babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

poniedziałek, 27 lipca 2020

27.07.2020 Oszałamiająca !

Tak , to jest właściwe słowo na określenie czeskiej Pragi . Miasto jest niesamowicie piękne ! Warto było to zobaczyć , nawet kosztem bolących mięśni nóg i niedospania . Zdjęcia będą później , bo muszę uporządkować .
Wyruszyliśmy w piątek o szóstej rano , a około 11.30 byliśmy już w Pradze . Zostawiliśmy auto na miejskim parkingu jakieś 200m od hotelu Don Giovani . Podobno 4 - gwiazdkowy , ale na polski standard raczej trzy gwiazdki, gdy chodzi o pokój , bo holl , bar hotelowy , restauracja i wystrój zasługiwały na cztery. Obsługa też . Na dole w hollu stał fortepian , a muzyk przez cały dzień wygrywał najróżniejsze szlagiery, od muzyki klasycznej po motywy z Titanica i jazzowe standardy . Nastrój łagodnego relaksu od wejścia . W hotelu pojawiliśmy się jednak dopiero wieczorem , najpierw poszliśmy zwiedzać . Tłumów nie było ani w metrze , ani na starówce , po części pewnie z powodu piątku , a po części z powodu chińskiego wirusa . W każdym razie ludzi za dużo nie było jak na Pragę .  Planu zwiedzania , nie mieliśmy , ot tak postanowiliśmy pójść na żywioł. Na początek poszliśmy na Hradczany , co okazało się nie złym wyzwaniem  dla nóg . Kawał drogi przez stare miasto , potem most Karola ( w pełni zasługuje na swoją światową sławę) i wzgórze zamkowe , strome i pełne schodów . Ale było warto ; widok na miasto z zamkowych murów rzuca na kolana . Wędrowaliśmy bez pośpiechu , oglądając wszystkie atrakcje, stoiska z pamiątkami i miejscowych artystów wszelkiej maści. Pokręciliśmy się po zamkowym wzgórzu , zajrzeliśmy w różne zakamarki, długo podziwialiśmy detale na katedrze Św. Wita , prawdziwe gotyckie arcydzieło! Coś pięknego , jedynego w swoim rodzaju. Niestety do środka nie udało nam się wejść . Z powodu wirusów ograniczono zwiedzane do dwóch seansów po dwie godziny. I nie trafiliśmy niestety na właściwy moment , czego żałujemy ale przynajmniej będzie pretekst żeby tam jeszcze raz pojechać w bardziej sprzyjających okolicznościach.  Zejście z Hradczanów było zdecydowanie łatwiejsze , bo w dół , choć równie fascynujące . Na razie mam w głowie kompletny chaos . Przytłoczył mnie ogrom tego piękna . Jeśli miałabym porównywać z  naszymi miastami to najbliższa jest starówka w Toruniu . Z tą jednak różnicą , że Toruń to ledwie miniaturka . Na obiad ( jeszcze przed wyprawą na Hradczany) wybraliśmy się do uroczej knajpki , która właściwie nie ma nazwy . Mieści się przy Karlovej 30 i taki ma szyld "Karlova 30" . Oczywiście tradycyjne knedliczki , bo jak tu być w Czechach i nie zjeść sztandarowego dania ? Zamówiliśmy zestaw obiadowy . Za 209 koron ( to coś około 35 złotych) dostaliśmy pyszną zupę , knedliczki z gulaszem i napoje do wyboru. Panowie oczywiście czeskie piwo .  Dopiero tacy objedzeni poszliśmy w miasto , bo generalnie to Czesi dobrze karmią swoich gości i jedzenia wszędzie serwują ogromne ilości . No i wszystko świeże i doskonale przyrządzone . Pogoda nam sprzyjała , było słonecznie ale nie zbyt upalnie. Po zejściu z zamkowego wzgórza kręciliśmy się nadal po starówce , zajrzeliśmy na Złotą uliczkę . Niestety domki rzemieślników można było zobaczyć tylko z zewnątrz . Też z powodu wirusów . Domki dla krasnali , bardzo stare i małe ale prześliczne ; w doskonałym stanie , pieczołowicie odrestaurowane. Pokaże to później na zdjęciach . Co mi się rzuciło w oczy tak od razu ; przepięknie odrestaurowane budynki i fasady sklepów , niemal wszystkie nawiązujące do historii miasta . Drugie , to brak chińszczyzny . Prawie wcale nie było robionych w Chinach plastikowych , piszcząco- gwizdających pamiątek. Większość , to lokalne rzemiosło , na moje oko jakieś 85%. I oczywiście wśród pamiątek królują Krecik, Sąsiedzi i Dzielny Wojak Szwejk , a napis "Praha " i praskie widoczki są dosłownie na wszystkim , od klasycznych "durnostojek" , po bieliznę , szale i ozdoby świąteczne . Ale o Kreciku i patentach na reklamę w osobnym wpisie . Wędrując , odkryłam sklep Koh - i - noor z kredkami i innymi przyborami piśmienniczymi istniejący od XIX wieku . W latach 70-tych dostałam pudełko tych kredek . Mam ich resztki  do dziś . Uwielbiałam nimi rysować , a moi koledzy i koleżanki  bardzo mi ich zazdrościli , przynajmniej niektórzy.   Tak mi się od razu skojarzyło. Kredki w tamtej starej wersji do dziś są w ofercie zresztą . Ale o ofercie dla najmłodszych jeszcze będzie , bo to kolejna rzecz , która mnie zaskoczyła , a jest warta uwagi. Do hotelu pojechaliśmy metrem, zaliczając kolację w MacDonaldzie . Metro to też pewna ciekawostka , ale i o tym w osobnym wpisie . Nikomu już nic się nie chciało poza wypiciem herbaty. W pokoju mieliśmy dzbanek bezprzewodowy i filiżanki oraz zapas kawy i herbaty do dyspozycji i całe szczęście , bo raczej nie pija się tam tych napojów. Ciąg dalszy jutro . I sorry za chaotyczną relację , ale wrażeń mam tyle, że nie umiem ich uporządkować z jako takim sensem .

6 komentarzy:

  1. Jednym słowem było warto. Takie relacje są najciekawsze, bo pełne emocji. Widać, że zapowiada się praska saga. Czekam na zdjęcia. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. A to czekam z ciekawością wielką!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwości , jest tego tyle, że muszę na kilka razy rozłożyć .

      Usuń
  3. Zapowiada się niezła relacja w odcinkach, chętnie przeczytam co się w tej Pradze zmieniło od mojego ostatniego pobytu. Na pewno nie kreciki, one były, są i będą:)

    OdpowiedzUsuń