babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 1 sierpnia 2020

1.08.2020 Zabalowaliśmy

ale napiszę jutro . Jak na jeden dzień to i tak się działo . 

piątek, 31 lipca 2020

31.07.2020 I parę fotek na dokładkę

Kilka pierwszych fotek z drugiego dnia wędrówki - będzie więcej 

Na początek -tunel czasu , najstarsze przęsła praskich mostów 


Wirydarz prowadzący do muzeum



Średniowieczny plac budowy w muzeum mostu Karola 


Widok na jeden z praskich kościołów 



A poniżej niespodzianka ; Lucia Modna zapewne się ucieszy , na ulicy z eleganckimi i drogimi  butikami , ni mniej ni więcej tylko : 




Widok na uliczkę i ciekawie zainstalowane schody 



Zaintrygowała mnie ta budowla - jakby fragment katedry wtopiony w kamienicę 


Jeszcze jedna ciekawa fasada


Pomnik , jako żywo przypominający iglicę katedry - takich nawiązań do historii jest mnóstwo 


Widok na most - nie ten sławny , ale też piękny


Takie zwierzaczki żyją nad Wełtawą ; są oswojone i nic sobie nie robią sobie z tego, że obok spacerują tłumy ludzi



I widok na Hradczany z Wełtawy 

I widok na most Karola z tego drugiego mostu 


I kolejne urocze fasady 



I na koniec widok na Pragę z hradczańskich murów 

Ciąg dalszy nastąpi 


31.07.2020 Ciekawostki, refleksje i całkiem praktyczne informacje cd.


Jeśli chodzi o szkło, to oprócz złoconego występuje też w wersach cieniowanych, jednokolorowych czy też łączonych np. czarno-białe, zielono-niebieskie i tp. Jednak to złocone jest jedyne w swoim rodzaju.
Gdyby ktoś nie wiedział to w Czechach ,królem jest KRECIK !  Tak ten krecik z bajki. Wszędzie go  pełno. W sklepach, restauracjach , na plakatach ,w postaci pamiątkowych maskotek i figurek wszelkiego rodzaju , nadruków na kubeczkach, czekoladkach, ubraniach i wszystkim co tylko możliwe.  Robi za stojaczki do kredek, zaprasza do barów, występuje w postaci breloczków, kukiełek i książeczek dla dzieci i w milionach innych funkcji i postaci.  Niektóre mają gabaryty większe od moich. Jeden, stojący  przy wejściu do sklepu z pamiątkami przerastał mnie o głowę i był dwa razy szerszy niż ja. Chciałam sobie zrobić z nim zdjęcie , ale nie dało rady . Było zbyt tłoczno, każdy chiał mieć z nim focię i w tym miejscu była zbyt wąska uliczka. Krecik ma swój dwór oczywiście ; wszystkie zwierzątka z jego ekipy bajkowej ,Sąsiadów i dzielnego wojaka Szwejka – a jakże, i ma  ów wojak chyba ważną fuchę u króla, bo też go wszędzie pełno , a prócz tego jest jeszcze cała armia wszelkich innych bajkowych postaci. Krecik chyba stał się takim trochę symbolem , komercyjnym-  skądinąd jednak  sympatycznym i poprawiającym nastrój.  To chyba dobrze świadczy o Czechach -mają do siebie dystans i poczucie humoru . I jeszcze jedna ciekawostka; estymą cieszy się w Pradze cesarz Franciszek Józef – widziałam ludzi w koszulkach z nadrukowaną jego podobizną .
W Czechach trudno o klasyczną kawę i herbatę . Właściwie poza hotelem , nie dało się  wypić w takiej klasycznej wersji jak u nas. Była , owszem ; jakieś latte i cappuccino ale zwykłej czarnej nie . Jeśli czarna , to w ilości odpowiadającej espresso ,choć nim nie była. Nawet w hotelu, ekspres był ustawiony tak, że nalewał tylko połowę filiżanki ( takiej klasycznej 180ml) . Po pierwszym razie zaczęłam sobie lać podwójną.  Podobnie z herbatą ; wszelkie możliwe ;mate, owocowe, sporadycznie zielona ale klasycznej czarnej nie ma  nigdzie. W hotelu do śniadania była wyłożona , ale w bardzo ograniczonej ilości .Owocowych nie brakowało.
W Pradze dobrze funkcjonuje komunikacja miejska . Jest doskonale oznakowana , łatwo odczytać informatory i jest to najszybszy środek lokomocji.  Jeździliśmy metrem . Stację mieliśmy tuż przy hotelu , a na stare miasto ; 5 przystanków jechało się 10 minut – zmierzyłam czas, i wysiada się w samym centrum starówki pomiędzy starymi kamieniczkami.  Metro praskie powstało w 1974 i do dziś wygląda jak z tamtych czasów . Nie jest ani ładne , ani wyremontowane, ani nowoczesne. Stacje wyglądem przypominają trochę poznańskie,  podziemne przejścia z lat 80/90-tych ale jest szybkie. Pierwszy raz jechałam metrem . To praskie jest zlokalizowane dość głęboko pod ziemią i linie przechodzą jedna pod drugą , dlatego zjazdy i schody są usytuowane pod bardzo dużymi kątami – niektóre chyba nawet ze 60 stopni. Już sam zjazd czy wjazd ruchomymi schodami to niepowtarzalne wrażenie . Powoduje złudzenia wzrokowe .   W pierwszym momencie miałam wrażenie , że jedziemy prosto na pionową ścianę . Dopiero kiedy schody ustawiały się w poziomie otwierał się widok wejścia na peron. Podobnie było ze zjazdem w dół. Całodzienny bilet kosztuje 55 koron ( jakieś 9,30zł ) od osoby i można z niego korzystać też w autobusach i tramwajach. Odbija się go raz. Dla porównania; półgodzinny- 30 koron.   Póki co noszenie maseczek i dezynfekcja rąk w metrze obowiązuje. W sklepach i restauracjach,  podobnie jak u nas nie wielu się już tym przejmuje, choć zalecenie jest . W muzeach ,toaletach i kościołach są jeszcze częściowe  ograniczone możliwości zwiedzania czy korzystania ze względu na wirusa . Po prostu robią przerwy na dezynfekcję.
W ogóle to warto wymienić kasę w Polsce, bo tu przelicznik jest dużo lepszy ( 100 koron = 17zł , w Pradze 100zł = 500koron). Można też płacić polską  kartą, ale bank dolicza prowizję . To też jest jednak korzystniejsze niż wymiana w Czechach.  Aha , i trzeba mieć drobne, bo wszędzie płaci się za toaletę od 10-20 koron- nawet w galeriach handlowych i restauracjach.
Praska ulica jest bardzo barwna . Jest wielu przyjezdnych z krajów wschodnich, nawet Hindusów w tradycyjnych strojach mijaliśmy , ale też miejscowym nie brakuje odwagi gdy chodzi o strój. Od eleganckich klasycznych sukienek i garniturów , poprzez stroje bardzo wyszukane niemal teatralne, zwyczajne sieciówkowe ,ekologiczno- spartański luz , po charakterystyczne ubiory tzw. subkultur. Bardzo mi się to podobało; zwłaszcza starsze panie ubrane w stylu boho z rozpuszczonymi włosami, albo panie o słusznych gabarytach w odważnych sukienkach opadających z ramion . Nie mają oporów, nie przejmują się nadmiarami , po prostu dobrze się czują w swojej skórze i to widać.
I to by chyba było na tyle. Praga jest piękna , ma mnóstwo do zaoferowania i  pewnie będzie trzeba kiedyś wycieczkę powtórzyć, bo zobaczyliśmy ledwie ułamek jej możliwości.  Było warto.
 

