babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

wtorek, 4 października 2011

5.10.2011 No , koniec świata ! !!

O tym ,że się moja matka udziela w emeryckim chórze , to wiem od dawna. Nawet jej teksty piosenek powiększam na kserokopiarce, żeby te jej zaprzyjaźnione emerytki kłopotów z czytaniem nie miały . Ale dziś rano przed wyjściem do pracy ,przeglądając przy porannej kawie taką gazecinę wydawaną przez starostwo powiatowe , dowiedziałam się ,że została dyrygentem tego swojego chóru !!! No koniec świata !!! Ciekawe co jeszcze wymyśli. Niedawno jej na ambicje wjeżdżałam ,żeby poszła sobie protezę zrobić , bo sepleni z powodu braków w uzębieniu i ją przez to z chóru pogonią , a ta proszę ; znalazła sobie sposób : tyłem do publiki i śpiewać nie koniecznie musi, wystarczy ,że rękami pomacha. Braków w uzębieniu nikt się nie dopatrzy. Noooo i mam znów mieszane uczucia w związku z tym... Kiedyś , w zamierzchłej przeszłości bardzo chciałam się uczyć grać . Nie pozwoliła mi , a ojciec ją poparł , bo się do tego nie nadaję – tak -zgodnie w tym przypadku- oboje twierdzili . A niby skąd to wiedzieli skoro mi nawet spróbować nie pozwolili.... I tak się trochę nauczyłam , nic takiego , parę chwytów na gitarę i jedną ręką pobrzdąkiwać na pianinie , jak gdzieś mi się udało dorwać do nie swoich instrumentów... Zawsze miałam o to żal do rodziców. Przeszło mi ,ja i wiele innych żali ale w pamięci tkwi. I czasem gryzie.
A tak poza tym słuchamy z mężusiem dyskusji przedwyborczych i łapy nam coraz niżej opadają . Nie ma na kogo głosować. Jeden pajac , drugi nacjonalista , trzeci oszołom , czwarty jak stał w miejscu tak stoi, piąty nie ma szans na przebicie się , a PO , wiadomo , nieudolna się okazała. Nie mogę powiedzieć,że nic nie robią , nie pamiętam tylu inwestycji co za ich kadencji , warunków też sprzyjających nie mieli , cztery powodzie , dwie ciężkie zimy, kilka razy wichury i gradobicia, katastrofę prezydenckiego tupolewa i światowy kryzys na dokładkę . Dużo jak na marne cztery lata więc logiczne ,że wszystkiego naraz nie dadzą rady , ale sposób w jaki to wszystko robią … pożal się Boże. Na szczęście chociaż z sąsiadami nas nie skłócają i nie mieszają się do gospodarki.. Jak słucham prezesa opozycji to zaczynam się bać ,że rozpęta jakąś wojnę. Sugerować, kanclerz Niemiec, że jakimś nie czystym sposobem została kanclerzem ? To trzeba nie mieć po kolei w głowie. Zresztą gdyby nawet , to problem Niemiec , a nam nic do tego. Miejmy nadzieję,że jednak wybierzemy w niedzielę mniejsze zło i jako kraj nie zostaniemy osamotnieni i wyśmiani w całym świecie.

