Planowałam sobie coś nie coś poszyć - takie tam drobiazgi: tu coś rozprute, tam brak guzika itp. i trochę popichcić na zapas . Skonczyło się na pichceniu. Młodzież podrzuciła mi małego Krzysia . Jest strasznie kochany , ale strasznie żywy. Nie usiedzi trzech sekund. Przez te dwie godziny co był u nas bez przerwy biegał. O szyciu nie było mowy. Popichcić mi się udało . Przygotowałam sobie na zapas kapustę i zupę ze świeżych pomidorów . A dziś dorobię jeszcze pod wieczór kalafiorową. Na czas montażu mebli będzie tylko do odgrzania. Termin znów przeniesiony na wtorek. Już mnie to nie rusza. Do bałaganu i prymitywnych warunków zdążyłam się przyzwyczaić.
Nie wiadomo dlaczego wczoraj mój blog nie chciał zadziałać. Nie udało mi się zapisać i cały długi wpis coś zeżarło.
Po południu byliśmy na zaległej imieninowej kawie u teściowej młodszego syna . Było całkiem sympatycznie i wesoło. Szkoda tylko,że co chwilę lało i trzeba było siedzieć w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz