Mężuś dalej przeziębiony. Niby ma się kurować , nawet próbuje, ale telefon się urywa i wstaje ratować sytuację. Chłopaki na gościnnych występach w Gorzowie i Szczecinie , starszy synalek na szkoleniu , a ja pod grzywkę zakopana w papierzyskach ... Nic nowego właściwie.
Urwałam się dziś na targ. Grzybów brak. Stało wprawdzie dwoje grzybiarzy, ale grzyby mieli takie marne,że zrezygnowałam. Kupiłam dużo malin tych naszych ogrodowych i żółte. Te żółte są pyszne i bardzo słodkie. I duży słoik lipowego miodu . Skończył mi się domowy zapas. Wyżarliśmy przez wiosnę i lato. Zdrowsze to niż cukier..
Zrobiłam porządek w ciuchowej szafie mężusia.. Teraz kolej na moją , potem na wspólną . Przetrzepuję kolejno i coś nie coś wyrzucam.. uzbierał się już spory worek..
Robótki idą pełną parą . Mam już gotowy chustko-szalik dla siebie, czapkę dla wnusi a teraz do kompletu robię szalik.
I w końcu popchnęłam do przodu wspominki. Za jakiś tydzień, góra dwa wznowię zapiski . I chyba wymyśliłam właściwy tytuł.
A ja się wzięłam i zrobiłam konfiturę jeżynową. Ślubny zaś doniósł, że w tym roku będzie mało słoików miodu, bo sąsiadowi pszczelarzowi masa pszczół padła! Szkoda!
OdpowiedzUsuń