babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 12 czerwca 2021

12.06.2021 Opowieści na sobotni wieczór - kamienie żyją ; szare jest piękne

 Dołączył do naszej kolekcji , a właściwie dołączyły  , bo mamy dwa - dlatego, że zachwycił nas ich kolor i nawet jakoś nie specjalnie staraliśmy się znaleźć o nich informacje. Po prostu są i cieszą oko.  Jest siarczanem strontu , o małej twardości , bo tylko 3-3,5 w skali Mohsa . Nazywa się bardzo wdzięcznie : celestyn a pochodzi od łacinskiego słowa caelum - niebo. Występuje w wielu krajach ; Nanibii, Madagaskarze , Czechach , Kanadzie , również w Polsce, w okolicach Tarnobrzega ; to dlatego , że  jego kryształy znajdywane są często w pobliżu złóż siarki. Jego wybarwienie bywa różne . Najczęściej jednak jest to kolor szary w różnych odcieniach ; dymu , deszczowych chmur , albo piór gołębich. Bywają też białe a nawet pomarańczowe. Jak zwykle w przypadku kamieni zależy to od domieszek pierwiastków i związków chemicznych . W zasadzie nie szlifuje się tego kamienia a jeśli już to tylko dla celów kolekcjonerskich. Ma za to  wiele zastosowań  przemysłowych , min do wyrobu sztucznych ogni, baterii , energetyce jądrowej i w pirotechnice. Jak się okazało gdy postanowiłam go przedstawić, informacji o celestynie jest nie wiele . W swoich książkach ich nie znalazłam . Jak prawie  zawsze pomógł internet .  Pozwolę sobie   więc przytoczyć fragmenty tekst u z forum ezoterycznego . Energetyka tego kamienia jest delikatna, ale stanowcza – obcowanie z nim podnosi wibracje i pomaga zbliżyć się w medytacji do własnego ja. To dobra i zdecydowanie pozytywna energia zamknięta w niepozornym kamieniu. Celestyn otwiera na nowe doświadczenia, oczyszcza, wyostrza jasnowidzenie, jasnosłyszenie oraz jasnoczucie. Daje dostęp do pokładów inspiracji i wyzwala intuicję. Pozwala połączyć się z Aniołami, ułatwia skupienie się na modlitwie czy medytacji.Celestyn jest odpowiednim kamieniem dla aktorów, muzyków, śpiewaków i piosenkarzy, a także nauczycieli i mówców. Energetyka tego kamienia nie tylko wycisza i pozwala na dobry jakościowo sen, ale również oczyszcza zmęczone struny głosowe. Aby oczyścić i usprawnić gardło, można Celestyn również nosić w formie wisiorka, na szyi, lub płukać gardło nalewką z Celestynu. Działa jak  tarcza ochronna przed negatywnymi energiami. Z tego też względu powinien towarzyszyć uzdrowicielom, psychologom i terapeutom. Każda osoba, która ma do czynienia z energią nieprzyjazną, powinna zaprzyjaźnić się z celestynem. Dodatkowo, jego energia poprawia nastrój i wpływa na samopoczucie. Idealny dla wszystkich, którzy na co dzień męczą się z wampirami energetycznymi.Celestyn pilnuje myśli. Przy nim łatwiej jest się skupić na jednej, konkretnej rzeczy, a więc wejście w stan medytacji będzie prostsze, jeśli medytujemy z tym kamieniem. Po dłuższych praktykach, kiedy już nauczymy się energii kamienia, możemy korzystać z niej przy okazji podróży astralnych,  spotkaniach z duchami. Kamień otwiera porozumienie pozazmysłowe, dzięki czemu możemy połączyć się z naszym przewodnikiem duchowym. Ma właściwości lecznicze, zdejmuje z nas napięcie po ciężkim dniu, odbiera stres i zdenerwowanie, jeśli tylko weźmiemy go do ręki z odpowiednią intencją. Celestyn może pełnić funkcję “myśloodsiewni” – wystarczy położyć go między brwiami, aby poczuć jak myśli układają się w głowie i przestają pędzić jak szalone. Ten sposób radzenia sobie z natłokiem myśli nie ma sobie równych. Ten błękitny minerał likwiduje napięcia w ciele, świetnie sprawdza się w przypadku masażu. Jego moc jest niezwykła i daje porządną dawkę wsparcia, pod warunkiem, że osoba potrafi z niego skorzystać. Dlatego warto mieć go zawsze przy sobie podczas egzaminów oraz trudnych i wymagających spotkań. Podobnie jak inne kamienie w odcieniach niebieskiego, Celestyn wspiera działanie gardła i krtani. Pomaga też w tej kwestii na podłożu psychicznym – jeśli pojawiają się blokady w płynnym wysławianiu się, kamień ten, może pomóc je usunąć.