czwartek, 30 lipca 2020

30.07.2020 Ciekawostki ,refleksje i całkiem praktyczne informacje



Co kraj to obyczaj jak mówią i choć Czesi są jedną nacją z nami - słowiańską, to jednak odbiegają od nas mentalnością i to widać niemal na każdym kroku.  Są pragmatyczni, dobrze zorganizowani, umieją wykorzystać swój potencjał , nie boją się postępu ; są światowi ,może trochę kosmopolityczni. I choć historia jest u nich widoczna niemal na każdym kroku i w każdej dziedzinie życia ( przynajmniej w Pradze, bo to przecież historyczne miasto) żyją przyszłością . Robią to zupełnie inaczej niż my ; systematycznie i po woli budują swoją pozycję, nie zagłębiając się w zaszłości historyczne i nie obawiając utraty tożsamości narodowej . Są silnym, pewnym swojej wartości narodem – czego niestety o  nas powiedzieć nie można .  Takie wrażenie odniosłam patrząc jak funkcjonują. Może w małym zakresie ograniczonym do turystyki i wszystkiego co z tym związane , ale jest to jednak jakiś przykład. Podejrzewam , że w innych branżach jest podobnie . Nie  boją się obcych. Oprócz turystów z niemal wszystkich krajów świata , w Pradze spotkaliśmy mnóstwo Afrykanów, Filipińczyków, Azjatów i Arabów pracujących tam po prostu; w sklepach, restauracjach , muzeach, obsługujących atrakcje turystyczne czy sprzedających lody. Na przykład obsługa rejsów po  Wełtawie pochodziła z Nigerii. Jeden z nich zresztą nawet mówił trochę po polsku. Jakoś nie wpadają w panikę przed obcokrajowcami , nie krzyczą o gwałtach , wynaradawianiu i zaniku tożsamości.  Nikomu też nie przeszkadzają ludzie o innej orientacji. Spacerując po mieście nie jedną taką parę spotkaliśmy .
     Miasto jest bardzo czyste mimo milionów ludzi wciąż się tam przemieszczających . Po uliczkach i zaułkach jeżdżą bez przerwy mini- śmieciarki i opróżniają kosze , przy okazji kierowca zamiata jeśli coś leży , a kosze do śmieci stoją dosłownie co 20m . Nie ma bilbordów i szyldów szpecących miasto. Jeśli są to naprawdę nie liczne a przeważnie nawiązujące do charakteru danego miejsca , stylizowane na stare , pasujące do wystroju czy fasady budynku. Nie słychać też głośnej muzyki . Jeśli pojedzie się u nas do jakiegoś miasta turystycznego z każdego miejsca wydzierają się głośniki. Jakby rywalizowali, które stoisko będzie głośniejsze i oczywiście ,na każdym coś innego co w efekcie daje nieopisany zgiełk. Tam tego nie ma. Muzykę owszem słychać ale w tle i na tyle  cichą, że „dotyczy” tylko miejsca, w którym akurat się przebywa . Parę kroków dalej od wejścia już nie. Tak było na przykład przy Muzeum Mostu Karola . Muzykę słyszeliśmy tylko przy wyjściu ze statku, w wirydarzu i przed samym wejściem do muzeum.  Kilka metrów dalej na placu już nie. Podobnie w restauracjach. Muzyka jest ale dyskretna i nie przeszkadza w rozmowach.
  Czesi mają świetne pomysły na promowanie się i patenty na reklamę; Jak wspominałam , nie ma chińszczyzny .  Na stoiskach i w sklepikach pamiątkarskich  , królują wyroby miejscowe. Na każdym kroku podkreśla to każdy sprzedawca. Dużo jest też wyrobów  rzemieślniczych . Faktycznie figurek w rodzaju naszej osławionej ciupagi i seryjnie produkowanych w Chinach figurek Matki Boskiej świecących albo robiących za bidon do wody święconej, czy plastikowych  ,różowych zwierzaków itp.  nie  widziałam w ogóle, choć pewnie i takie koszmarki by się gdzieś znalazły. Czesi słyną z produkcji szkła i jak zauważyłam szczycą się tym . Zaobserwowałam nieopisaną