babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

wtorek, 13 grudnia 2011

14.12.2011 Czas nierzeczywisty , czas dziwny


Stan wojenny paradoksalnie zastał nas w łóżku. Była niedziela , mąż miał w planach nockę w pracy a ja cieszyłam się,że matki nie będzie , bo wybierała się tego dnia do Poznania w odwiedziny do znajomej, która leżała w szpitalu , a to zapowiadało dłuższą część niedzieli bez awantur. A nasz 6-cio tygodniowy synek spał sobie smacznie w łóżeczku z błękitnymi firaneczkami całkowicie nieświadom tego,że wokół szaleje wiatr historii i dzieją się rzeczy ważne. Jako ranny ptaszek obudziłam się wcześnie , około 7,00 . Mąż spał w najlepsze. Próbowałam uruchomić radio , ale nie zadziałało . Kręciłam chwilę gałkami - bez skutku. Pomyślałam, że się popsuło . Za chwilę spróbowałam włączyć telewizor. Na ekranie pojawił się „śnieg” . To moje kręcenie obudziło męża. Spróbował i on z tym samym skutkiem. . Po chwili do naszego pokoju zaglądnął mój ojciec z pytaniem czy może u nas pooglądać telewizję ( nie pamiętam co , ale miał jakiś swój ulubiony niedzielny program) , bo ich telewizor wysiadł . Trochę nas to zdziwiło , bo i u nas nie działał. Ojciec i mąż orzekli, zgodnie, że to pewnie coś z anteną . W tym czasie matka wyszła z domu ,żeby zdążyć na pociąg do Poznania o 8.10.. Kilka minut później „ożyły „ oba telewizory. Na ekranie pojawił się Wojciech Jaruzelski i usłyszeliśmy słynne przemówienie. Staliśmy we troje obok drzwi gapiąc się z niedowierzaniem na czarno - biały ekran , z którego płynęły informacje o... wojnie domowej ? Jakoś nie mieściło się nam to w świadomości. Nie rozumieliśmy. Informacji wysłuchaliśmy tego ranka jeszcze kilka razy . Po jakiejś godzinie wróciła matka z jeszcze dziwniejszymi nowinami: pociągi odwołane , na ulicach i dworcu wojsko , kontrolują i legitymują wszystkich . Ją i jej dwie koleżanki zawrócili z dworca. Na szczęście mąż jednej z nich nie zdążył jeszcze odjechać maluchem i miała czym wrócić do sąsiedniej miejscowości gdzie mieszkała ( przepustki zaczęły obowiązywać od następnego dnia) , dzieje się coś złego. Nie baliśmy się . Na razie był szok i niedowierzanie i jakieś wrażenie absurdalnej groteski . Tego dnia największe wrażenie zrobiła na mnie cisza panująca w mieście. Jak zwykle w niedzielę wybraliśmy się z mężem do kościoła na 11.30 . Przysypane grubą warstwą śniegu miasto sprawiało wrażenie martwego. Nikt nie odśnieżał ulic, znikąd nie dobiegała żadna muzyka, żadna rozmowa, , żaden śmiech , nie przejechał samochód, nie zaszczekał nawet pies nie zapachniał niedzielny obiad. Wydawało mi się, że nawet wrony, których w mieście było pełno i zwykle darły się bez opamiętania , tego dnia ucichły ( realnie rzecz biorąc pochowały się z powodu siarczystego mrozu, a nie stanu wojennego) . Ludzie w ciszy przemykali się do Fary na Mszę Św. Proboszcz ani słowem nie nawiązał do tego co się stało , jedynie po Credo odmówił modlitwę za Ojczyznę i na koniec zaintonował „Boże Coś Polskę” .Głośny zwykle śpiew , potęgowany wspaniałą akustyką zabytkowego kościoła tym razem brzmiał jakoś cicho i bez werwy. Ludzie wychodząc pozdrawiali się skinieniem głowy i szli w swoją stronę nie przystając i nie zagadując się nawzajem. Po drugiej stronie ulicy , naprzeciw kościoła od budynku sądu aż prawie do rynku stały uzbrojone patrole . Nie zaczepiali nikogo , po prostu stali. Taka psychologiczna demonstracja siły. Tego dnia atrakcji czekało nas więcej. Mąż pracował wówczas w urzędzie telekomunikacyjnym . Była to jednostka paramilitarna. Tego dnia miał nockę , która u nich zaczynała się o 17.30. Tuż po 15.00 usłyszeliśmy dzwonek do drzwi . Poszłam otworzyć . Za drzwiami stał uzbrojony w kałasznikowy patrol żołnierzy. Na moment ugięły mi się nogi.. Zapytali o męża , który w tym akurat momencie wyszedł z pokoju. Okazało się ,że ma się natychmiast stawić w pracy . Czekali aż się ubierze i razem z nim wyszli , odprowadzili go do samego zakładu.. Na portierni wartę pełnił inny uzbrojony patrol. I tak już zostało na długie miesiące. Mąż powinien wrócić z dyżuru następnego dnia po 7 .00 rano . Nie wrócił . I to był jedyny moment kiedy się bałam.. Wrócił dopiero około 18.00. Nocą , kiedy wstałam żeby nakarmić Małego usłyszałam dobiegający zza okna jakiś hałas. Sąsiednią ulicą , 50m od naszego bloku jechała kolumna czołgów . Mój ojciec także nie spał . Stał w oknie i liczył. Naliczył ich 236. Następnego dnia , kiedy mąż wrócił już do domu i siedzieliśmy razem przy kolacji , to co się stało podsumował krótko:” trzydzieści lat pracowałem na to ,żeby dostać w pysk” , matka histeryzowała od rana,że jak to , do pracy nie można jechać , tylko trzeba załatwiać przepustki i co to będzie jak do ludzi zaczną strzelać , ja milczałam , bo już tak mam,że jak mnie coś mocno ruszy to nim sprawę sobie przemyślę milczę jak zaklęta. A mój mąż jak zwykle trzeźwy i umiejący wszystko natychmiast zanalizować i wyciągnąć wnioski stwierdził,że zbyt długo to nie potrwa ; rok może dwa i nic nadzwyczajnego się nie stanie a ludzie niedługo się przyzwyczają , szkoda tylko Kraju jako takiego , bo nas to cofnie w rozwoju. Trafniej ująć tego nie mógł. I stało się jak przewidział. Po części rację miała i moja matka : strzelali , choć nie u nas , a inne represje też jakoś nasze miasto ominęły. Internowali zaledwie jedną osobę – takiego wiecznego pieniacza , który po zapisaniu się do Solidarności psuł wszystko do czego się dotknął a potem przypisał sobie zasługi,których nie położył. w żadnej sprawie. Informacja o jego internowaniu dotarła do nas po świętach.