sobota, 1 października 2011

1.01.2011 W sobotę u babusi Marychy

Już 1.październik. A mnie się skończyły dobre czasy . Od dziś znów pracuję w soboty – do następnego lata. I kiedy przekładałam sobie kartki w kalendarzu uświadomiłam sobie,że kolejny rok ma się ku końcowi. Za miesiąc Wszystkich Świętych, potem Św. Marcina i już prawie Gwiazdka. . Ale po drodze jeszcze jeden krótki wolny weekend. Bardzo mnie to przyszłe wolne cieszy. Póki co czeka mnie dziś w biurze dużo pracy. Porządki muszę zrobić , bo przez lato nie tknęłam szuflad w biurku , najróżniejsze papierzyska aż kipią . Muszę też umyć okna .
W domu zresztą mam nie lepiej. Też okna proszę się o mycie ,porządku domaga się też lodówka i kuchenne szafki i dekoracje jesienne czas robić . No i grzybki . Kupiłam niewielki koszyczek na zieleniaku. Nie zbyt okazałe, ale z 2 małe słoiczki z nich wyczaruję i może jakiś nieduży sznureczek suszonych. Lubię jak się grzyby suszą w kuchni i pachną w całym domu.. I może jakiś placek z jabłuszkami by się przydał na niedzielę...
Zaczął się sezon meczy naszej drużyny koszykarzy . Młodzież już się ekscytuje i szaliki z szafy powyciągała. My mniej, choć jako szefom wypada nam się choć raz w sezonie na trybunie pokazać. Ale może nieco później.
Druga czapeczka i szaliczek dla wnusia gotowe. Szaliczek ma kilka błędów , bo zapomniałam już jak się ten wzór robiło i musiałam kombinować , żeby sobie przypomnieć , ale w końcu zrobiłam. Synowa orzekła,że to nie szkodzi , bo i tak jak zawiąże nie będzie widać , a na przyszły rok ten już będzie za mały i będzie trzeba robić nowy. No w sumie ma rację.
A moja wnusia jest jak się okazuje ,prawdziwą Wielkopolanką . Swoje imię zdrabnia po naszymu „Helcia” , na mnie mówi „babusia „ ( chociaż synowa jej nie każe – tu się przyznam ,że ja sama jej to podpowiedziałam ) na wujka „ wuja” , no i rzecz oczywista : pyra . Nie umie jeszcze mówić poprawnie „r” więc w jej wykonaniu wychodzi „pyja” . I co ? No , chcę czy nie chcę ,muszę puchnąć z regionalnej dumy.
Młodszy synalek z pracusiem jadą w poniedziałek do Nowego Targu na zlecenie . Kolejna hala makro. Szkoda,że nie mogę się wypuścić z nimi... .
Za oknami przepiękna , złota i na dodatek ciepła jesień .

środa, 28 września 2011

28.09.2011 Zwykłe sprawy babusine

Taaak , kryzys się czai.. Robota jest , narzekać na bezrobocie nie można , ale … Zaczęły się problemy z płatnościami.. Właściwie to są cały czas , zawsze się jakaś czarna owca trafiała ,ale nasilają się , a to się robi nieciekawie.
Młody sprawę w sądzie o samochód przegrał. Paranoja. Nic się nie zmieniało od czasu kiedy podaliśmy do sądu płatnika i mimo posiadania wszystkich dokumentów kasy nie odzyskaliśmy, czyli od roku 1996. Tym razem sprawę o zapłatę załatwiają nasi prawnicy , jest już nakaz sądowy , ale jeden Pan Bóg wie kiedy faktyczne doczekamy tej kasy .
Fotkę moich jeżyków wysłałam na konkurs. Można wygrać 1 z 3 aparatów fotograficznych albo nagrodę główną 2 tysiące zł. W konkursie chodzi o zrobienie fotki z włóczką w roli głównej. No to zrobiłam.. Pewnie i tak nie wygram, bo w takich zabawach szczęścia nie mam ( limit wyczerpałam swojego czasu w teleturnieju) , ale co tam . Jeżyki wyszły fajnie i mogę się nimi pochwalić.
Tak poza tym , to nic się nie dzieje wielkiego . I dobrze , bo nie musi. Ostro wzięłam się za robótki, mam już 2 czapeczki dla Krzysia , teraz robię szaliczek , potem opaskę dla siebie , a potem to już będzie czas na sweterki z reniferkami dla obojga maluchów, w sam raz na Gwiazdkę. W łazikowaniu z kijkami mam przerwę . Teściowa synalka miała zabieg chirurgiczny , nogę ma pociętą więc na razie chodzenie odpada, do czasu wygojenia się rany. Z braku innych chętnych do towarzystwa ,na razie nie „kijkuję” .
W planach mam zakupy zimowe: para spodni , kurtka do pracy i zimowe buty dla mężusia oraz buty na jesień i botki na zimę dla mnie. Mam jeszcze w planach sweter i dżinsy , ale to nieco później . Przydał by się też jakiś płaszczyk , ale może tę zimę opękam jeszcze w tych co mam . Zobaczę jak będzie z kasą, bo taki płaszcz to całkiem konkretny wydatek..
W marketach już pracę zaczęły gwiazdorki i aniołki , a tu przecież jeszcze do Wszystkich Świętych miesiąc z haczykiem.