A oto i one : celestyny z naszej kolekcji



I tu  Drodzy Czytelnicy  sobotnich opowiastek o życiu kamieni, ogłaszam wakacyjną przerwę . Słońce i długie dni sprzyjają zabawie - nie opowieściom a i przede mną wiele przyziemnych  , choć koniecznych do wykonania spraw. Do opowiadań wrócimy gdy za oknem zawyje jesienny wiatr . Zapewniam , że będzie ciekawie.






piątek, 11 czerwca 2021

10/11.06.2021 Zaległości mam ( dziś niestandardowo - z biura ,ale chwilowo mamy odłączony internet )

Uprzedzam wpis będzie pokręcony i z dwóch dni na raz. 

 Zaległości mam. Nie da się ukryć ; mam i już . Szara rzeczywistość wciąga i absorbuje.  Nie zdążyłam napisać , co myślę o książkach , pochwalić się drugą dawką Moderny ( zapowiadało się jak poprzednio, ale dziś pod wieczór zrobiło się nie fajnie) i nowymi okularami . Niniejszym to czynię . Okularów mam już obie pary . Te do chodzenia już moje oczy uznały za swoje , te do czytania i komputera odebrałam dziś i próbuję oswoić . Nie jest to łatwe , bo mają 3 punkty; czytanie, ekran i widzenie do 2m na wprost ( to po to, żebym nie musiała zdejmować żeby zobaczyć klienta za biurkiem) , ale pani optyczka uprzedzała, że przez kilka dni tak będzie.

Kilka ciepłych dni sprawiło, że mój przybiurowy ogródek w pełnym rozkwicie. Jest kolorowo i nawet pachnąco. Pomidory też kwitną , choć coś je z początku podjadało i zapowiadały się słabo. Truskawki są , choć maleńkie. To chyba wina zimnej majowej pogody…

Tak poza tym dziś 10.06. przychodzi majster składać komodę pod samograjki . Przyszedł a jakże i komoda już prawie gotowa , ale jak to u nas , z przygodami - o tym jutro (czyli dziś).  Już się nie mogę końca roboty doczekać . Wreszcie koniec prowizorki w saloniku. No i jedna szafka zwolniona ; w sam raz na moje robótki. Gość miał ją gotową już w środę, ale o 19.00 miałam szczepienie . Mężuś jechał ze mną tak na wszelki wypadek więc umówiliśmy się na czwartek. Komoda wyszła pięknie i bardzo solidnie ją wykonał , ale żeby dopasować i ustawić to już wyższa szkoła jazdy , jak się okazało. Po prostu : krzywe ściany i podłoga . W naszym mieszkaniu to żadna nowość , to co się dało wyprostować przy remontach , to się dało, a to co zabierało zbyt wiele powierzchni zostało . No i nie dokończyli montażu , bo trzeba dociąć pod odpowiednimi kątami maskownice. Pomierzyli i dziś czyli w piątek przyjadą dokończyć. Przy okazji tych przewałek z samograjami musieliśmy odłączyć internet , ale spoko ; dziś już działa i nawet małżonek nowy router zainstalował , żeby sobie jakość i szybkość poprawić. No a za tydzień malowanie sypialni i zmiana wystroju na drzewkowo . Będzie się działo.

