Metal ma walić po mordzie – jak mawiają bywalcy festiwali Castle Party. I możecie mi wierzyć na słowo : walił i to konkretnie. Ale po kolei . Wyruszyliśmy przed trzynastą , żeby zameldować się o umówionej porze w hotelu. Lecieliśmy A-dwójką w jesiennym słońcu i zatopionym w złocie i czerwieni krajobrazie . Bez wątpienia jesienna podróż ma swój niezaprzeczalny urok , ale to tylko wartość dodana. Do hotelu dotarliśmy o 15.30. Recepcja pełna gości . Od razu bezbłędnie rozpoznaliśmy , kto na koncert. Po rozpakowaniu poszliśmy do restauracyjki przy hotelu o nazwie „Przystanek Smaku” . Na tym przystanku czas zatrzymał się na epoce słusznie zresztą minionej czyli PRL-u. Smaki z tamtych lat , ani na jotę nie uwspółcześnione. Dawno nie jedliśmy w restauracji takiego dobrego jedzenia. Jeśli będziecie w Łodzi , to mogę tę knajpkę polecić .W oczekiwaniu na dania zabawialiśmy się zgadywaniem , kto na koncert. A hotel i knajpka zapełniały się z każdą minutą. Nie to jednak jest najważniejsze. Atmosfera oczekiwania i ten specyficzny klimat imprez z gotykiem w tle znany nam z innych zdarzeń rósł i gęstniał. Na hotelowym podwórku ( bo terenem rekreacyjnym nie da się tego miejsca nazwać ) i schodach gdzie goście powychodzili zaczerpnąć świeżego powierza wymieszanego z dymem papierosowym natychmiast odnaleźli się fani zespołu. Nawiązała się jak zawsze ciekawa rozmowa o zespole, koncertach, nowych płytach i ciekawostkach muzycznych . Ludzie jak zwykle na te imprezy, przyjechali by być razem , razem słuchać lubianej muzy i dobrze się bawić . My również- dołączyliśmy do młodych ludzi z Rybnika. Czas mijał i towarzystwo rozeszło się do swoich pokoi, żeby się przebrać i wyruszyć do Atlas Areny. My też . Do Areny nie było daleko, po zasięgnięciu języka poszliśmy pieszo. Za nami i przed nami sunął już tłum innych fanów odzianych w czarne skóry , stylowe koronki , gorsety , koszulki z logo zespołu i co tam kto miał w szafie na takie okazje . My również . Małżonek włożył opalizującą na czarno i czerwono koszulę i czarną aksamitną marynarkę , ja czarną suknię i rajstopy oraz wiktoriańską biżuterię . Aha ! specjalnie na tę okazję pomalowałam na czarno paznokcie, ryzykując długą kurację po usunięciu lakieru , bo niestety moje paznokcie tego specyfiku nie tolerują w żadnej postaci ale koncert to koncert , stosowny strój musi być. Do rozpoczęcia mieliśmy jeszcze trochę czasu więc bez pospiechu odszukaliśmy nasz sektor i miejsca i a jakże dołączyliśmy do grona bywalców na pogawędki. Kupując bilety na koncert, w sektorze nie wiedziałam czego się spodziewać , bo w Arenie nigdy nie byliśmy. I tu okazało się, że wybrałam idealnie; niemal na wprost sceny . Trybuny są od sceny dość oddalone , ale bardzo wysokie – nikt nikomu widoków nie zasłania , my mieliśmy miejsca mniej – więcej w połowie a zatem widoczność dokładnie na całą scenę . Koncert zaczął się punktualnie od zespołów supportujących. Na początek BLID8 – cokolwiek to znaczy . Oczywiście metalowy , w klasycznym składzie i raczej klasycznej konwencji. Wokalnie i muzycznie dali radę , dałoby się posłuchać , gdyby nie przesadzili dźwiękowcy. Słabo im poszło z dostosowaniem głośności bębnów , w które perkusista walił z całej siły. Mimo wszystko było to melodyjne i utrzymane w rytmie. Drugi zespół supportujący ANNISOKAI- cokolwiek to znaczy , zahaczał o industrial metal- chyba , bo na tę półkę ja już nie zaglądam. Ciężki z elementami techno i też mocno przesterowany przez dźwiękowców. Muzycznie średnio. Jak później skomentował jeden naszych koncertowych znajomych, wokalista darł ryja . No mniej więcej. Widać jednak dobrze rokują oba zespoły skoro promują ich takie sławy jak Within Temptation i Tarja. I tu doszliśmy do najważniejszego . O 21.00 zaczął się koncert , na który zjechali się miłośnicy gotyckiego rocka z całej Polski. Przygasły światła , na umieszczonym za sceną całkowicie czarnym telebimie zaczęły pojawiać się strzelające z ogniska iskry, ogniście zapłonęło logo zespołu a z głośników rozległ się grzmot i ryk silnika odrzutowego po czym na raz z telebimu strzeliły płomienie i zaczęły pojawiać się obrazy wojny; uciekający ludzie, płonące kościoły , puste pola i przerażone oczy dzieci . Jednoczesnie na scenę weszła Shanon Den Adel i potężnym sopranem podpartym ostrymi metalowymi riffami i perkusją wyśpiewała antywojenny manifest . Od czasu poprzedniego koncertu jej głos nabrał niebywałej mocy , nie dzwoni już delikatnie jak kościelna sygnaturka ale momentami przypomina grzmot. Dosłownie zaniemówiłam. To intro wbiło mnie w fotel . Zresztą nie tylko