razie tylko to mam , ale wystarczy ) .
babusia

Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy
sobota, 23 sierpnia 2014
piątek, 22 sierpnia 2014
22.08.2014 Cyrk
Cyrk jak cyrk, taki trochę rezerwowy z trzeciej ligi. Ani to pokazy ciekawe, a klauni mało zabawni. . Publika też nie wymagająca.. Było trochę tresury; konie , kucyki, wielbłądy , osiołki i nawet zebra , dużo tańca na różnych wersjach trapezów ; siatki, szarfy , liny, huśtawki itp, jeden duet ekwilibrystów i właściwie to wszystko. Dziieciakom podobały się wielbłądy i zebra , no i oczywiście wata cukrowa . Upaprały się jak nie boskie stworzenia . Ja cyrku nie lubię , małżonek też nie więc się raczej nudziliśmy. Jedyny ciekawszy pokaz zaprezentowała artystka ( już mocno w latach) z Rosji. Niby nic takiego ; kręciła hula-hop . Ale jak ! Zaczęła od dwóch obręczy , skończyła na trzydziestu pięciu.. I to właściwie byłoby wszystko w temacie cyrkowym . Widownia była pełna i dobrze się bawiła , ale jak wspomniałam , raczej ci nie wymagający .
A poza tym : początek weekendu - w wieczornym powietrzu unosi się zapach grilla..
Na jutro plany porządkowo-domowe.
A poza tym : początek weekendu - w wieczornym powietrzu unosi się zapach grilla..
Na jutro plany porządkowo-domowe.
czwartek, 21 sierpnia 2014
21.08.2014 Powiało jesienią
Dzień dziś chłodny i pochmurny, a wieczór przyniósł potężną jak na naszą okolicę ulewę . Siąpi sobie powolutku do tej pory. Moja biurowa ulica w zdłóż której jest aleja platanów zmieniła barwę z intensywnie zielonej na lekko oliwkową . To nieomylny znak ,że lato w odwrocie .
Dziś mieliśmy pod opieką wnusię . Mała jest urocza i wesoła jak szczygiełek , ale potrafi zmęczyć . Buzia jej się nie zamyka a za pomysłami nie sposób nadążyć. Rano pojechała ze mną do biura , zabawiała się wycinaniem i klejeniem , z bąbelkowej folii zrobiła sobie plażę , majstrowała przy zabytkowych centralach telefonicznych ( takich na "sznurki") a jak na chwilę przyjechała młodsza synowa z wnuczkiem , to już w ogóle zadymka się zrobiła w biurze nieprzeciętna . Po powrocie zajęłam ją oglądaniem bajek w telewizji a sama poszłam robić obiad. Dziecko zażyczyło sobie naleśników i zupki grzybowej . Skoro wnusia sobie życzy to babcia robi. Drugą porcję zupki wciągnęła jeszcze na kolację . Po obiedzie rozłożyłyśmy się na podłodze z farbami i malowałyśmy . Ma dziecko wyobraźnię . Farby wymieszała mi tak,że trudno kolory zidentyfikować , ale namalowała ; kwiaty , burzę , słoneczko nad jeziorem i padający na trawę deszcz. A jutro idziemy , ni mniej ni więcej tylko do cyrku ! Czego się nie robi dla wnucząt . Cyrku nie lubimy , ani ja ani mężuś , ale zostaliśmy wrobieni. Młodsza synowa dostała zniżkowe kupony na kupno biletów- zamiast 80zł 25 i 15 za dziecko ; cyrkowce w ramach promocji roznosili po marketowych pasażach , a że synowa pracuje w punkcie z telefonami komórkowymi to dostała . Słownie cztery . No a dzieci , chcą do cyrku pójść z babcią i dziadkiem . No i co mamy zrobić ? Mus to mus...
Tak poza tym w planach nadal mam przetrząsanie szaf , szycie i porządki . Jeśli nie wrócą upały to szansa,że w sobotę coś z tych planów zrealizuję.
