Bardzo śmieszne ; wystartowałam przed ósmą rano , a spokojnie usiadłam dopiero ok. 21.00. Czasem tak się trafi . Zaliczyłam pracę, wizytę u matki, wyjazd do Swarzędza , góry zakupów, bo w lodówce już tylko przestrzeń i światło zostało i market budowlany na dokładkę . Póki co mam spokój. Jutro tylko podjadę po pieczywo do pss-ów i do matki , a potem na zieleniak do babci -ogrodniczki po sadzonki , a potem już kierunek działka. Ogrodnik ze mnie początkujący, więcej mi nie wychodzi niż wychodzi , ale staram się i może kiedyś coś z tego będzie , ale jak już na ten ogródek wchodzę to cały stres ze mnie spada. Zapominam o wszystkim innym . Na tym etapie napracuję się niemożliwie, czasem tak, że ledwo się ruszam , ale psychicznie odpoczywam . A mój małżonek wkręca się coraz bardziej , pewnie i on niedługo zacznie żyć ogródkiem jak i ja. Odkąd sam biegał z siewnikiem a teraz obserwuje jak ta trawka mu wyrasta zaczyna się tym coraz bardziej pasjonować . Ogląda drzewa czy nie schną , przycina suche gałązki , sprawdza czy krzaczki podlane . No podziwiam , bo zawsze się zarzekała, że grzebanie w ziemi go nie kręci.
Miłego weekendu !
Po pierwszym sezonie będziesz już fachowcem, a Mężuś załapie jeszcze większego bakcyla. I dobrze bo męska ręka na ziemi potrzebna. Buziaki
OdpowiedzUsuńPotrzebna i to jak! Z niektórymi rzeczami nie dałabym rady . Buziaki!
Usuń