babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

poniedziałek, 24 lutego 2025

24.02.2025 I znów nas zaskoczyli

Gregorians , chór , zespół … Trudno określić kim właściwie są , nazywają się chórem , ale projekty muzyczne jakie mają w repertuarze dalekie są od typowego chóru. Ten wczesny Gregorians kojarzy się ze spokojną, sentymentalną muzyką i powolnym ruchem scenicznym imitującym przemieszczanie się mnichów w klasztornych ktużgankach. Dziś nadal jest ten chóralny , charakterystyczny sznyt w postaci kostiumów imitujących mnisie habity, płynny , delikatny ruch i chóralny śpiew ćwiczonych głosów brzmiący jakby pochodził ze średniowiecznej katedry. Jednak oprawa muzyczna w postaci klasycznego zespołu rockowego- perkusje , gitary, klawisze-   i oprawa świetlna sprawia, że ranga widowiska zyskuje zupełnie inny poziom. W miniony czwartek byliśmy po raz czwarty na koncercie Gregorians , jak zwykle w poznańskiej Sali Ziemi. Koncert wyjątkowy , bo z okazji 25-lecia zespołu. Było parę starych, dobrych wykonań ich autorskich i coverów , ale były i nowe, całkiem świeże aranżacje, takich wykonawców jak Alan Walker i Weekend. Były też i całkiem szalone, utwory heavimetalowe. Nie tylko zagrane i wyśpiewane , ale okraszone widowiskiem tanecznym , a nawet parodią koncertu metalowego z waleniem gitarą o scenę włącznie. Tym razem koncert zaczął się od efektów świetlnych i ostrych gitarowych riffów , zupełnie inaczej niż zazwyczaj , od ciemności i monumentalnych tonów. Kunszt i zdolności wokalne i muzyczne członków tej ekipy są absolutne. Właściwie nic im zarzucić nie można. Wszystko dopracowane w najdrobniejszych detalach i precyzyjnie wykonane.Każdy koncert jest inny i każdy reprezentuje najwyższą klasę. Członkowie zespołu , w tym i Amelia Bringhtman  ( młodsza siostra Sary) grają na instrumentach i śpiewają, Amelia nawet na kilku ; flecie, gitarze elektrycznej, perkusji i mandolinie. Przynajmniej na tym koncercie na takich grała. Oczywiście śpiewała, pięknym sopranem koloraturowym . I nie jest już tą zwiewną Amelią w białych krynolinach. Tym razem na scenę wkroczyła w stroju wojowniczki rodem z literatury fantazy.  Błękitny tren nałożony na obcisły ciemny strój wojowniczki uzupełniła złotym napierśnikiem i koroną. Wyglądała fascynująco, a gdy zaczynała śpiewać, na zdobiącej  jej głowę koronie  zapalały się oślepiające, białe światła, idealnie zsynchronizowane ze śpiewem, gdy śpiew milknął , światła gasły. Gdy dla zaaranżowania kolejnego utworu zdjęła tren a włożyła wielkie anielskie skrzydła , przypominała postać archanioła z obrazów włoskich mistrzów.  Odniesień  do epoki średniowiecza i renesansu było kilka, niesamowicie zresztą zrealizowanych. Takie żywe obrazy nawiązujące do fresków z Kaplicy Sykstyńskiej. Ten numer już kiedyś był , w tym roku został powtórzony ale w innym kontekście i innej oprawie. Na tle habitów wyświetlono film o historii zespołu. Czarno-biały obraz, a w tle brzmiał jeden z utworów autorskich zespołu wyśpiewany w konwencji tradycyjnej, chorału gregoriańskiego. Mnie osobiście zachwycił utwór „Forest” z akompaniamentem bębnów i efektami świetlnymi. Brzmiało to niczym grzmot podbijany efektami świetlnymi. Każde uderzenie w bęben to błysk światła. Uwielbiam bębny w muzyce, szczególnie te wielkie z niską wibracją a takich nie brakowało w koncercie. Występ uświetnił swoim kontratenorem w zakresie sopranu koloraturowego młody śpiewak Narcis Janau. Jego głos, unikatowy w swoim rodzaju brzmi anielsko. Myślę , że już na stałe został członkiem chóru, bo to kolejna trasa tym zespołem. Koncert był długi i zakończony solidnym bisem. Nie zabrakło chóralnego śpiewu a capella , bez mikrofonów ze środka Sali. Muzycy zeszli na widownię i stojąc w alejce pomiędzy  siedzeniami zaśpiewali trzy utwory. To zresztą ich stała praktyka. Taki popis a capella jest obowiązkowym punktem na każdym koncercie . Tym razem były to spokojne , rockowe ballady. W ogóle w tym roku mało było muzyki klasycznej, ekipa poszła w rock i to był kolejny strzał w dziesiątkę. Na bis poszły ich stare hity, na które publiczność czekała i powitała je z wielkim entuzjazmem , szalonymi brawami. Zespołowi towarzyszył akompaniament elektrycznego fortepianu, dwóch basowych gitar , dwóch perkusji i wsparcia w postaci fletu , mandoliny i trzeciej gitary, na której grała Amelia.  Wrócę jeszcze na chwile do bisów, bo i ten miał swój żywy obraz – kompozycję do złudzenia przypominającą „Ostatnią wieczerzę” Leonardo da Vinci. A oprawa towarzyszyła utworowi country sławiącemu dobrą zabawę z whisky w roli głównej. Też stary kawałek z poprzednich koncertów i też w nowym anturażu scenicznym. Przepiękna muzyka, przepiękny pokaz efektów świetlnych, laserów, padającego deszczu    ( autentycznie , parasole miały wbudowane dozowniki , które uruchomione w odpowiednim momencie spowodowały, że na scenie padał prawdziwy deszcz), płonących pochodni, żywych obrazów , błyskawic. Niezwykłe głosy i talent sceniczny i przede wszystkim pasja i wciąż nowe, często zaskakujące pomysły . To wszystko złożyło się na spektakl unikatowy w swoim rodzaju. Zjawiskowy , niemal nierzeczywisty. Dawno nie widzieliśmy i nie wysłuchaliśmy czegoś tak pięknego. Nie muszę dodawać , że publiczność nagrodziła muzyków owacjami na stojąco. Długo będziemy  to wspominać i czekać na kolejne występy. 

Poniżej filmik, jeden z kilku, który udało mi się nagrać, ten z żywym obrazem wywołanym odpowiednią grą świateł. 


 

4 komentarze:

  1. Mogę tylko napisać, że po filmiku i wpisie widać, że było to coś wspaniałego. Warto było. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jak ! Postaram się jeszcze coś dorzucić , bo właściwie każdy utwór to coś niesamowitego. Buziaki!

      Usuń
  2. Świetna recenzja. Z przyjemnością przeczytałam, podobnie jak z przyjemnością obejrzałam filmik. I zazdroszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli będziesz miała okazję, skorzystaj i wybierz się na ich występ. To jest naprawdę coś unikatowego. Nie byłam ich wielką fanką tylko słuchając , bo zespół znam od bardzo dawna, ale gdy zobaczyłam i wysłuchałam na żywo to po prostu wpadłam po uszy.

      Usuń