A potem przyszedł dzień jak co dzień i trzeba się było zająć przyziemną walką o byt . Zbliżały się Święta i wszystkich pochłonęły przygotowania . Karpie załatwiła matka przez swój zakład pracy , drogą handlu wymiennego . Gospodarstwo rybackie karpie – zakład odzieżowy resztki tkanin z produkcji mundurów. Kapustę, fasolę , warzywa , jabłka, susz owocowy jakoś dawało się kupić w dwu istniejących prywatnych sklepikach warzywnych - obrotni badylarze nawet w stanie wojennym potrafili zapewnić towar swoim klientom – nic dziwnego,że w gospodarce rynkowej szybko wyrosły im fortuny. Grzybów mieliśmy jeszcze spory zapas z czasów kiedy zbieraliśmy je co roku w wakacje u babci. Gorzej było z cukrem , margaryną , mąką i kawą czy herbatą ale i to udało się kupić bez jakiegoś długiego wystawania w kolejkach. - sklep mieliśmy na wprost okien. Kiedy podjeżdżali z dostawą , wypadało tylko odpowiedni szybko zlecieć ze schodów i przebiec ulicę – zanim ustawiła się kolejka. Nie pamiętam sytuacji,żeby odmówiono komuś sprzedaży , albo odkładano ją na później. Jaja załatwiał ojciec od kolegi z pracy, który pochodził z gospodarstwa. Mięso , również matka tą samą drogą co ryby . Pierniki w sławnej czekoladopodobnej polewie dostarczyła teściowa – z okazji świąt NBP – gdzie pracowała załatwił jakiś ekstra – przydział dla swoich pracowników. Chleba nie brakowało nigdy, bywało jednak,że często był nie świeży albo zakalcowaty , a w soboty trzeba było iść po niego wcześnie rano ..
Zanim jeszcze przyszły święta odbyły się chrzciny naszego synka więc jeśli chodziło o zaopatrzenie mieliśmy podwójne wyzwanie. Gdzieś udało mi się kupić kaczkę – gdzie , za nic sobie nie mogę przypomnieć – i zrobiłam tort z masą z budyniu więc chrzciny były na bogato. Tylko z dojazdem kłopot, bo nie mieliśmy czym do kościoła pojechać. Jedyny taksówkarz, który odważył się jeździć zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego był tak pijany ,że nie kojarzył co do niego mówimy. Po kilku próbach namówienia go do przyjęcia zlecenia daliśmy spokój. Wpadłam na pomysł,żeby zwrócić się do znajomego , który był właścicielem moskwicza. Zgodził się , ale kiedy przyszła pora wyjazdu do kościoła nie zjawił się . Cóż było robić , zapakowaliśmy Małego w wózek , opatuliliśmy jak tylko się dało , bo na dworze panował 26 – stopniowy mróz i pojechaliśmy do kościoła. . Kolega dojechał pod koniec Mszy – z prozaicznego powodu ; moskwicz nie chciał zapalić. Wróciliśmy z synkiem autem kolegi , a matka przyjechała pustym wózkiem.
Przygód związanych z tamtym czasem było wiele. Z zaopatrzeniem kłopotów większych nie mieliśmy. Ludzie u nas obrotni ,szybko nauczyli się sobie radzić. Były kolejki , a jakże, największe przy sklepie firmowym, gdzie od czasu do czasu pojawiały się kolumny . Raz po raz musiała interweniować milicja . Ciężko było o kartkowy alkohol a żyletki, rajstopy, papier toaletowy i szampon familijny kioskarka wydzielała po sztuce na osobę. Wszystkie produkty z tamtych czasów kojarzą mi się jako popularne. Była herbata „Popularna”, proszek „Popularny” , papierosy „Popularne „ , nawet cukierki irysy zdarzały się popularne ( jeść się ich nie dało , byly twarde jak kamienie ). Nauczyliśmy się robić coś z niczego . Robiło się kotlety z konserw turystycznych , blok z mleka w proszku , zbierało skrzętnie resztki mydła , wkładało do plastikowych siateczek po warzywach , taką siateczkę wypełnioną mydłem moczyło w gorącej wodzie , ugniatało w zwartą bryłkę , a potem wiązało siateczkę na zlewie i używało mydła aż do wyczerpania., przerabiało ubrania, dziergało swetry i czapki.. Ja miałam dobrze – matka pracowała w zakładach odzieżowych szyjących mundury. Często przywoziła resztki z produkcji . Zakład sprzedawał je pracownikom , albo wymieniali z innymi zakładami np. na ryby czy płody rolne . W tamtym czasie miałam mnóstwo świetnych ciuchów tyle że zszywanych z 30-40cm kawałków i w kolorach mundurowych: i garniturowych : stalowych , czarnych, khaki, granatowych, brązowych itp. Raz po raz udawało się kupić jakieś odrzuty z produkcji w postaci garniturów lub szytych „na Zachód” sztruksowych koszul i kompletów. To jednak zdarzało się rzadko.
Mniej – więcej na wiosnę zaczęły się pojawiać dary. W kościołach albo w opiece społecznej. Jakieś produkty żywnościowe , odżywki dla dzieci i leki. Te ostatnie w dużej części okazywały się przeterminowane , niektóre były częściowo zużyte. Po dary ustawiali się wszyscy czy tego potrzebowali czy nie – kusiło zachodnie pochodzenie. My , za namową znajomego księdza wybraliśmy się po dary dwukrotnie. Już po pierwszym razie powiedziałam ,że nigdy więcej ale potem rozdawali żywność dla niemowląt więc poszłam raz jeszcze.
Jakoś szczególnie mocno nie odczuliśmy tych wszystkich ograniczeń wynikających z wprowadzenia stanu wojennego .Drażniło oczywiście ,że nie można pojechać w odwiedziny do znajomych czy rodziny , nawet do sąsiedniej miejscowości , że trzeba przestrzegać godziny policyjnej , a listy przychodzą rozcięte i opieczętowane wielkim stemplem” ocenzurowano” . Mnie osobiście to śmieszyło , zwłaszcza gdy odbierałam listy od przyjaciółki. Pisałyśmy różne babskie bzdurki . J , akurat się zaręczyła i w każdym liście były jakieś zachwyty nad jej wybrankiem, ja pisałam o sprawach domowych., książkach , pomysłach na przeróbki . Nic co mogło w jakikolwiek sposób komukolwiek zagrozić czy choćby wzbudzić podejrzenia. .

3 komentarze:

  1. Haniu, u Was zawsze było lepsze zaopatrzenie, nie wiem dlaczego ale tak było przez wiele lat. Podczas gdy u nas był NZPS POdhale sklepy obuwnicze stały puste a buty z naszej fabryki kupowaliśmy u Was w obuwniczym na Rynku! To była paranoja!!! Nawet po zniesieniu stanu wojennego u nas nadal było licho z zaopatrzeniem i zawsze wracaliśmy z Wielkopolski z walizami wypchanymi obuwiem, ubraniami i art. szkolnymi... Tutaj wszystko albo prawie wszystko trafiało natychmiast do obiegu "spod lady", w mięsnym zostawały na hakach kości (podobno miało to byc mięso z kością), jakieś tłuste lub zylaste kawałki, nawet o parówki były bitwy :( a w zieleniakach często zarabiali na sprzedaży pół zgniłych produktów, bo wiedzieli, że ludzie i tak wykupią wszystko. Do dzis pamiętam słodki smak przemrożonych ziemniaków :( pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Haniu to jest właśnie historia tamtych czasów.
    Ja miałam 6 lat jak ogłosili stan wojenny, ale do dziś pamietam miny moich rodziców - czułam, że stało się coś ważnego i smutnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam sklep z butami na rynku ! Dawno już go nie ma , a spod lady też u nas się sprzedawało - szczególnie wata miała wzięcie.
    Mssf , wszyscy byliśmy częścią tej historii . Przyznam się ,że nie specjalnie się wówczas przejęłam stanem wojennym , poza tym pierwszym dniem. Miałam co innego na głowie. Kilka miesięcy wcześniej wzięliśmy ślub ,urodził nam się synek - tylko to się liczyło.

    OdpowiedzUsuń