Gregorians , chór , zespół … Trudno określić kim właściwie
są , nazywają się chórem , ale projekty muzyczne jakie mają w repertuarze
dalekie są od typowego chóru. Ten wczesny Gregorians kojarzy się ze spokojną,
sentymentalną muzyką i powolnym ruchem scenicznym imitującym przemieszczanie
się mnichów w klasztornych ktużgankach. Dziś nadal jest ten chóralny ,
charakterystyczny sznyt w postaci kostiumów imitujących mnisie habity, płynny ,
delikatny ruch i chóralny śpiew ćwiczonych głosów brzmiący jakby pochodził ze średniowiecznej
katedry. Jednak oprawa muzyczna w postaci klasycznego zespołu rockowego-
perkusje , gitary, klawisze- i oprawa
świetlna sprawia, że ranga widowiska zyskuje zupełnie inny poziom. W miniony
czwartek byliśmy po raz czwarty na koncercie Gregorians , jak zwykle w
poznańskiej Sali Ziemi. Koncert wyjątkowy , bo z okazji 25-lecia zespołu. Było
parę starych, dobrych wykonań ich autorskich i coverów , ale były i nowe, całkiem świeże aranżacje, takich wykonawców jak Alan Walker i Weekend. Były też
i całkiem szalone, utwory heavimetalowe. Nie tylko zagrane i wyśpiewane , ale
okraszone widowiskiem tanecznym , a nawet parodią koncertu metalowego z
waleniem gitarą o scenę włącznie. Tym razem koncert zaczął się od efektów
świetlnych i ostrych gitarowych riffów , zupełnie inaczej niż zazwyczaj , od
ciemności i monumentalnych tonów. Kunszt i zdolności wokalne i muzyczne
członków tej ekipy są absolutne. Właściwie nic im zarzucić nie można. Wszystko dopracowane w najdrobniejszych detalach i precyzyjnie wykonane.Każdy
koncert jest inny i każdy reprezentuje najwyższą klasę. Członkowie zespołu , w
tym i Amelia Bringhtman ( młodsza siostra Sary) grają na instrumentach i śpiewają,
Amelia nawet na kilku ; flecie, gitarze elektrycznej, perkusji i mandolinie.
Przynajmniej na tym koncercie na takich grała. Oczywiście śpiewała, pięknym
sopranem koloraturowym . I nie jest już tą zwiewną Amelią w białych
krynolinach. Tym razem na scenę wkroczyła w stroju wojowniczki rodem z
literatury fantazy. Błękitny tren
nałożony na obcisły ciemny strój wojowniczki uzupełniła złotym napierśnikiem i
koroną. Wyglądała fascynująco, a gdy zaczynała śpiewać, na zdobiącej jej głowę koronie zapalały się oślepiające, białe światła,
idealnie zsynchronizowane ze śpiewem, gdy śpiew milknął , światła gasły. Gdy
dla zaaranżowania kolejnego utworu zdjęła tren a włożyła wielkie anielskie
skrzydła , przypominała postać archanioła z obrazów włoskich mistrzów. Odniesień do epoki średniowiecza i
renesansu było kilka, niesamowicie zresztą zrealizowanych. Takie żywe obrazy
nawiązujące do fresków z Kaplicy Sykstyńskiej. Ten numer już kiedyś był , w tym
roku został powtórzony ale w innym kontekście i innej oprawie. Na tle habitów
wyświetlono film o historii zespołu. Czarno-biały obraz, a w tle brzmiał jeden z
utworów autorskich zespołu wyśpiewany w konwencji tradycyjnej, chorału
gregoriańskiego. Mnie osobiście zachwycił utwór „Forest” z akompaniamentem
bębnów i efektami świetlnymi. Brzmiało to niczym grzmot podbijany efektami świetlnymi.
Każde uderzenie w bęben to błysk światła. Uwielbiam bębny w muzyce, szczególnie
te wielkie z niską wibracją a takich nie brakowało w koncercie. Występ
uświetnił swoim kontratenorem w zakresie sopranu koloraturowego młody śpiewak Narcis
Janau. Jego głos, unikatowy w swoim rodzaju brzmi anielsko. Myślę , że już na
stałe został członkiem chóru, bo to kolejna trasa tym zespołem. Koncert był
długi i zakończony solidnym bisem. Nie zabrakło chóralnego śpiewu a capella ,
bez mikrofonów ze środka Sali. Muzycy zeszli na widownię i stojąc w alejce pomiędzy
siedzeniami zaśpiewali trzy utwory. To
zresztą ich stała praktyka. Taki popis a capella jest obowiązkowym punktem na
każdym koncercie . Tym razem były to spokojne , rockowe ballady. W ogóle w tym
roku mało było muzyki klasycznej, ekipa poszła w rock i to był kolejny strzał w
dziesiątkę. Na bis poszły ich stare hity, na które publiczność czekała i powitała je z wielkim entuzjazmem , szalonymi brawami. Zespołowi
towarzyszył akompaniament elektrycznego fortepianu, dwóch basowych gitar , dwóch
perkusji i wsparcia w postaci fletu , mandoliny i trzeciej gitary, na której
grała Amelia. Wrócę jeszcze na chwile do
bisów, bo i ten miał swój żywy obraz – kompozycję do złudzenia przypominającą „Ostatnią
wieczerzę” Leonardo da Vinci. A oprawa towarzyszyła utworowi country sławiącemu
dobrą zabawę z whisky w roli głównej. Też stary kawałek z poprzednich koncertów
i też w nowym anturażu scenicznym. Przepiękna muzyka, przepiękny pokaz efektów świetlnych,
laserów, padającego deszczu ( autentycznie , parasole miały wbudowane dozowniki
, które uruchomione w odpowiednim momencie spowodowały, że na scenie padał prawdziwy
deszcz), płonących pochodni, żywych obrazów , błyskawic. Niezwykłe głosy i
talent sceniczny i przede wszystkim pasja i wciąż nowe, często zaskakujące
pomysły . To wszystko złożyło się na spektakl unikatowy w swoim rodzaju.
Zjawiskowy , niemal nierzeczywisty. Dawno nie widzieliśmy i nie wysłuchaliśmy czegoś
tak pięknego. Nie muszę dodawać , że publiczność nagrodziła muzyków owacjami na
stojąco. Długo będziemy to wspominać i czekać
na kolejne występy.
Poniżej filmik, jeden z kilku, który udało mi się nagrać, ten z żywym obrazem wywołanym odpowiednią grą świateł.
Mogę tylko napisać, że po filmiku i wpisie widać, że było to coś wspaniałego. Warto było. Buziaki
OdpowiedzUsuńI to jak ! Postaram się jeszcze coś dorzucić , bo właściwie każdy utwór to coś niesamowitego. Buziaki!
UsuńŚwietna recenzja. Z przyjemnością przeczytałam, podobnie jak z przyjemnością obejrzałam filmik. I zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz miała okazję, skorzystaj i wybierz się na ich występ. To jest naprawdę coś unikatowego. Nie byłam ich wielką fanką tylko słuchając , bo zespół znam od bardzo dawna, ale gdy zobaczyłam i wysłuchałam na żywo to po prostu wpadłam po uszy.
Usuń