sobota, 17 września 2011

17.09.2011 "Oto jeż , mały jeż"



A właściwie to dwa male jeżyki i dwa duże jeże. Efekt mojej działalnosci robótkowej. Te dwa małe brzdące mają lekkiego zeza , ale uroku im to nie odbiera . wcale a wcale. Niedługo się przeprowadzają do moich wnusiątek.










środa, 14 września 2011

13/14.09.2011 Zwykłych spraw babusinych cała gromadka

Nazbierało się , a nazbierało.. W niedzielę 4 września poświętowaliśmy sobie przy grillu. Pogoda dopisała, było słonecznie i upalnie.. Mężuś podarował mi piękną kolię z czystej wody cytrynów szlifowanych w brioletki. Jest cudna . Nigdy nie miałam jeszcze takiego pięknego naszyjnika. W dodatku pasuje świetnie do letnich sukienek , i nawet do lnianego kostiumu. I mimo,że jest bardzo dyskretny w charakterze ,zwraca uwagę. Ode mnie dostał piętnasto - gwiazdkową metaksę w porcelanowej butelce. Od dawna mu się taka marzyła , bo z wszystkich alkoholi metaksę lubi najbardziej. No , jeszcze jak i ja , dobre wino . No , ale wiadomo: wino to nie alkohol
Rodzinka obdarowała nas cudownie miękkim kocem w kolorze fioletowym , kompletem sztućców Gerlaha, kompletem filiżanek do kawy i koszykiem słodyczy . Imprezka minęła i trzeba było wrócić na ziemię i do pracy. Pracy mnóstwo jakby na przekór całemu temu kryzysowi i katastroficznym wizjom. C oś jednak w tym jest , bo się robią ogony z płatnościami.. Póki co , szykuję szkolenie . Właściwie nic takiego , nie pierwszy już raz się tym zajmuję. Ale i tak dodatkowej roboty mam pod samą grzywkę. Tak poza tym to włos mi się jeży na głowie na myśl co wyrośnie z mojej wnusi. Już ją ciągnie do telefonów , laptopa , wszelkich wyłączników , pilotów i kierownicy w aucie , a synalek kupił jej ścigacz - miniaturkę z prawdziwym silnikiem , takim jak mają kosiarki do trawników. Jeździ toto 25km na godzinę . Jeden nasz belgijski klient chciał się pozbyć , bo jego synek już z tej zabawki – nie zabawki wyrósł. . Pojazd wymaga remontu i chwała Bogu , bo by pewnie jej od razu pozwolił jeździć . Na razie trochę synalka podpuszczam ,ze kupił , żeby z bratem i kolegą mogli siedzieć w garażu i przy nim majstrować. Jak tak dalej pójdzie to ta moja wnusia będzie skrzynkę z narzędziami zamiast torebki nosić. A wnusiowi wyrosły dwa ząbki. Jeden jednego dnia , drugi zaraz następnego.
W ostatnią niedzielę byliśmy u znajomych w Poznaniu.. Lubię się z nimi spotykać . Przynajmniej mam okazję poplotkować jak baba z babą , a nie tylko na tematy techniczne. I znowu do pracy .
Wczoraj przypadkiem spotkałam znajomą ze szkoły podstawowej. Okazało się, ze pani fryzjerka , do której się przeniosłam kilka miesięcy temu to jej córka . E. Akurat jest w Polsce i przyjechała córeczkę odwiedzić w jej firmie. Jednak ten świat jest mały...
Jeżyki na ukończeniu . Jeszcze trzeba im dorobić oczka i noski i wypchać ryjki.. Trochę roboty z nimi było. Potem kolej na czapeczki i szaliki dla maluchów. Jesień coraz bliżej.
Jutro zjazd naszych i nie tylko serwisantów na szkolenie. W sumie fajnie, bo przynajmniej w biurze nie będziemy siedzieć . Taki przerywnik z atrakcjami. Przygotowaliśmy parę niespodzianek. Upominki dla gości na „dzień dobry” i loterię na zakończenie. Ale najpierw panowie będą musieli trochę pogłówkować , bo program jest bardzo konkretny . Mam tylko nadzieję,że do jutra zniknie mi to paskudztwo co to mi w niedziele na facjacie wylazło. Nie mam pojęcia co to. Podejrzewam krem do twarzy . Ostatnio zmieniłam. A było trzymać się miodowego skoro był sprawdzony . Wapno średnio skutkuje jak na razie.
Tak poza tym to zagoniłam mężusia do lekarza ( siebie zresztą też ). Dostało mu się od medyka za nie dbanie o siebie. To teraz ma: leków do łykania prawie tyle co nasza Synowa po przeszczepie , dietkę i kontrolne badania za 3 tygodnie. U mnie sprawa prozaiczna i rodzinna : nadciśnienie . Wszystkie baby w rodzinie matki na to chorują . Ciotki, moja matka, nawet dużo młodsze ode mnie kuzynki. Myślałam ,że mnie ominie a, a tu guzik. Dopadło i tak. No ale i tak długo się uchowałam. . Za oknami ładniejsze lato niż w lipcu.