Dziś mieliśmy pod opieką wnusię . Mała jest urocza i wesoła jak szczygiełek , ale potrafi zmęczyć . Buzia jej się nie zamyka a za pomysłami nie sposób nadążyć. Rano pojechała ze mną do biura , zabawiała się wycinaniem i klejeniem , z bąbelkowej folii zrobiła sobie plażę , majstrowała przy zabytkowych centralach telefonicznych ( takich na "sznurki") a jak na chwilę przyjechała młodsza synowa z wnuczkiem , to już w ogóle zadymka się zrobiła w biurze nieprzeciętna . Po powrocie zajęłam ją oglądaniem bajek w telewizji a sama poszłam robić obiad. Dziecko zażyczyło sobie naleśników i zupki grzybowej . Skoro wnusia sobie życzy to babcia robi. Drugą porcję zupki wciągnęła jeszcze na kolację . Po obiedzie rozłożyłyśmy się na podłodze z farbami i malowałyśmy . Ma dziecko wyobraźnię . Farby wymieszała mi tak,że trudno kolory zidentyfikować , ale namalowała ; kwiaty , burzę , słoneczko nad jeziorem i padający na trawę deszcz. A jutro idziemy , ni mniej ni więcej tylko do cyrku ! Czego się nie robi dla wnucząt . Cyrku nie lubimy , ani ja ani mężuś , ale zostaliśmy wrobieni. Młodsza synowa dostała zniżkowe kupony na kupno biletów- zamiast 80zł 25 i 15 za dziecko ; cyrkowce w ramach promocji roznosili po marketowych pasażach , a że synowa pracuje w punkcie z telefonami komórkowymi to dostała . Słownie cztery . No a dzieci , chcą do cyrku pójść z babcią i dziadkiem . No i co mamy zrobić ? Mus to mus...
Tak poza tym w planach nadal mam przetrząsanie szaf , szycie i porządki . Jeśli nie wrócą upały to szansa,że w sobotę coś z tych planów zrealizuję.
środa, 20 sierpnia 2014
20.08.2014 Foto
Tak mieszkaliśmy
Widok z naszego balkonu - jezioro na podwórku
Krzyż Jezior - widoki z 30 metrów
Fontanna z pstrągami w Czersku
Wnętrze kościoła pw. Św. Marii Magdaleny w Czersku
Wyjazd z miasteczka Wiele - zbierają się ciemne chmury
I jeszcze więcej chmur
A po chwili już było tak
Wieczór w marinie

Na jeziorze Płęsno
Starówka jak z bajki - w Chojnicach

Wnętrza chojnickich kościołów - gotyckie Bazyliki Mniejszej
I barokowe , kościoła pw. Ścięcia Sw. Jana
A poniżej " kwiaty i ciasteczka - wystawa , która zwróciła naszą uwagę
wtorek, 19 sierpnia 2014
18/19.08.2014 Było ale... minęło niestety ( uwaga wpis nieco przydługawy)
a chciałoby się więcej. Ale skoro
chciało się mieć własny biznes to nie można mieć długich
wakacji. Sorry taki klimat.
Urlop mieliśmy taki jak lubimy . Nie
było za gorąco, pojeździliśmy, popływaliśmy ,spotkaliśmy się
ze znajomymi mężuś pospał, ja poczytałam , Las i jezioro nas
zadowoliło. A jeśli chodzi o szczegóły …
Ostatecznie wylądowaliśmy na
Kaszubach – a jakże ! Morze odstraszyło nas gromadami ludzi na
plaży i długimi godzinami w korkach . Odpuściliśmy . Jak się
uda to może we wrześniu zrobimy sobie jakiś krótki weekendowy
wypad , a jak nie to też dobrze.
Za co kocham Kaszuby pisałam w maju ,
a Fusilla w swoim ostatnim wpisie powtórzyła uzupełniając
pięknymi zdjęciami.