mnie . Sala wypełniona – lekko licząc sześcioma tysiącami ludzi zamarła. Tak mocnego przekazu jaki poszedł z tego pierwszego utworu nikt się chyba nie spodziewał . Metal to nie jest muzyka dla wszystkich . W przeciwieństwie do słodkich popowych utworków właściwie o niczym metal niesie w sobie przesłanie .Metal to jest muzyka gniewu , muzyka niezgody na niegodziwości tego świata a ten gotycki dodatkowo wyciąga na wierzch lęki i mrok człowieczych umysłów i serc. Siła tej muzyki kanalizuje agresję , rozprawia się z emocjami . Wali po mordzie jak wspomniałam na początku . Kiedy po raz pierwszy usłyszałam to powiedzenie bardzo mnie ubawiło ale wcale zabawne nie jest jeśli je „rozłożyć na części” A wracając do koncertu to dalej wcale nie było lepiej. Kolejne utwory nawiązywały do zaszłości dzisiejszego świata ; wojen, zasypujących nas gór śmieci, dewastacji środowiska , zagrożeń związanych z IA i ociepleniem klimatu a nawet prawami człowieka . Wszystko w konwencji klasycznie metalowej . O gotyckim sznycie decydował tylko sopran Shanon. Oprawa każdego z utworów nawiązywała do każdego z tematów , o których wspomniałam wyżej. I jak na koncertach metalowych : snuł się dym sceniczny, strzelały płomienie , sypały się iskry a lasery wydobywały najbardziej nieprawdopodobne obrazy. Koncert promował przede wszystkim nową płytę pt.”Bild” ale było i parę starszych utworów w nowej , bardziej „zmetalowanej „ aranżacji. Do występu zostali zaproszeni goście specjalni, najpierw dźwiękowiec i wokalista zarazem Alex Yarmak . Nic mi to nazwisko nie mówiło i wciąż raczej mało mówi ( obiecuję temat zgłębić) ale dawał radę . Ma mocny , ciekawie brzmiący baryton i grawl. A po jego występie solo i z Shanon, na scenę wkroczyła Tarja. Po raz drugi mnie wmurowało. To co pokazały obie dziewczyny na scenie po raz drugi wbiło wszystkich w podłogę . Zaśpiewały razem trzy utwory , w tym znany już od kilku lat „Paradise” , na który notabene czekali wszyscy fani. Coś Niesamowitego ! Sopran koloraturowy Shanon i mroczny mezzosopran Tarji brzmiące razem . Te głosy swoją siłą przebijały basowe gitary , klawisze i perkusje zespołu! „Paradise” wykonały z taką brawurą, że sala wibrowała a trybuny drżały , nie przesadziłam. Czuło się to pod stopami. Obok mnie siedziała kobieta , którą chyba ktoś na ten kocert zaprosił . Najwyraźniej nie czuła tej muzyki , wyglądała na wystraszoną i nieszczęśliwą i najchętniej uciekła by w popłochu, ale gdy zabrzmiały głosy obu wokalistek nawet ona podniosła głowę i niemal poderwała się z miejsca a potem siedziała zafascynowana słuchając. Na bis zespół zaśpiewał jeden z pierwszych swoich kawałków „Mother Earth”, na który czekałam szczególnie , bo bardzo go lubię. I znów zaskoczenie ; nowa aranżacja, mocniejsza i nieco cięższa niż poprzednia i nowa oprawa nawiązująca do siły z jaką odradza się przyroda . Odgłosy burzy, które słychać na początku utworu brzmiały tak realistycznie jak w czasie rzeczywistym. Koncert dobiegł końca , wracaliśmy całą gromadą do hotelu a potem długo jeszcze staliśmy na schodach omawiając każdy szczegół. Co mogę dodać… Trochę nie poszło dźwiękowcom ; momentami słychać było przesterowanie w głośnikach , co w przypadku ciężkich brzmień jest cokolwiek uciążliwe dla uszu . Chyba te wpadki wybaczyli im wszyscy fani. My na pewno. Atmosfera jak zawsze na tych imprezach radosna a ludzie nastawieni na bycie ze sobą , cieszenie się wspólnie spędzonym czasem , piękną muzyką i dobrą zabawą. Możecie wierzyć lub nie , ale wszyscy byli dla siebie mili , wszyscy się do siebie uśmiechali , nikt nie wykrzywiał się czy denerwował , że ktoś pomylił rzędy i przeciska się pomiędzy siedzeniami , ludzie zagadywali do siebie i żartowali mimo mrocznych strojów i klimatu . Jako sympatyzująca z subkulturą goth podzielam ich zdanie , że Goth ma piękną duszę i myśli o sprawach ostatecznych a strój to tylko dekoracja . Wbrew pozorom to bardzo ciekawi i kolorowi ludzie. Nie taki metal straszny , na żadnej imprezie nie ma takiej atmosfery jak na tych rockowo – gotyckich i tak bezpiecznych . Pobyt na koncercie dobrze mi zrobił. Z każdym ciężkim dźwiękiem schodziło ze mnie napięcie i nerwy spowodowane ostatnimi sprawami jakie mnie dopadły . Wyszłam z Areny i nie umiałam swobodnie sformułować zdania . Zaniemówiłam z wrażenia , podobnie jak mój mąż. Ogarnęłam się dopiero gdy wyszliśmy poza teren obiektu i skleciłam jakiś sensowny komentarz. Będzie co wspominać .
Wracaliśmy następnego dnia po solidnym śniadaniu . Lecieliśmy
A- dwójką w jesiennym słońcu i zatopionym w złocie i czerwieni krajobrazie.