ilość sklepików i galerii oferujących szkło ; od typowo użytkowego poprzez wyroby artystyczne, ręcznie cięte kryształy , po  miniaturowe „ szklaczki” jak je nazywamy i od dawna kolekcjonujemy ( były nawet figurki Sąsiadów ze szkła i Krecika też). Z takich ciekawostek pamiątkarskich mnie zaintrygowały szachy ( grywałam kiedyś namiętnie z ojcem ) , ręcznie wykonane z odlewanymi z metalu figurami, bardzo starannie pomalowanymi i nawiązującymi do zdarzeń historycznych ; słynnych bitew , wydarzeń i legend z historii Czech i nawet II wojny. Kosztowały fortunę ; po kilka- kilkanaście tysięcy koron. Jednak jakość tego i sam pomysł z pewnością  warte były tej ceny. Produkty pamiątkarskie to jedno , ale są i inne pomysły; np. restauracje . Większość z nich serwuje dania kuchni czeskiej i miejscowe piwo . Niemal , w każdej są jakieś gratisy , jak ten bilet na karuzelę .W pizzerii gdzie jedliśmy kolację dali nam kupon na 15% rabatu na zakup biletów na wystawę zlokalizowaną w sąsiedniej bramie ( z braku czasu już tam nie dotarliśmy) ,za zakup  np. dwóch obrazków zamiast jednego dostajesz upust 120 koron , kupujesz całodzienny bilet do metra, możesz jeździć i innymi środkami komunikacji miejskiej i masz taniej niż wykupienie 2 biletów jednorazowych .  Takich mniejszych i większych udogodnień jest mnóstwo i praktycznie wszędzie. 
Złoto  było kolorem  dynastii Przemyślidów - założycieli Pragi , złoto jest też kolorem Pragi dziś -kilka wieków później. Czeskie szkło wręcz nim ocieka, złoto znajdujemy na rzeźbach, w kościołach , sklepowych witrynach , architektonicznych detalach – dosłownie wszędzie .    „Złota Praga” – mawiano i chyba do dziś się mawia i jest to określenie w pełni uzasadnione.  Złotu nanoszonemu na przedmioty użytkowe i dekoracyjne muszę parę słów poświęcić. Przede wszystkim szkło ; w bajkowych kolorach od mlecznej bieli , po głęboką czerń , wszelkie odcieni czerwieni , burgundu, kobalty  , zielenie brąz i nieprawdopodobne odcienie turkusu od jaśniutkiej błekitnej laguny ,po głęboki odcień wzburzonych morskich fal . Wszelkie możliwe kształty i przeznaczenia ; filiżanki, wazony, patery, , misy, kieliszki , puchary , przedmioty artystyczne , ozdoby. Jest wszystko w wielkim wyborze  . To wszystko precyzyjnie ozdobione złoceniami . I nie są to delikatne złote paski , ale całe ornamenty , przywodzące na myśl Bizancjum , bogate dwory arabskich szejków czy hinduskich maharadżów, czy wręcz baśnie z 1000 i jednej nocy . Na pierwszy rzut oka kicz. Z pewnością nie jestem miłośniczką , ani złota , ani nadmiernej ilości zdobień , ale robi wrażenie i ma swój niepowtarzalny styl i urok. Niektóre zestawienia  kolorystyczne są niesamowite , jak ciemna zieleń , karmazyn czy kobalt . Jednak najciekawsze są turkusy . Nie miałam pojęcia , że turkus tak idealnie komponuje się ze złotem , dając efekt jednocześnie delikatny i kontrastowy . I oczywiście czerń . Czerń i złoto , to jedno z najpiękniejszych połączeń kolorystycznych jakie istnieją , w przypadku czeskiego szkła , dosłownie rzucają na kolana . Z punktu widzenia ezoteryki połączenie bardzo niebezpieczne .Może przysporzyć właścicielowi kłopotów.  Dlaczego - wyjaśnię może przy innej okazji . Tak czy inaczej bibeloty z czarnego szkła zdobionego złotem robią wrażenie . Może kiedyś sobie jakiś drobiazg kupię ( wiem , wiem dopiero co pisałam o niebezpieczeństwie , ale pomarzyć można , co nie ? ) . 
Reszta ciekawostek i fotki  jutro . 



