ale nie, nie po robocie, bo jeszcze jej mam i to nie mało. Jakieś pół godziny temu skończyłam sprzątać po zrobieniu makaronu w ilości jak na pułk wojska . Kurczak , co mi go młodsza synowa przyniosła też mi się słusznych rozmiarów trafił więc na dwa garnki jutro będę rosołek gotować . Żeby sobie trochę ułatwić sprawy zamierzam jeszcze tego kurzego potwora poporcjować i przygotuję sobie włoszczyznę . A rosół i tak się sam gotuje więc i trochę czasu dla siebie będę miała i na spokojnie wszystko sobie przygotuję.
Rano zaliczyłam zieleniak i co sobotnie zakupy . Zawiozłam matce tabletki jak co rano i nawet zamierzałam ją na rosół jutrzejszy zaprosić , ale znów mi ciśnienie podniosła . Znów wbiła sobie coś do głowy , zaczęła naskakiwać na mnie, na starszą synową , wymyślać nie stworzone rzeczy. Nie chce mi się nawet powtarzać . I gdyby nie dowalała się do synowej to miałabym to gdzieś , bo się na nią uodporniłam. Trudno , niech siedzi sama skoro się o to prosi.
Z zieleniaka przyniosłam ogórki , chrzan i czosnek , koper mam ; jednym słowem wszystko co potrzeba żeby zakisić pierwsze ogórki . Zabrałam się za to zaraz po śniadaniu . I wszystko byłoby pięknie , ale po zalaniu wodą pękł mi słój , który używałam w celu kiszenia ogórków od dobrych 5 lat. I to jak , równiutko dookoła . Górną część zdjęłam jak kołnierzyk . Ciekawostka taka... Co było robić , po obiedzie pojechaliśmy szukać nowego słoja . Jeszcze nie sezon więc większego wyboru nie było ale mam , ogórki przełożyłam , zalałam na nowo wodą i gotowe. Za parę dni będziemy jeść.
Tak poza tym dalej produkuję kwadraciki . Mam ich już ponad 200. Chyba zacznę łączyć w całość dla odmiany . To tyle, robota wprawdzie nie zając , nie ucieknie , ale późno się robi , czas ją kończyć.