Załapaliśmy się na kwaterę prywatną w
domku u brzegów jeziora Długiego ( a może to już Karsińskie –
nie potrafię dokładnie zlokalizować ) , blisko naszego kajakowego
miejsca. Przytulny pokoik na poddaszu z wygodnym małżeńskim
łóżkiem i sosnowymi mebelkami. Na pięterku był i dobrze
wyposażony aneks kuchenny połączony z jadalnią i kącikiem
telewizyjnym i dużym balkonem z widokiem na jezioro. Łazienka jedna
na całe pięterko, ale nas prawie tam nie było więc nam to nie
przeszkadzało. Pierwszy wieczór i przedpołudnie byliśmy tam sami,
jednak pod wieczór dnia następnego ,kiedy wróciliśmy z wycieczek pięterko
okupowała Horda z Krakowa . Dzieciaki , słownie czworo siedziały
każde ze swoim tabletem w ręce , cztery kobiety i facet stali obok
telewizora próbując go uruchomić ,( i byli już bliscy rozpaczy ,
bo nie zadziałał) , drugi facet w fartuchu urzędował przy
piecyku i garnkach. . Okazało się,że potrzeba interwencji
właścicielki , bo antena odłączona -na dole jak się okazało . Włączyła, a Horda
szczęśliwa rozsiadła się przed ekranem . Siedzieli tak następnego
dnia od samego rana , kiedy wyjeżdżaliśmy , kiedy wróciliśmy i znów
wyjeżdżaliśmy w południe, i kiedy wróciliśmy z wycieczek
wieczorem i w niedzielę aż do wyjazdu . Rano ledwie otworzyli oczy
włączali telewizor i tablety . Dzieciaki nie wyszły na podwórko
ani nawet na balkon, a ich mamuśki siedziały na kanapie lub przy
stole i malowały paznokcie . „Dzień dobry „ dzieciaki też nie
mówiły, a jedyne co słyszałam w ich wykonaniu to jakieś głupie
wyliczanki , które wywrzaskiwali do siebie nawzajem ( rodzice uwagi
nie zwrócili – to tak tytułem dygresji) Faceci urzędowali przy
garnkach i piecyku. To jakaś paranoja taki tryb życia...
Zagadywali nas trochę o to co robimy i z autentycznym przerażeniem
w oczach słuchali o tym ile kilometrów przejechaliśmy , dokąd
poszliśmy , ile godzin spędziliśmy na wodzie itd. Ale widać tak
lubią a wszelka aktywność ich przeraża..
W sobotę od rana wypuściłam się po
chleb , bo oczywiście kupiłam bułeczki na drogę ale zapomnieliśmy
ich zabrać . Zrobione na drogę kanapki wystarczyły na kolację. Do
sklepu nie było daleko więc przespacerowałam się jeszcze po wsi i
poszłam nad jezioro. Było cichutko, tylko ptactwo wodne
pokrzykiwało raz po raz , pachniało wiatrem i zielenią . Mogłabym
tak siedzieć i siedzieć. Wróciłam zrobić śniadanie , które
zjadaliśmy na balkonie a potem pojechaliśmy ; najpierw na Krzyż
Jezior do Wdzydz. Wdrapaliśmy się na punkt widokowy (30m) . Widoki
zapierają dech w piersiach – nie da się tego z niczym porównać.
Wiało niemiłosiernie a po chwili zaniosło się na deszcz . Zanim
zeszliśmy z wieży deszcz minął .Zjedliśmy sandacza , bo to już
pora obiadowa była w ogródkowej budce o nazwie „Grube Ryby” -
smakował mi , choć ryb nie lubię. Ruszyliśmy w drogę powrotną
i do Wiela z zamiarem obejrzenia – tym razem w całości tamtejszej
Kalwarii ale do skutku znów nie doszło ( poprzednim razem złapała
nas ulewa w trakcie zwiedzania, i trzeba było wiać ). Przed pójściem na Kalwarię
wstąpiliśmy do ogrodowej kawiarenki napić się kawy gdy znów się
zachmurzyło i zaczęła się burza. Przy sąsiednim stoliku kobieta
odebrała telefon,że ma uciekać , bo za chwilę będzie nawałnica.