środa, 29 lipca 2020

29.07.2020 Praga - dzień trzeci



Już wyjazdowy. Nie zaplanowaliśmy też nic na ten dzień konkretnego poza wizytą w sklepie z karuzelą. Resztę czasu mieliśmy poświęcić znów na wędrówki po starówce, ale tym razem  w innym kierunku.  Po solidnym śniadaniu udaliśmy się do pokoju w celu zabrania bagaży i wymeldowania , bo o 11.00 kończyła się doba.  Wcześniej jednak pod koniec śniadania pogadałam sobie z Japończykiem, po rosyjsku .   A wszystko zaczęło się od wnusinej marionetki czyli żółto- różowego stwora , ni to wielbłąda – ni to smoka ,którego  kupiła sobie dzień wcześniej w sklepie z zabawkami i odtąd się z nim nie rozstawała. Smoko-wielbłąd chodził , skakał, tańczył – sterowany żyłkami i nie było osoby, która by się nie uśmiechnęła ,albo  obejrzała na jego widok. Oczywiście zabrała go do stołówki na śniadanie. I tu smoko- wielbłąd bardzo zaintrygował owego Japończyka. Najpierw  chwilę stał , uśmiechał się i kiwał głową , po czym poszedł  po śniadanie , zjadł i wrócił do naszego stołu i zagadał, najpierw po angielsku , pochwalił maskotę i spytał skąd jesteśmy . Kiedy mu syn i wnusia odpowiedzieli , że z Polski , nie skojarzył . Syn powtórzył „Poland” . I wtedy zaczął po rosyjsku nadawać . Czy dopiero przyjechaliśmy ,czy to nasz pierwszy dzień w Pradze i takie tam. No to mu po rosyjsku odpowiedziałam; że dzień trzeci i że dziś już wyjeżdżamy do domu ,do Polski i takie tam. Życzył nam na koniec szczęśliwej podróży i się grzecznie pożegnał.  Młodzież oczy jak spodki zrobiła. Syn nie był pewien co to było i jakoś tak z niedowierzaniem podpytywał „ ty z nim mama po rusku gadałaś, czy po jakiemu? „ No tak ,po rosyjsku, jak się okazało po blisko 40 latach nie używania na co dzień tego języka wciąż umiem się nim posłużyć i opowiedziałam im jak to za historycznego ustroju jeździłam do stacjonującej u nas w mieście ,radzieckiej jednostki wojskowej z pielęgniarkami i lekarzami i robiłam za tłumacza. Po śniadaniu z kawą i wymeldowaniu udaliśmy się na parking zapakować do auta bagaże a potem znów do stacji metra. Kiedy wychodziliśmy pianista w hallu grał tymczasem polskie kawałki ( nie wiem, może na pożegnanie gości z Polski ,bo było nas tam nie mało).
Zachmurzyło się . Zanim dojechaliśmy na stare miasto zaczęło padać . No to znów wylądowaliśmy w kawiarence  , tym razem na herbacie mate ( do wyboru była tylko mate lub imbirowa, to też ciekawostka, nie uświadczy się zwyczajnej herbaty poza hotelem)  i ciastkach – nie ciastkach. Takie kule z ciasta przypominającego naleśnikowe z nadzieniem w środku i posypką na wierzchu. Nie typowe , ale całkiem smaczne ; wzięliśmy trzy do podziału , bo wielkie orzechową, czekoladowo- śliwkową i pistacjową. Padało dalej, a ponieważ było nie daleko ,to się udaliśmy do centrum dziecięcego ,żeby wnusia skorzystała z karuzeli. Centrum mieściło w potężnej dwupiętrowej kamienicy , a sam sklep zajmował 4 kondygnacje. Już na wejściu przywitał nas chyba Filipińczyk wyśpiewując do mikrofonu piosenki z bajek , akurat coś ze Smerfów i rzucając styropianowe samolociki, które szybowały po całym sklepie.  Karuzela stała na środku sklepu przez wysokość dwóch kondygnacji  i jako żywo wyglądała jak z bajek dla dzieci albo filmów z lat 50-tych; koniki ,karety ,mnóstwo lampek i grająca muzyka w trakcie przejażdżki. Wnusia skorzystała .Na stoisku obok sprzedawali za jakieś grosze   watę cukrową i nie  obchodziło nikogo, że dzieci coś obkleją – choć przecież oprócz atrakcji ,na półkach leżał towar przeznaczony do sprzedaży. Waty cukrowej też wnusia spróbowała ,od czego w końcu są wakacje!   Pomiędzy półkami z towarem kryło się mnóstwo różnych kącików przeznaczonych do zabawy , dla każdego wieku ; dla starszych tor samochodowy, klocki lego i playmobil, dla maluszków miśki , stoliki z przyborami do rysowania, wodny świat z przelewającymi się fontannami i młynami wodnymi, salka magii z weneckim lustrem i rura, którą można było zjechać z II piętra na parter, dwaj animatorzy robili koło tego zjazdu straszny rejwach.  