Rodzina najedzona i zadowolona a o to chodziło. Jedzenia zostało , chociaż nawet porozdawałam . Chyba trochę tym razem przesadziłam z ilością.
W prezencie dostałam aż trzy książki . Dwie historyczne i jedną ...hmmmm , powiedzmy dyskusyjną ale o książce za chwilkę . Teściowa uszczęśliwiła mnie piżamą w sam raz na 30 stopniowe mrozy . Pomijając fakt , że w ogóle nie sypiam w piżamach tylko w nocnych koszulach to w tej pewnie bym, się żywcem ugotowała. Do spania wystarczają mi cienkie, krótkie koszulki na cieniutkich ramiążkach. Zupełnie nie wiem co z tą piżamą zrobię . I miało być o książce . Tytuł "Klub 50+" . Taki rodzaj poradnika jak zyć po pięćdziesiątce. Książka od Szwagroskiej . Ona lubi takie klimaty i jak coś takiego przeczyta to zaraz bierze "do siebie" . Książkę przejrzałam i mam mieszane uczucia . No bo i o jedzeniu i o pielęgnowaniu urody i wiekopomne rady jak sobie radzić z nastrojami , wierzyć w siebie i tym podobne. Może jak się jest emerytką jak ona to się to sprawdzi , ale do mnie to kompletnie nie pasuje. Nie pasuje , bo ja po pierwsze pracuję , po drugie nie przekonują mnie jakieś światłe porady ,bo życie traktuję jak zadanie do wykonania i jak mam problem to staję na przeciw i się po prostu mierzę z sytuacją i po trzecie nie mam kompleksów , choć wydawać by sie mogło , że powinnam , bo to i wiek i kilogramów wciąż za dużo i organizm czasem mi współpracy odmawia i czuję się zmęczona i sto innych przyczyn . A tak poza wszystkim , to mimo , że już do sześćdziesiątki mi całkiem blisko , duchowo nie czuję się nawet na 50 ( moja babcia odkąd skończyła 62 lata , to już jej lat nie przybywało , miała lat 79 , 80 ale wciąż powtarzała , że ma dopiero 62 - chyba mam to po niej) . Tak czy inaczej czytania do wiosny i jeszcze trochę.
A poza tym to nie szła mi dziś robota , zapomniałam wczoraj kupić świeże drożdże co stwierdziłam kiedy zabrałam się za pączki no i zaliczyłam wycieczkę do biedronki. Dostałam gorącym tłuszczem po ręce , bo z wypłynęła odrobina konfitury z pączka i strzeliło , na szczęście nic mi się nie stało, lekko tylko zaczerwieniło . Maluchy miały frajdę , bo dziadek zmontował im prawdziwe telefony . Zameldował do jednej bazy trzy słuchawki bezprzewodowe od starych aparatów i mogli dzwonić między sobą . Zabawę mieli , że hej a dorośli mogli spokojnie świętować , bo zajęli się dzwonieniem do siebie . A teraz muszę odsapnąć .
Pozdrawiam. Spotkania rodzinne są bardzo fajne. Co do książki: niektórym są potrzebne, żeby zrozumieć siebie, poukładać sobie to co dookoła. Pewnie przejrzeć warto, niekoniecznie stosować.
OdpowiedzUsuńPrzejrzę , bo w ogóle lubię czytać , w skuteczność takich porad nie wierzę , jak ktoś sam ze sobą do ladu nie dojdzie to żaden poradnik , choćby stosowany co do kropki niczego nie załatwi . Miło ,że wciąż do mnie zaglądasz.
UsuńKocham Cię po prostu za Twój temperament i podejście do życia, kobieta powinna w pewnym wieku ustalić ile ma lat i tego już do końca się trzymać. Tak zrobiła moja mama.Ja też mam 50....ha ha , a czuję się jeszcze młodzież.
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana , wiem ,że jesteś moją pokrewną duszą. Szkoda tylko,że ta odległość między nami taka wielka.
UsuńW takich piżamach spi się we Wloszech. W nocy skręca się ogrzewanie bo koszt. W hotelu na szczęście jest ciepło. Wreszcie nie marzne rankiem w lazience. A książka z poradami też do mnie nie przemawia. Kazdy jest inny i inaczej reaguje na uplyw lat. Ja wciąż mam metryke tylko jako dokument. Dokąd jesteśmy sprawne lata się nie liczą. I tego się trzymajmy. :)***
OdpowiedzUsuńO to , to , co tam metryka ! Liczy się duch a nie materia. Buziaki!
Usuń