W niedzielę jedziemy na Komunię do starszego wnuczka , no i dylemat mam co do ubrania , bo nie chciałabym się męczyć w upały w jakimś eleganckim , a z drugiej strony głupio na taką uroczystość ubrać się bardziej zwyczajnie.  Zastanowię się jeszcze…

Co do książek ; „Pamiętnik Księgarza „ dobrze się czyta . Podobno autentyczne zapiski . Dotyczą w większości prowadzenia antykwariatu z rzadkimi książkami. Szara codzienność małego biznesu , gdzieś w zapomnianym rejonie Szkocji; „użeranie” z klientami i niesubordynowanym personelem, reklamacje, problemy z kasą ,walka z wszechwładnym Amazonem , który zawłaszcza rynek antykwaryczny niszcząc drobnych handlarzy i antykwariuszy . Nie jest tak zabawna ta książka jak opisuje w notce empik, nie mniej są i zabawne momenty. I jeszcze bardziej zabawna i poparana galeria postaci. Wszelkiego autoramentu ekscentryków i dziwaków od żula po arystokratę z amnezją . Jeśli ktoś lubi stare książki , klimaty prowincji i pamiętniki to  mogę polecić.

Co do „Słowiańskich Wiedźm” to muszę przyznać , że jak na książkę popularnonaukową pomieszaną z poradnikiem dla współczesnych czarownic ( choć to nie to samo : wiedźma i czarownica, co autorka wyjaśnia obszernie)  jest napisana świetnie, przystępnie i jasno . Nareszcie , a czytałam już wiele książek dotyczących mitologii słowiańskiej – można coś z tego panteonu bóstw zrozumieć , dowiedzieć się kto i za co odpowiadał , jak się nazywał i za co czcili go nasi praojcowie i nie zagubić się w tym gąszczu , jak w prastarej puszczy. Oprócz porcji wiedzy naukowej w książce znaleźć można też odniesienia do współczesnej religii . Większość świąt ze słowiańskiego „koła roku” zostało zastąpione świętami katolickimi , po przyjęciu chrztu we wczesnym średniowieczu .Pewne elementy tych świąt jednak przewijają się wciąż w świętach katolickich, jak na przykład  zwyczaj wyplatania wianków na Matki Boskiej Zielnej w sierpniu . Tych odniesień jest wiele i dobrze udokumentowanych , są i porównania z ruchem vika i new age związanymi z innymi kulturami np. celtycką czy nordycką. Jest też całkiem spory poradnik dla współczesnych wiedźm w kwestiach rytuałów magicznych ( trochę to i do mnie pasuje ; mam swoje kamienie, zapalam 4 świece na koniec roku itp.) , których nadal używamy , często nawet nie zdając sobie sprawy . Jest i rozdział o czerpaniu siły z kontaktu z naturą , o właściwościach ziół , a nawet przepisy kulinarne i moda. Mnie się podobało i tę książkę również mogę polecić.  Na koniec dodam ,że autorka jest kapłanką ruchu rodzimowierców , czyli wierzących w stare bóstwa Słowian.  

I jeszcze obiecane kilka fotek: 


Obiecany widoczek ; fajnie je się śniadania mając taki krajobraz przed sobą 


Żeby nie było; dziadek z wnuczętami naprawdę karmił kozy 


I moje tegoroczne zdobycze - już wymyśliłam dla nich zastosowanie ; mam  ich już całkiem sporą kolekcję , wyposażę przyszłą altanę na naszym  rodos 


I magnes na lodówkę , których miałam już nie kupować , no ale jak zostawić taki słodki jak ten? 