W piwnicy była wystawa Lego , ale akurat trafiliśmy na dezynfekcję więc już nie wchodziliśmy. Obejrzeliśmy za to  klockowy pałac rzymskich cezarów i arenę z gladiatorami oraz wystawę pleymobila , które były na I piętrze. Wnusia ma zdjęcie z ludzikami jej wzrostu.  Oczywiście był  i fragment poświęcony czeskim bajkom. Królował Krecik i Sąsiedzi , a jakże. I co ciekawe , nie było tam lokowanych postaci, z filmów , które są akurat na topie jak to jest u nas w sklepach zabawkarskich.    Znaczy, też były , ale nawet mnie  wprawionej na bajkach kochanych przez nasze wnuki trudno było je namierzyć. Dojrzałam ledwie kilka zestawów z Krainy Lodu i Jeźdzców Smoków i nieco maskotek Myszki Miki. Reszta, choć prześliczna i kolorowa ze znanymi z filmów postaciami nie miała nic wspólnego. Podobnie wszelkie ciuszki dla dzieci , owszem miały nadruki ,niektóre wprost fantastyczne , ale neutralne . Jeśli już było coś bajkowego , to Krecik. Bo Krecik w Czechach jest zdecydowanie królem . Na starówce ma nawet swoje sklepy firmowe. Im bliżej rynku i mostu Karola tym droższe. Oprócz ekipy z jego świata, w postaci maskotek, breloczków, długopisów, nadruków na wszystkim co możliwe ,teatrzyków itp.  ,w sklepach tych można kupić kukiełki i marionetki . Nie tylko z Krecikiem i innymi bajkowymi stworkami , ale też neutralne królów, babcie i dziadki, księżniczki, wojów i  miliony innych postaci, którymi dziecko może bawić się w nieskończoność i to bawić się twórczo. Kreować bajkowy świat po swojemu i wymyślać go wciąż na nowo rozwijając wyobraźnię. Jak to się ma do tak zwanych zestawów kreatywnych z Chin sprzedawanych u nas  ,gdzie wszystko jest gotowe, wystarczy ponaklejać, albo złożyć wg schematu i koniec, albo wydających dźwięki zabawek ,które psują się nim dziecko zdąży poznać jak działają?   Tu muszę posłać Czechom głęboki ukłon, wiedzą jak pracować nad rozwojem młodego pokolenia.  Padało nadal i nawet się ochłodziło, a że obie z synową ubrałyśmy się koszulki na upał , a kurtki zostały w aucie , na drugim końcu miasta kupiłyśmy sobie od Azjatki szale z paszminy, prawdziwej ; synowa różowo – turkusowy , ja w kolorze mchu w delikatną kratę . Na wyprzedaży po 180 koron , a stargowałyśmy jeszcze do 150. To jest na nasze około 25zł . Nie mogłam w to uwierzyć. U nas takie szale nie schodzą poniżej 70-ciu. Przed obiadem zrobiliśmy sobie przechadzkę wzdłuż Wełtawy do następnego mostu i zawróciliśmy  do starego miasta i naszej stacji metra inną trasą. Tam także nie brakowało urokliwych zaułków i pięknej architektury . Zachwyt wzbudził w nas jeden z budynków nowoczesnych ; fasada ze szkła ,osadzonego w ramach stylizowanych na rosnące trzciny , a na balkonach i dachu porośnięty prawdziwymi trawami i drzewkami.  Pięknie to wyglądało i nawet się dobrze komponowało ze starymi kamienicami. Po drodze zahaczyliśmy o  muzeum Lego. Wnusia koniecznie chciała wejść więc poszła z tatą a my odpoczywaliśmy siedząc na murku przed pięciogwiazdkowym- hotelem , którego restauracja nie miała ścian ,mieściła  się jakby w pod budynkiem , coś jak podziemny parking .W hotelu coś się chyba stało, bo nagle zawył alarm p-poż i obsługa zarządziła ewakuację.  Nie wiemy jak się sprawy zakończyły, bo wnusia wyszła z tatą z wystawy obdarowana przez obsługę ludzikiem Lego. Dostawały ludzika wszystkie dzieci ,które odwiedziły wystawę w ramach biletu. Ruszyliśmy dalej podziwiając znów miejskie  detale.  Po obiedzie, w bardzo starej restauracyjce ,która chwaliła się zdjęciami historycznych postaci ją odwiedzających ( kogo tam nie było ; jeden z wiceprezydentów USA , Chruszczow i znani niegdyś aktorzy min.)  poszliśmy w stronę metra , by wrócić do auta i ruszyć w drogę powrotną .Kiedy jedliśmy znów zaświeciło słońce. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że w tej restauracyjce, a raczej ogródku przy niej stoliki i ławki się poruszają , można jeść siedząc na huśtawce. Akurat  z powodu deszczu jedliśmy w środku, ale jestem bardzo ciekawa jak to jest . Odważni byli i mimo pogody zasiedli na huśtawkach.
Tyle o zwiedzaniu i wędrówkach po mieście . Jutro podsumowanie i jak dobrze pójdzie to i fotki. Jeśli nie zdążę , to  będzie osobna fotorelacja.       


