Największym oryginałem wśród naszego grona profesorskiego
był historyk , nazywany przez nas pieszczotliwie Uszatkiem. Skąd to przezwisko ? Nie mam pojęcia. Byliśmy
kolejnym rocznikiem , który tej wdzięcznej ksywki używał. Mogę się tylko
domyślać. Uszatek miał ogromną rozczochraną
głowę , nie pasująca do całości , którą ( prawdopodobnie z powodu
jakiegoś schorzenia , albo tiku ) nosił zwieszoną na lewą stronę .
Podśmiewaliśmy się ,że nadmiar wiedzy mu ciąży stąd to pochylenie. Był chudy ,
i miał wielkie , nieproporcjonalne dłonie , którymi podkreślał wygłaszane
kwestie wyrzucając je do przodu na wysokości głowy. Już samo to czyniło go
oryginałem. Sposób ubierania się jeszcze tę oryginalność podkreślał. Zawsze
chodził w marynarce w tzw. pepitkę , koszuli z niedopiętym pod szyją
kołnierzykiem , szarych lub bordowych spodniach z opadającymi na buty nogawkami
, z nieodłączną ogromną , skórzaną teczką pełną książek i czarnym parasolem na
długiej drewnianej rączce, a jeśli było chłodno zakładał na to beżowy prochowiec
w stylu filmowego porucznika Colombo. Był historykiem - pasjonatem. Znał
wszystkie wydawane aktualnie książki naukowe i popularno - naukowe, cytował
nawet ich fragmenty, przytaczał teksty źródłowe, sypał jak z rękawa
historycznymi anegdotami i powtarzał ,przekonując nas do poznawania historii
zdaniem „to jest ciekaaaaawe dziateczki kochane ( tu następowało wyrzucenie rąk
do przodu ) , to się czyta lepiej niż najlepszy krymiiinaaał!” Mnie namawiać
nie musiał. Pierwszy raz spojrzał na mnie swoim „łaskawszym” , profesorskim
okiem na drugiej czy trzeciej lekcji . Przy okazji wyczytywania listy obecności
, jeśli trafił na nazwisko związane z jakąś postacią historyczną pytał
delikwenta czy wie jaka to postać mogła być jego przodkiem. Były w klasie ze
3-4 historyczne nazwiska – czy coś miały z przodkami wspólnego tego nie wiem.
Moje nie miało ; pochodzimy z całkiem innej linii genealogicznej i innych
rejonów kraju, ale jak mogłabym nie znać mojego potencjalnego protoplasty o tym
samym nazwisku ? Wymieniłam ,Aleksandra Lisowskiego, szlachcica i dowódcę kondotierów , najemników innymi słowy–
jedynych zresztą w historii naszego Kraju , postać nie szczególnie świetlaną ,
powiedziałam czym się zajmował , jakimi zasadami rządził on i jego wojsko ,
opowiedziałam o uzbrojeniu , kampaniach i grabieżach , a na koniec dodałam ,że
takiego uzbrojonego po zęby wojownika – Lisowczyka można zobaczyć na obrazie
Rembrandta . Uszatkowi głowa coraz niżej opadała z wrażenia, mało na katedrę
nie opadła , a kiedy skończyłam , długo milczał , a na koniec powiedział tylko
„ no tak, tak” , „bardzo dobrze, baaardzo dobrze”... Po czym zaczął czytać dalej listę obecności.
Na następnej lekcji wywołał mnie do odpowiedzi . Potem zdarzyło się tak, że
kilka razy wdałam się w dyskusję z profesorem na tematy historyczne. Ciężko
było, bo znał wszystkie opracowania i niemal potrafił powiedzieć na której
stronie mieści się stosowny fragment ale dawałam sobie jakoś radę, choć gdzie
mi tam jego wiedzy. Klasa oczywiście
stwierdziła, że na tym skorzysta. Jak chcieli uniknąć pytania albo sprawdzianu
, podkręcali mnie na tzw. „dyskusję” . Dwa razy mi powtarzać nie było trzeba ,
bo historia mnie pasjonowała więc mnie to bawiło. Ale na półrocze oceny bardzo
dobrej nie dostałam. Kiedy Uszatek ogłosił to w klasie , moim koleżankom i
kolegom szczęki z lekka opadły . Solidarnie i zgodnie zaprotestowali „ jak to ,
ona nie ma piątki , przecież się interesuje , książki czyta !” Po każdym takim
okrzyku profesor cierpliwie odpowiadał „ciiichooo, wieeem” ale piątki mi nie
postawił. Uznał, że ode mnie, pasjonatki przedmiotu może wymagać więcej i na tę
piątkę będę sobie musiała więcej popracować. Opanowanie tematu na poziomie
podręcznika nie wystarczy. Odpuścił dopiero ,kiedy na lekcję przyniosłam pewną
książkę . Jakieś opasłe tomisko o średniowieczu , położyłam je na ławce , na podręczniku
i zeszycie , bo profesor wymagał, żeby zeszyt i książka do historii leżały w
górnym, prawym lub lewym rogu ławki – zależnie od tego po której stronie kto
siedział , a przybory do pisania w
otwartym piórniku na wprost. Ot taka profesorska fanaberia, której nikt nie
śmiał zakwestionować . Siedziałam w pierwszej ławce tuż przy wejściu więc kiedy
profesor wchodził do klasy z głową opadającą w dół , pierwszą rzeczą , którą
musiał zobaczyć była owa książka. Zobaczył , a jakże. Nie dał po sobie niczego
poznać , odczytał listę , kazał zapisać temat lekcji i dopiero potem podszedł
do mnie i grzecznie zapytał czy może zobaczyć moją książkę . Oczywiście zaraz
ją mu podałam. Przeczytał autora i tytuł , po czym notki na obwolutach,
przerzucił kilka kartek i zagłębił się w lekturze stojąc obok naszej ławki.
Trwało to dobrych kilkanaście minut , po
czym zamknął książkę odłożył mi na ławkę
i stwierdził jak zwykle „to jest cieeeekaaawe dziateczki kochane , to się czyta
jak najlepszy kryyyymiiiinał „. Po czym spytał : czytałaś ? Czytam , zostały mi
dwa ostatnie rozdziały – grzecznie odpowiedziałam profesorowi . „ To dobrze, to
dobrze; tej pozycji nie czytałem , ale mam tego samego autora coś tam”– już nie
pamiętam co wymienił. Za jakiś czas przyuważyłam kiedy otwierał teczkę, tę samą książę , którą przyniosłam na
lekcję . Odtąd z historii miałam u niego piątki. Wyglądało na to, że uczennica
przerosła profesora , przynajmniej jeśli chodzi o jedno przeczytane opracowanie
, bo poza tym nie było takiego w okolicy , który by mu dorównał znajomością historii. W połowie klasy drugiej z żalem żegnaliśmy
profesora Uszatka, który opuszczał naszą budę by objąć stanowisko kustosza w naszym miejscowym muzeum.
Był naszym ulubionym belfrem , jednym z co najmniej kilku
tych niezapomnianych i bez wątpienia najbarwniejszą postacią w naszym LO.
Odszedł w ubiegłym tygodniu, nie wiem z jakich powodów , ale zapewne z racji
wieku. Śpij spokojnie Profesorze .