środa, 7 września 2011

7.09.2011 A to dobre...

Na jednym takim zaprzyjaźnionym forum właśnie przeczytałam , że robótki to rzemiosło historyczne i już na to projekty unijne piszą, na nauczanie rzemiosł historycznych znaczy!!! Klapa do podłogi mi opadła i nie wiem co o tym myśleć . Wychodzi,że ja jakiś relikt jestem , eksponat muzealny , albo co… I te co jeszcze robótkami się parają też.... A to ci dopiero … A ja i tak będę heklować , wyszywać , robić wnusiątkom czapki i szaliczki i nie dam się żadnym dyrektywom z UE ogłupić . Nie wiem ,co to była za audycja dziś rano, bo tylko fragment usłyszałam , ale radiowiec miał rację dywagując na temat tego,że „jak ma nam pod kopułą nie walić , skoro UE nakazuje marchewkę uważać za owoc”, a ja dodam od siebie : i robótki uznawać za rzemiosło historyczne.
Uheklowałam już korpusy całej rodzince jeży . Jednemu już nawet zrobiłam igły. Okłaczyłam się przy tej robocie niemożliwie , a jeż wygląda na wkurzonego . Mężuś mówi,że na pewno przemówienia Prezesa PiSu słuchał w tv i to dlatego tak się zjeżył. Źmudna robota to dorabianie igieł ale co tam , pobawię się . Efekt zapowiada się ciekawie.