wtorek, 28 lipca 2020

28.07.2020 Praga - dzień drugi



Jak pisałam na wstępie , miasto jest oszałamiająco piękne. Jak tylko dojechaliśmy i wyszliśmy ze stacji metra – wprost na starówkę , pomiędzy zabytkowe kamienice od razu rzuciła mi się w oczy ilość detali architektonicznych . Naprawdę nie wiedziałam , na co spoglądać najpierw, czy zabytkowe fasady sklepów, czy rzeźby ,czy balkony , czy wieże i kopuły, czy może wszystko  na raz . Doprawdy wrażenie przyprawia o zawrót głowy. Ruszyliśmy spacerkiem w stronę słynnego zegara, który niedawno został odrestaurowany i ponownie działa. O pełnych godzinach wydzwania kuranty , a w okienkach pojawiają się postacie świętych, co mieliśmy okazję obejrzeć drugiego  dnia pobytu o 18.00. Następne oszałamiające wrażenie , to ilość zaułków , uliczek , tajnych przejść i zakamarków, a każdy z nich odrestaurowany , zagospodarowany i śliczny . Zabudowa typowo średniowieczna , bardzo wąsko i blisko zlokalizowane wszystkie budynki. W niektórych uliczkach i zaułkach można było rozłożyć ręce i dotknąć budynków po obu stronach ulicy. Takie błądzenie bez celu ma swoje zalety . Można bardzo  dużo zobaczyć i zagubić się całkowicie w atmosferze staromiejskiej, nikt nie pogania i nie wskazuje kierunku, co mnie bardzo odpowiada. Wchodzi się w jeden zaułek czy uliczkę a zaraz otwiera się przed nami kilka kolejnych , równie uroczych i tajemniczych .To wrażenie  towarzyszyło nam przez całą wycieczkę. Następnego dnia, po bardzo solidnym śniadaniu ( jak wspomniałam wczoraj Czesi bardzo dobrze karmią ) znów wyruszyliśmy na łazęgę po starówce. Zaczęliśmy od lodów i kawy w kawiarence obok stacji metra . Potem udaliśmy się na miejscowy kiermasz rękodzieła i pamiątek. W przeciwieństwie do znanych mi polskich takich kurortowych kiermaszy na tym praskim nie było chińszczyzny . Faktycznie wyroby miejscowe. Wszystko opatrzone napisem „Praha” i nawiązujące czy to do historii miasta , czy to do czeskich bajek i postaci literackich czy do miejskich obiektów . Kupiliśmy parę drobiazgów; obrazki olejne , pudełka z czekoladkami na prezenty , dla wnusi maskotkę smoczka pierścionek z różowym kwarcem i  szklany wisiorek oraz dla siebie uwaga : figurkę dziadka do orzechów – żywcem wyciętego z baletu . Tak, tak, sprzedawali też ozdoby świąteczne . Wpadły mi w oko te dziadki i od razu , na poczekaniu wymyśliłam świąteczną dekorację na kominek , a moja starsza synowa zaaprobowała. Na moście Karola kupiłam też sobie ręcznie robioną klamrę do włosów ze skóry barwionej na zielono. W pobliskim sklepie kupiłam też koszulki dla wnusiów  z nadrukiem z bajki „Sąsiedzi” . Obaj uwielbiali tę bajkę, a starszy kocha ją do dziś. Ucieszą się jak dostaną. To akurat tanie nie było, ale jak wspomniałam , nie ma tam chińszczyzny . Dziwną rozmiarówkę mają  ; np.zamiast jak u nas rozmiaru dla dzieci 146, to tam 144. Co chwilę zaglądaliśmy też sklepików z rękodziełem . W jednym z nich skusiliśmy się - a tak; na bombkę choinkową z zabarwionego na rdzawy kolor szkła , z ręcznie wyciętym grawerunkiem.  