W tym układzie i my się ewakuowaliśmy do auta i w ostatniej chwili
zdążyliśmy wsiąść. Chwilę potem rozszalała się ulewa i
zaczęło grzmieć . Jechaliśmy wolno w strugach deszczu z którymi
wycieraczki nie dawały sobie rady. Za jakieś 15 minut było po
nawałnicy , a nawet zaczęło się przejaśniać i zaświeciło
słońce. A ze byliśmy w pobliżu naszego miejsca kajakowego i było
jeszcze wcześnie , to stwierdziliśmy ,że jedziemy popływać.
Całe pole namiotowe jednak i cały sprzęt pływający tonął w
wodzie a właściciele upaprani błotem po pachy ( nie przesadziłam)
wylewali wodę i zbierali błoto po całym gospodarstwie..
Właścicielka powiedziała mi ,że dwadzieścia minut wcześniej
odjechała straż pożarna , którą musieli wezwać żeby
wypompowali im wodę z piwnic , bo zalało na wysokość 2 metrów. .
A nawałnica trwała ledwie 15 minut. O popływaniu w sobotnie
popołudnie mogliśmy więc już zapomnieć.. Co było robić ; jeśli
nie pływanie , to zwiedzanie. Pojechaliśmy do Czerska . Czersk jest
starym miastem i historię ma długą , początki osadnictwa sięgają
nawet roku 500p.n.e. Był w rękach Krzyżaków , po Pokoju Toruńskim
przeszedł na własność królów Polski , zajmowali go Szwedzi w
czasie potopu , potem Prusacy w czasie zaborów. . Zabytków niestety
wiele się nie uchowało. Godny uwagi jest tylko neogotycki kościół
pw. Św. Marii Magdaleny . Miasteczko jednak ma swój urok . Jest
odrestaurowane, czyste i zadbane , a na kolorowym ryneczku znajduje
się ciekawa fontanna ; jej motywem są pstrągi.
Z Czerska udaliśmy się w kierunku
Chojnic i Charzykowych . W Charzykowych pokręciliśmy się po
promenadzie i marinie , poszliśmy na kolację a potem , kiedy już
zapadał zmrok ruszyliśmy na kwaterę. Tam pięterko okupowała już
Horda z Krakowa z tabletami w rękach.
W sobotę od rana było całkiem ładnie
, ciepło i słonecznie więc zaraz po śniadaniu ruszyliśmy znów
na pole do Płęsna żeby jednak popływać. Niestety udało się
wypożyczyć tylko rower wodny. Kajaki po wczorajszej nawałnicy nie
nadawały się zanadto do użytku. Wypłynęliśmy na jezioro
Płęsno., żeby nie za daleko , bo po 13.00 byliśmy umówieni na
grilla z Fusillą i jej Małżonkiem.
Po drodze do nich wskoczyliśmy tylko
na kwaterę po przygotowane smakołyki ( Horda z Krakowa okupowała
pięterko siedząc przy włączonym telewizorze i z tabletami w
rękach) i pojechaliśmy .
Fusilla poczęstowała szaszłykami i
przepyszną sałatką , do której dodała jakiś tajemniczy składnik
, który sprawił,że nabrała niebiańskiego smaku. Okazało się,że
to ocet balsamiczny z dodatkiem poziomek ! Niestety u nas nie do
kupienia ; przywieziony z wojaży zagranicznych. Ja dorzuciłam
kiełbaski i nasz wielkopolski przysmak : pyzy drożdżowe . Ostatnio karierę robią przecięte na pół , podpieczone na grillu i posmarowane masłem
czosnkowym.Tak też je zaserwowałam. Smakowały . No i oczywiście dobre winko do tego.
Popołudnie szybko minęło na pogaduchach . Około 18.00
podziękowaliśmy Gospodarzom i pojechaliśmy , do Chojnic .