niedziela, 4 września 2011

5.09.2011 Minęło 30 lat


Byli sobie Dziad i Baba . Nie bardzo starzy oboje . Poznali się , gdy byli jeszcze bardzo młodzi , na zabawie andrzejkowej w liceum. Z początku nic nie zapowiadało,że ta znajomość się rozwinie . Minęło kilka miesięcy a Dziad i Baba spotkali się po raz drugi – całkiem przypadkowo. Tym razem znaleźli wspólny język . Nie chodzili ze sobą , tylko jeździli rowerami . Namiętnie słuchali muzyki i oglądali ambitne filmy , zawzięcie dyskutowali o życiu, i rozwijali swoje pasje. Aż po wielu , wielu miesiącach przyszedł ten dzień ,kiedy rozkwitła miłość . Piękna i bezwarunkowa. Czuli,że są dla siebie stworzeni. Dziad oświadczył się Babie w pochmurne wrześniowe popołudnie w czasie wędrówki po kolejowym moście. Baba oświadczyny przyjęła . Następnego dnia , zamiast zaręczynowego pierścionka dostała skromną , ale bardzo piękną broszkę ze srebra i bursztynu , prosto z pracowni Wojciecha Kruka i ciemno - różową różę , która miała jeszcze kropelki rosy na płatkach.
Ślub brali następnego roku , we troje. Dziad ,Baba i Mały jeszcze w brzuszku u mamy schowany za pokaźnym bukietem. Kiedy wychodzili z zabytkowej Fary przy dźwiękach organów, zza chmur wyjrzało słońce. Uznali to za dobry znak na przyszłość. Ale przyszłość nie zapowiadała się wesoła. Nie mieli mieszkania , ani pieniędzy, półki sklepowe świeciły pustkami , a rodzina odmówiła im wsparcia. Mały przyszedł na świat kilka tygodni przed stanem wojennym, rok później na świecie pojawił się drugi Syn.
Minęły 4 lata i w życiu Dziada i Baby zaczęło się zmieniać na lepsze. Po wielu zabiegach Dziad dostał mieszkanie służbowe ; aż 32m2 Cóż to była za radość! Biegły dni i lata wypełnione pracą i obowiązkami, synowie rośli , poszli do szkoły , świat zaczął się zmieniać i przyśpieszać. Dziad i Baba kochali się mimo ,ze życie ich nie rozpieszczało , a i oni nie rozpieszczali siebie nawzajem , Dziad nie obsypywał Baby prezentami i kwiatami zbyt często , Baba zawsze oszczędna w słowach nie często mówiła ,że go kocha , ale trwali ,połączeni miłością piękną i bezwarunkową .
Ktoś powiedział,że trzeba brać sprawy w swoje ręce. Nie namyślając się zbyt długo wzięli, nie mając nic oprócz rąk do pracy i pionierskiego ducha w sercu. Krok po kroku budowali swoją przyszłość , zmagając się z przeciwnościami i walcząc o byt swój i swoich dzieci. Pracowite lata biegły szybko , Synowie dorastali i stali się dla Dziada i Baby wielkim wsparciem . W domu coraz częściej gościła radość i dostatek . Służbową klitkę zamienili na duże wygodne mieszkanie , rozwinęli firmę , zmienili auta na nowe i bardziej prestiżowe i znów mogli poświęcać trochę czasu na rozwijanie swoich pasji i sprawiać sobie różne przyjemności .Nie rozstawali się z sobą nigdy na dłużej niż 3-4 dni. A kiedy już musieli się rozstać nawet na tak krótko,dzwonili do siebie co parę godzin , żeby choć usłyszeć swój głos.
I przyszedł dzień kiedy Synowie przyprowadzili do domu swoje Wybranki . Dziad i Baba pokochali je jak własne córki., bez zastrzeżeń akceptując wybór swoich Synów. I stali się oparciem i pniem dla rodziny . To u nich już 4 pokolenia zasiadają przy świątecznym stole , do nich zwracają się po rady i pomoc synowie i synowe, teściowe, chrześniak i rodzeństwo Dziada, a dalsza rodzina wpada z wizytą ,a oni trwają ,choć ich życie nadal nie jest usłane różami i dzielą się swoją miłością .. .
Czas płynął i na świat przyszły Wnuczęta a wraz z nimi radość i spokój zagościły w domu Dziada i Baby. Świat wypiękniał a wszystkie sprawy nabrały nowego wymiaru i mocy , bo nie ma nic piękniejszego i radośniejszego w rodzinie jak małe dzieci. Dziś życie Dziada i Baby przypomina zakole szeroko rozlanej rzeki ; zwolniło swój nurt , wypiękniało . Dziad rozpieszcza Babę drogimi prezentami, , Baba podsuwa mu smakołyki i częściej mówi,że kocha . Razem przetrzymali nie jedną burzę i życiową zawieruchę ,razem stawiali czoła przeciwnościom, razem cieszyli się chwilami szczęścia , razem pracowali i wychowywali dzieci.. Trwają i kochają się miłością piękną i bezwarunkową i tak już zostanie do końca ich dni.
Dziś nasza 30 -ta rocznica ślubu.