A wnuczka kupiła sobie marionetkę – ni to wielbłąda- ni to smoka , ale o tym będzie przy okazji oferty dla dzieci. Panowie też kupowali pamiątki – męskie ,w postaci Beherovki i Absyntu . Obiad powtórzyliśmy na Karlovej 30 . Po obiedzie poszliśmy nad Wełtawę i wykupiliśmy sobie rejs stateczkiem, szlakiem historii mostu. W sumie tanio w przeliczeniu na osobę, bo w cenie było też zwiedzanie muzeum , po zakończeniu rejsu , lody lub ciastko i napoje, oraz słuchawki, podłączane do wmontowanego w ścianę statku urządzenia przy siedzeniach. Ustawia się język i słyszymy w słuchawkach historię czytaną w wybranym języku . Parę fotek robionych z rzeki pokażę w swoim czasie . Widok z rzeki na most Karola i na Hradczany – niezapomniany !  Płynąc zwiedziliśmy zalane wodą zaułki wokół budowli związanych z historią miasta do złudzenia przypominające włoską Wenecję . Rejs  kończył się w podziemiach nazwanych  tunelem czasu czyli ukrytą sekwencją najstarszych zachowanych przęseł mostu ,od jedynego zachowanego z poprzedzającego most Karola tzw. mostu Judyty, przez pierwszy Karola ,po współczesny odbudowany po  powodziach . Niesamowite wrażenie. Muzeum mostu Karola nie było zbyt wielkie ,ale bardzo ciekawie zorganizowane.Już samo wejście ; szło się wąskim wirydarzem , na którym rosły oliwki i ogromne hortensje.  Oprócz sal opowiadających historię mostu była też sala – plac budowy z woskowymi  figurami rzemieślników i odgłosami średniowiecznego placu budowy ; w tle słychać było pokrzykiwania, uderzenia siekier i młotków, poszczekiwanie psa, odgłosy rozmów , co budowało nastrój. W dwóch innych salach unosił się zapach lilii . Sale okazały się  być poświęcone Agnieszce Czeskiej – królowej i świętej. Akurat o niej wiem coś – nie coś z innych źródeł. Ponoć jej świętość na zewnątrz objawiała się właśnie poprzez unoszący się wokół niej zapach białych lilii . Była potomkinią Przemyślidów i wielką protektorką Pragi . W salach jej poświęconych obejrzeliśmy rzeźby , monstrancje i cenne relikwiarze zawierające szczątki czeskich świętych. Po prostu wystawione w muzealnej sali . U nas trudno trafić na tak cenne przedmioty ,po prostu w muzeum . Już widzę jaki wrzask by się o profanacji i wynarodawianiu czy innym szarganiu świętości podniósł, gdyby ktoś chciał to  zrobić. Ale… co kraj to obyczaj , a Czesi jak zauważyłam , nie tylko na przykładzie muzeum są bardzo pragmatyczni i nie straszne im ataki na tak zwane wartości . Kręciliśmy się potem jeszcze jakiś czas podziwiając wystawy sklepów z rękodziełem i eleganckich butików .
Dzień na starówce zakończyliśmy  pizzą w jednej z knajpek w pobliżu stacji  metra . W gratisie, ponieważ było z nami dziecko dostaliśmy bilet na przejazd karuzelą w  sklepie dla dzieci – takie centrum dla maluchów jak się okazało , zajmujący ogromny budynek na sąsiedniej ulicy , ale o tym jutro.  Nie był to jeszcze koniec dnia , bo po powrocie do hotelu świętowaliśmy imieniny mojego mężusia .Uczciliśmy drinkami w barze .Synowa i wnusia bezalkoholowymi o smaku marakuji ( próbowałam-przepyszne ) a my Opera- drinkiem; autorskim barmana z hotelu. W życiu nie piłam lepszego. Nie wiem co w nim było, udało mi się rozpoznać tylko campari , ale był wyśmienity.  Gościom hotelowego baru przygrywała pianista – tym razem stare szlagiery Luisa Amstronga .   