Pokręciliśmy się po starówce – przecudnie odrestaurowanej i
zadbanej jak rzadko która . Zajrzeliśmy do pobliskich kościołów
, które , gdy byliśmy tam poprzednio też były w remontach .
Odremontowano je równie pieczołowicie jak starówkę . Zachwyciła
nas wystawa jednego sklepu – galerii złożona z ciasteczek i sztucznych kwiatów . Ciasteczka
były bezami a kwiatki robione z kolorowej masy do złudzenia
przypominającej lukry . Wyglądało to uroczo. Weszliśmy do sklepu
. Zaopatrzony niesamowicie , ale kupiliśmy tylko miód z dodatkiem
płatków róży i kilka drobiazgów dla wnucząt. Jeszcze kolacja w
Charzykowych i powrót na kwaterę ( pięterko nadal okupowała Horda
z Krakowa siedząc przy włączonym telewizorze i z tabletami w
rękach). Resztę wieczoru spędziliśmy na balkonie podziwiając
nocne niebo usiane gwiazdami i połyskujące jezioro.
Niedziela okazała się zimna i
pochmurna . Bez pospiechu zbieraliśmy się do powrotu.
Posiedzieliśmy znów na balkonie z kubeczkami gorącej kawy , trochę
poczytałam , bez pospiechu spakowaliśmy swój wakacyjny dobytek ,
tak żeby około 14 .00 wyruszyć w drogę powrotną . Horda z
Krakowa również pakowała manatki . Wyjeżdżali wcześniej , około
10.30. Dorośli znosili torby i walizki do auta , dzieciaki z uporem
godnym lepszej sprawy tkwili z oczami wlepionymi w tablety i nawet
słabo reagowali na wołanie,że mają wsiadać do aut.. Dopiero na
stanowczą interwencję ojców ruszyły się z miejsca. My zgodnie z
planem ruszyliśmy po 13.00. W Charzykowych wstąpiliśmy do sklepiku
z pamiątkami i na obiad do baru As a potem już bez długich
postojów do domu. Tym razem z wyprawy przywiozłam mały dzbanuszek do mleka ; może też robić za wazonik do kwiatków. Oczywiście trzeba było jeszcze odwiedzić
wnuczęta , bo jedno i drugie nie mogło się już doczekać powrotu
babci i dziadka . A od wczoraj – dzień jak co dzień .Fotki jutro.
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
18.08.2014 Melduję ,że jestem
wróciłam i od razu zostałam brutalnie rzucona w wir pracy i innych obowiązków . Relacja z podróży będzie - już nawet zaczęłam tworzyć , parę fotek też mi się udało . Dzisiaj jednak wciąż mi coś stawało w poprzek i nie zdążyłam z pisaniem . Mam nadzieję ,że jutro uda mi się dokończyć . Książka leży i już zdążyła swoim rozmiarem przerazić moją Szwagroską ( zupełnie nie wiem dlaczego - ma tylko 764 strony) . Bo specjalnie na wyjazd ją sobie odłożyłam . Oczywiście nie przeczytałam całej, bo nie siedzieliśmy przecież w jednym miejscu ale teraz po powrocie zamierzam kontynuować . Ostatnie dwa i pół kwadratu na narzutę dla wnusi też czeka na lepsze czasy , a pokoik prawie gotowy na rozpoczęcie roku szkolnego. Muszę się pospieszyć z tą robotą . Nie jest źle - udało mi się ogarnąć powyjazdowy bałagan i małe pranie zrobić . Jeszcze tylko porozwieszam i nawet po jabłka na działkę zdążyłam pojechać . W tym roku znów jabłkowy kataklizm . gałęzie aż się uginają pod ciężarem owocu . I tylko siłą woli powstrzymuję się żeby tego nie zacząć zagospodarowywać . Mam jeszcze mnóstwo zapasów z ubiegłego roku. No ... to się zameldowałam . Jutro zrobię jakiś urlopowy wpis - mam nadzieję .
Subskrybuj:
Posty (Atom)