babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

środa, 29 lipca 2020

29.07.2020 Praga - dzień trzeci



Już wyjazdowy. Nie zaplanowaliśmy też nic na ten dzień konkretnego poza wizytą w sklepie z karuzelą. Resztę czasu mieliśmy poświęcić znów na wędrówki po starówce, ale tym razem  w innym kierunku.  Po solidnym śniadaniu udaliśmy się do pokoju w celu zabrania bagaży i wymeldowania , bo o 11.00 kończyła się doba.  Wcześniej jednak pod koniec śniadania pogadałam sobie z Japończykiem, po rosyjsku .   A wszystko zaczęło się od wnusinej marionetki czyli żółto- różowego stwora , ni to wielbłąda – ni to smoka ,którego  kupiła sobie dzień wcześniej w sklepie z zabawkami i odtąd się z nim nie rozstawała. Smoko-wielbłąd chodził , skakał, tańczył – sterowany żyłkami i nie było osoby, która by się nie uśmiechnęła ,albo  obejrzała na jego widok. Oczywiście zabrała go do stołówki na śniadanie. I tu smoko- wielbłąd bardzo zaintrygował owego Japończyka. Najpierw  chwilę stał , uśmiechał się i kiwał głową , po czym poszedł  po śniadanie , zjadł i wrócił do naszego stołu i zagadał, najpierw po angielsku , pochwalił maskotę i spytał skąd jesteśmy . Kiedy mu syn i wnusia odpowiedzieli , że z Polski , nie skojarzył . Syn powtórzył „Poland” . I wtedy zaczął po rosyjsku nadawać . Czy dopiero przyjechaliśmy ,czy to nasz pierwszy dzień w Pradze i takie tam. No to mu po rosyjsku odpowiedziałam; że dzień trzeci i że dziś już wyjeżdżamy do domu ,do Polski i takie tam. Życzył nam na koniec szczęśliwej podróży i się grzecznie pożegnał.  Młodzież oczy jak spodki zrobiła. Syn nie był pewien co to było i jakoś tak z niedowierzaniem podpytywał „ ty z nim mama po rusku gadałaś, czy po jakiemu? „ No tak ,po rosyjsku, jak się okazało po blisko 40 latach nie używania na co dzień tego języka wciąż umiem się nim posłużyć i opowiedziałam im jak to za historycznego ustroju jeździłam do stacjonującej u nas w mieście ,radzieckiej jednostki wojskowej z pielęgniarkami i lekarzami i robiłam za tłumacza. Po śniadaniu z kawą i wymeldowaniu udaliśmy się na parking zapakować do auta bagaże a potem znów do stacji metra. Kiedy wychodziliśmy pianista w hallu grał tymczasem polskie kawałki ( nie wiem, może na pożegnanie gości z Polski ,bo było nas tam nie mało).
Zachmurzyło się . Zanim dojechaliśmy na stare miasto zaczęło padać . No to znów wylądowaliśmy w kawiarence  , tym razem na herbacie mate ( do wyboru była tylko mate lub imbirowa, to też ciekawostka, nie uświadczy się zwyczajnej herbaty poza hotelem)  i ciastkach – nie ciastkach. Takie kule z ciasta przypominającego naleśnikowe z nadzieniem w środku i posypką na wierzchu. Nie typowe , ale całkiem smaczne ; wzięliśmy trzy do podziału , bo wielkie orzechową, czekoladowo- śliwkową i pistacjową. Padało dalej, a ponieważ było nie daleko ,to się udaliśmy do centrum dziecięcego ,żeby wnusia skorzystała z karuzeli. Centrum mieściło w potężnej dwupiętrowej kamienicy , a sam sklep zajmował 4 kondygnacje. Już na wejściu przywitał nas chyba Filipińczyk wyśpiewując do mikrofonu piosenki z bajek , akurat coś ze Smerfów i rzucając styropianowe samolociki, które szybowały po całym sklepie.  Karuzela stała na środku sklepu przez wysokość dwóch kondygnacji  i jako żywo wyglądała jak z bajek dla dzieci albo filmów z lat 50-tych; koniki ,karety ,mnóstwo lampek i grająca muzyka w trakcie przejażdżki. Wnusia skorzystała .Na stoisku obok sprzedawali za jakieś grosze   watę cukrową i nie  obchodziło nikogo, że dzieci coś obkleją – choć przecież oprócz atrakcji ,na półkach leżał towar przeznaczony do sprzedaży. Waty cukrowej też wnusia spróbowała ,od czego w końcu są wakacje!   Pomiędzy półkami z towarem kryło się mnóstwo różnych kącików przeznaczonych do zabawy , dla każdego wieku ; dla starszych tor samochodowy, klocki lego i playmobil, dla maluszków miśki , stoliki z przyborami do rysowania, wodny świat z przelewającymi się fontannami i młynami wodnymi, salka magii z weneckim lustrem i rura, którą można było zjechać z II piętra na parter, dwaj animatorzy robili koło tego zjazdu straszny rejwach.  W piwnicy była wystawa Lego , ale akurat trafiliśmy na dezynfekcję więc już nie wchodziliśmy. Obejrzeliśmy za to  klockowy pałac rzymskich cezarów i arenę z gladiatorami oraz wystawę pleymobila , które były na I piętrze. Wnusia ma zdjęcie z ludzikami jej wzrostu.  