poniedziałek, 27 lipca 2020

27.07.2020 Oszałamiająca !

Tak , to jest właściwe słowo na określenie czeskiej Pragi . Miasto jest niesamowicie piękne ! Warto było to zobaczyć , nawet kosztem bolących mięśni nóg i niedospania . Zdjęcia będą później , bo muszę uporządkować .
Wyruszyliśmy w piątek o szóstej rano , a około 11.30 byliśmy już w Pradze . Zostawiliśmy auto na miejskim parkingu jakieś 200m od hotelu Don Giovani . Podobno 4 - gwiazdkowy , ale na polski standard raczej trzy gwiazdki, gdy chodzi o pokój , bo holl , bar hotelowy , restauracja i wystrój zasługiwały na cztery. Obsługa też . Na dole w hollu stał fortepian , a muzyk przez cały dzień wygrywał najróżniejsze szlagiery, od muzyki klasycznej po motywy z Titanica i jazzowe standardy . Nastrój łagodnego relaksu od wejścia . W hotelu pojawiliśmy się jednak dopiero wieczorem , najpierw poszliśmy zwiedzać . Tłumów nie było ani w metrze , ani na starówce , po części pewnie z powodu piątku , a po części z powodu chińskiego wirusa . W każdym razie ludzi za dużo nie było jak na Pragę .  Planu zwiedzania , nie mieliśmy , ot tak postanowiliśmy pójść na żywioł. Na początek poszliśmy na Hradczany , co okazało się nie złym wyzwaniem  dla nóg . Kawał drogi przez stare miasto , potem most Karola ( w pełni zasługuje na swoją światową sławę) i wzgórze zamkowe , strome i pełne schodów . Ale było warto ; widok na miasto z zamkowych murów rzuca na kolana . Wędrowaliśmy bez pośpiechu , oglądając wszystkie atrakcje, stoiska z pamiątkami i miejscowych artystów wszelkiej maści. Pokręciliśmy się po zamkowym wzgórzu , zajrzeliśmy w różne zakamarki, długo podziwialiśmy detale na katedrze Św. Wita , prawdziwe gotyckie arcydzieło! Coś pięknego , jedynego w swoim rodzaju. Niestety do środka nie udało nam się wejść . Z powodu wirusów ograniczono zwiedzane do dwóch seansów po dwie godziny. I nie trafiliśmy niestety na właściwy moment , czego żałujemy ale przynajmniej będzie pretekst żeby tam jeszcze raz pojechać w bardziej sprzyjających okolicznościach.  Zejście z Hradczanów było zdecydowanie łatwiejsze , bo w dół , choć równie fascynujące . Na razie mam w głowie kompletny chaos . Przytłoczył mnie ogrom tego piękna . Jeśli miałabym porównywać z  naszymi miastami to najbliższa jest starówka w Toruniu . Z tą jednak różnicą , że Toruń to ledwie miniaturka . Na obiad ( jeszcze przed wyprawą na Hradczany) wybraliśmy się do uroczej knajpki , która właściwie nie ma nazwy . Mieści się przy Karlovej 30 i taki ma szyld "Karlova 30" . Oczywiście tradycyjne knedliczki , bo jak tu być w Czechach i nie zjeść sztandarowego dania ? Zamówiliśmy zestaw obiadowy . Za 209 koron ( to coś około 35 złotych) dostaliśmy pyszną zupę , knedliczki z gulaszem i napoje do wyboru. Panowie oczywiście czeskie piwo .  Dopiero tacy objedzeni poszliśmy w miasto , bo generalnie to Czesi dobrze karmią swoich gości i jedzenia wszędzie serwują ogromne ilości . No i wszystko świeże i doskonale przyrządzone . Pogoda nam sprzyjała , było słonecznie ale nie zbyt upalnie. Po zejściu z zamkowego wzgórza kręciliśmy się nadal po starówce , zajrzeliśmy na Złotą uliczkę . Niestety domki rzemieślników można było zobaczyć tylko z zewnątrz . Też z powodu wirusów . Domki dla krasnali , bardzo stare i małe ale prześliczne ; w doskonałym stanie , pieczołowicie odrestaurowane. Pokaże to później na zdjęciach . Co mi się rzuciło w oczy tak od razu ; przepięknie odrestaurowane budynki i fasady sklepów , niemal wszystkie nawiązujące do historii miasta . Drugie , to brak chińszczyzny . Prawie wcale nie było robionych w Chinach plastikowych , piszcząco- gwizdających pamiątek. Większość , to lokalne rzemiosło , na moje oko jakieś 85%. I oczywiście wśród pamiątek królują Krecik, Sąsiedzi i Dzielny Wojak Szwejk , a napis "Praha " i praskie widoczki są dosłownie na wszystkim , od klasycznych "durnostojek" , po bieliznę , szale i ozdoby świąteczne . Ale o Kreciku i patentach na reklamę w osobnym wpisie . Wędrując , odkryłam sklep Koh - i - noor z kredkami i innymi przyborami piśmienniczymi istniejący od XIX wieku . W latach 70-tych dostałam pudełko tych kredek . Mam ich resztki  do dziś . Uwielbiałam nimi rysować , a moi koledzy i koleżanki  bardzo mi ich zazdrościli , przynajmniej niektórzy.   Tak mi się od razu skojarzyło. Kredki w tamtej starej wersji do dziś są w ofercie zresztą . Ale o ofercie dla najmłodszych jeszcze będzie , bo to kolejna rzecz , która mnie zaskoczyła , a jest warta uwagi. Do hotelu pojechaliśmy metrem, zaliczając kolację w MacDonaldzie . Metro to też pewna ciekawostka , ale i o tym w osobnym wpisie . Nikomu już nic się nie chciało poza wypiciem herbaty. W pokoju mieliśmy dzbanek bezprzewodowy i filiżanki oraz zapas kawy i herbaty do dyspozycji i całe szczęście , bo raczej nie pija się tam tych napojów. Ciąg dalszy jutro . I sorry za chaotyczną relację , ale wrażeń mam tyle, że nie umiem ich uporządkować z jako takim sensem .