A to "wczoraj" dało mi popalić. Zaczęło się od spinki z matką. Poszło o zmianę pościeli . Za nic nie pozwoliła mi zmienić czym mnie oczywiście wkurzyła, ale to nic nowego. Wieczorem już o niczym nie pamiętała , jutro zrobię drugie podejście. Dziś odpuściłam , bo pospałam dłużej niż zwykle ale o tym później. Po tej akcji chwilę odsiedziałam pod blokiem, żeby ochłonąć, po drodze odebrałam telefon od klienta i pojechałam. Wracałam do biura jak zwykle przez osiedle i na takim małym rondku w środku osiedla spowodowałam kolizję. Szczerze powiedziawszy nie widziałam auta, które już było na rondzie. Ja się włączałam i wiedząc , że tam każdy jeździ jak uważa , nie patrząc na przepisy jak to na takim bocznym osiedlu nawet zwolniłam. A i tak trafiłam w inne auto. W ostatniej chwili skręciłam koła w prawo i nie walnęłam przodem , tylko po nim przetarłam. Jak później przemyślałam sprawę , to faktycznie wyglądało to tak, że kobieta jechała czarnym autem , w moją szybę świeciło słońce pod takim kątem ,że wpadało dokładnie w róg pomiędzy osłoną a sufitem i na czarno-szarym asfalcie auto tej kobiety po prostu znikło. Takie złudzenie optyczne. Zobaczyłam je nie dalej jak z metr ode mnie. Narobiłam jej szkód , sobie też , ale jak chłopaki obejrzeli to mam uszkodzony zderzak i odpadła mi tablica rejestracyjna. Małżonek zresztą od razu mi to naprawił. Kobiecie zgniotłam i poobijałam drzwi i nadkole. Prawo jazdy mam od 32 lat i jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło. Za to jak walnęłam to od razu w BMW. Ma się to szczęście... Dogadałyśmy się , spisałyśmy oświadczenie, obeszło się bez policji i tych wszystkich ceregieli. Wściekła byłam na siebie cały dzień aż na mnie chłopaki i synowa nawrzeszczeli, że mam się nie przejmować . Ale składki na ubezpieczenie mi podniosą czy się przejmuję czy też nie. I chyba z tej złości nasilił mi się katar i ból głowy. Nawet obiadu nie chciało mi się robić . Małżonek wyciągnął mnie więc do "Chińczyka" - takie bistro z azjatycką kuchnią prowadzone przez Wietnamczyków popularnie nazywane "Chińczykiem". Jak się najadłam to mi częściowo odpuściło. Kolizja kolizją ale szara rzeczywistość rządzi. Trzeba było zrobić zakupy , bo w lodówce tylko przestrzeń i światło, chemię domową uzupełnić i matkę zaopatrzyć. Po tych zakupach już mi sie ręką ani nogą ruszyć nie chciało. Wzięłam jeszcze jedną saszetkę gripactiv w wersji na noc i poszłam spać. Niby miało pomagać na sen ale na mnie nie działa . Spałam jak zwykle z przerwami , za to jak zasnęłam nad ranem to obudziłam się przed ósmą. Akurat jak powinnam się szykować po zakupy i do matki. Z lekkim opóźnieniem ale się wyrobiłam , po drodze jeszcze dwie przepierki, ugotowałam zupę fasolową i przed jedenastą pojechaliśmy na działkę. Najpierw jeszcze po działkowe zakupy czyli kamyszki, nawóz jesienny , nawóz do trawnika i jakąś miksturę do kompostownika. A na działkach jak to na jesieni , praca aż furczała. Ja się zabrałam od razu do obcięcia rozmarynu i przygotowania do ususzenia. Ziółek z własnego ogródka będzie na dobre trzy lata. A potem ruszyliśmy do pielenia grządek i przygotowanie łączki do koszenia. Z ośmiu gotowe na zimowanie mam już cztery. Przesadziłam też w inne miejsce krzaczek forsycji i wykopałam gladiole. Nie wiem czy nie za wcześnie , ale na to miejsce gdzie rosły mamy inną koncepcję zagospodarowania i w tym celu musimy użyć glebogryzarki. Bez tego się nie obejdzie, bo to najbardziej gliniaste miejsce w całym ogródku i ziemia jest twarda jak kamień , jak nie popada, to się szpadla wbić nie da. Pozbierałam ostatnie pomidory , kabaczek i trochę włoszczyzny, jutro potnę na drobno i zamrożę. Do zimowych zup jak znalazł. Po tych "wykopkach" zostały trzy wielkie worki zielska do wywiezienia na wysypisko ale to dopiero w poniedziałek. Katar wyparował mi prawie całkiem, proporcjonalnie do ilości zrobionej roboty. Po takim dniu na świeżym powietrzu dużo lepiej się czuję niż wczoraj i jeszcze dziś rano. Na koniec jeszcze sąsiadki przyszły poprosić o nasiona moich kosmosów, bo " mają przepiękne kolory". A chodziło o amarantowe , te co miały niby być czerwone a nie wyszło. Ale fakt , że kolor i tak mają unikatowy. Ucięłam im trochę wyschniętych główek. Niech tam sobie sieją na zdrowie. I tak to idzie... A dziś chyba sobie powtórkę zrobię i pójdę wcześnie spać. Jakoś nie chce mi się nic robić, nawet czytać.
p.s. Przeżyłam dziś jakiś dysonans- nie wiem jak to nazwać -poznawczy? kulturowy? czasoprzestrzenny? W drodze z działki weszliśmy do action'a po świeczki-podgrzewacze i jak zwykle gdy tam jesteśmy zobaczyć czy jakiegoś drobiazgu przydatnego nie wypatrzymy , skręcamy w drugą alejkę i szok: półki zarzucone towarem na Boże Narodzenie , a obok na Halloween ... Do kompletu brakowało tylko wielkanocnego zajączka i żółciutkich kurczaczków.
No rzeczywiście był to wielki rozgardiasz życiowy. Ale działka to wszystko wstawiła w odpowiednie postrzeganie. Kolizja? Najważniejsze, że nic wielkiego się nie stało. Ja też wyszłam z czegoś co przypominało katar i jakieś bóle mięśniowe. A jutro jest też dziś. I tego się trzymajmy
OdpowiedzUsuńNiech będzie pogodny. Buziaki
Ani ta babka ani ja nie jechałyśmy szybko , skończyło się w sumie dorze. A działka , wiadomo, stawia do pionu. Buziaki!
Usuń