Oczywiście był  i fragment poświęcony czeskim bajkom. Królował Krecik i Sąsiedzi , a jakże. I co ciekawe , nie było tam lokowanych postaci, z filmów , które są akurat na topie jak to jest u nas w sklepach zabawkarskich.    Znaczy, też były , ale nawet mnie  wprawionej na bajkach kochanych przez nasze wnuki trudno było je namierzyć. Dojrzałam ledwie kilka zestawów z Krainy Lodu i Jeźdzców Smoków i nieco maskotek Myszki Miki. Reszta, choć prześliczna i kolorowa ze znanymi z filmów postaciami nie miała nic wspólnego. Podobnie wszelkie ciuszki dla dzieci , owszem miały nadruki ,niektóre wprost fantastyczne , ale neutralne . Jeśli już było coś bajkowego , to Krecik. Bo Krecik w Czechach jest zdecydowanie królem . Na starówce ma nawet swoje sklepy firmowe. Im bliżej rynku i mostu Karola tym droższe. Oprócz ekipy z jego świata, w postaci maskotek, breloczków, długopisów, nadruków na wszystkim co możliwe ,teatrzyków itp.  ,w sklepach tych można kupić kukiełki i marionetki . Nie tylko z Krecikiem i innymi bajkowymi stworkami , ale też neutralne królów, babcie i dziadki, księżniczki, wojów i  miliony innych postaci, którymi dziecko może bawić się w nieskończoność i to bawić się twórczo. Kreować bajkowy świat po swojemu i wymyślać go wciąż na nowo rozwijając wyobraźnię. Jak to się ma do tak zwanych zestawów kreatywnych z Chin sprzedawanych u nas  ,gdzie wszystko jest gotowe, wystarczy ponaklejać, albo złożyć wg schematu i koniec, albo wydających dźwięki zabawek ,które psują się nim dziecko zdąży poznać jak działają?   Tu muszę posłać Czechom głęboki ukłon, wiedzą jak pracować nad rozwojem młodego pokolenia.  Padało nadal i nawet się ochłodziło, a że obie z synową ubrałyśmy się koszulki na upał , a kurtki zostały w aucie , na drugim końcu miasta kupiłyśmy sobie od Azjatki szale z paszminy, prawdziwej ; synowa różowo – turkusowy , ja w kolorze mchu w delikatną kratę . Na wyprzedaży po 180 koron , a stargowałyśmy jeszcze do 150. To jest na nasze około 25zł . Nie mogłam w to uwierzyć. U nas takie szale nie schodzą poniżej 70-ciu. Przed obiadem zrobiliśmy sobie przechadzkę wzdłuż Wełtawy do następnego mostu i zawróciliśmy  do starego miasta i naszej stacji metra inną trasą. Tam także nie brakowało urokliwych zaułków i pięknej architektury . Zachwyt wzbudził w nas jeden z budynków nowoczesnych ; fasada ze szkła ,osadzonego w ramach stylizowanych na rosnące trzciny , a na balkonach i dachu porośnięty prawdziwymi trawami i drzewkami.  Pięknie to wyglądało i nawet się dobrze komponowało ze starymi kamienicami. Po drodze zahaczyliśmy o  muzeum Lego. Wnusia koniecznie chciała wejść więc poszła z tatą a my odpoczywaliśmy siedząc na murku przed pięciogwiazdkowym- hotelem , którego restauracja nie miała ścian ,mieściła  się jakby w pod budynkiem , coś jak podziemny parking .W hotelu coś się chyba stało, bo nagle zawył alarm p-poż i obsługa zarządziła ewakuację.  Nie wiemy jak się sprawy zakończyły, bo wnusia wyszła z tatą z wystawy obdarowana przez obsługę ludzikiem Lego. Dostawały ludzika wszystkie dzieci ,które odwiedziły wystawę w ramach biletu. Ruszyliśmy dalej podziwiając znów miejskie  detale.  Po obiedzie, w bardzo starej restauracyjce ,która chwaliła się zdjęciami historycznych postaci ją odwiedzających ( kogo tam nie było ; jeden z wiceprezydentów USA , Chruszczow i znani niegdyś aktorzy min.)  poszliśmy w stronę metra , by wrócić do auta i ruszyć w drogę powrotną .Kiedy jedliśmy znów zaświeciło słońce. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że w tej restauracyjce, a raczej ogródku przy niej stoliki i ławki się poruszają , można jeść siedząc na huśtawce. Akurat  z powodu deszczu jedliśmy w środku, ale jestem bardzo ciekawa jak to jest . Odważni byli i mimo pogody zasiedli na huśtawkach.
Tyle o zwiedzaniu i wędrówkach po mieście . Jutro podsumowanie i jak dobrze pójdzie to i fotki. Jeśli nie zdążę , to  będzie osobna fotorelacja.       


4 komentarze:

  1. Czesi są zdecydowanie bardziej kreatywni od nas. My tylko mamy wielkie wyobrażenie o sobie. Naród wybrany. Opowiadaj. Czekam😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie , tylko po co nam to "wybranie"? Niczego nie wnosi do rozwoju , a za to przysparza nam jeśli nie wrogów , bo moze to za mocne słowo , ale powiedzmy niechętnych.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa jestem zdjęć! Zawsze widzi się coś innego, i inaczej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będą i zdjęcia , ale nie daję rady tak od razu.

      Usuń