Mój nowy nabytek - niestety i niezbędny i konieczny - czerwone do chodzenia, zielono-złote do czytania i kompa 



  

 

 

środa, 9 czerwca 2021

9.06.2021 Obrazki z wyprawy - ciąg dalszy nastąpił

Dzień czwarty

Sobota i prawie koniec wyprawy . Dzieci żyły swoim życiem ,starsza  młodzież wypożyczyła kajaki, młodsza rowery wodne , a my wyruszyliśmy na wędrówkę ; po Swornegaciach Dużych i Małych i wędrowaliśmy długo. Zwiedziliśmy ( po raz nie wiem już który) każdą uliczkę , sklepiki i budki z lodami – najpyszniejsze były o smaku sorbetu z mango i czarnej cytryny oraz niebieskich migdałów . Tłum ludzi jak w Mielnie w sezonie wakacyjnym albo na Krupówkach . Po obiedzie zaś pojechaliśmy do Chojnic , pokręcić się po starym mieście , zobaczyć co się zmieniło , napić się pysznej kawy u stóp murów obronnych . Brama Kaszub jak zawsze zachwyca swoim bajkowym anturażem , choć tym razem nieco przyćmionym przez remonty i niesamowitą panoramą . W drodze powrotnej wstąpiliśmy do lidla po chleb i wtedy okazało się , że dzwoniła nasza kaszubska Przyjaciółka . Właśnie wróciła z wojaży . Udało nam się na krótko spotkać w charzykowskiej marinie . Dziękujemy Fusilko; za pyszności , którymi nas obdarowałaś też! Na zakup miejscowych przysmaków  w postaci zup grzybowych się już nie załapaliśmy , bo w dobie pandemii sklepiki w kurorcie zamykają o 18.00 a kawiarenki o 20.00 , a było już dobrze po .Wieczór szybko zakończyliśmy  , bo następnego dnia czekało nas pakowanie, świętowanie Dnia Dziecka z wnuczętami i powrót do domu.

Dzień piąty

Dzień powrotów i świętowania dnia Dziecka. Po opuszczeniu domków i ośrodka , tak około 10.30 pojechaliśmy do Człuchowa , a właściwie to kawałek za, do parku rozrywki Campol. Chcieliśmy dzieciakom uciechę sprawić i pozwolić pojeździć gokartami. Niestety tor był zajęty , bo odbywały się jakieś wyścigi. Skoro się nie dało jeździć to udaliśmy się na zwiedzenie zoo oraz inne atrakcje. Dzieci mają już swoje ulubione , bo nie pierwszy raz tam byliśmy . Od babci i dziadka dostały kasę i mogły hasać na wszystkich ulubionych pojazdach, tyrolkach , pontonach i czym tylko chcieli. I uwaga ! Karmili kozy. W zoo można kupic karmę , wejść z nią do zagrody i nakarmić zwierzaki. Razem z wnukami do zagrody udał się mój małżonek – koniec świata!  W parku rozrywki zabawiliśmy ze dwie – trzy godziny , potem obiad w restauracji i ruszyliśmy w drogę powrotną . Na obiad oczywiście też ulubiona potrawa . W tym miejscu ulubiona , mianowicie placek po zbójnicku. Po naszymu plyndze z gulaszym.  Najpyszniejsze jakie zdarzyło nam się jeść. To nic innego jak placki ziemniaczane z mocno przyprawionym na ostro gulaszem wołowym. Pychota. Jak by kto chciał się załapać , to polecam ; jednak brać małą porcję , bo duża może przerosnąć możliwości , no chyba, że trafi na bardzo głodnego kierowcę tira.  Wracaliśmy nie spiesząc się , jak zwykle mniej uczęszczanymi drogami.  Dotarliśmy około 18.30. 

I tak podsumowując ; trochę krótko , ale po tak długim siedzeniu w domu , wszystkim nam to dobrze zrobiło. Chłopaki i mój małżonek , po raz chyba pierwszy  w  historii, machnęli ręką na klientów. W piątek byłe ze 3 telefony więc zamiast rozmawiać i próbować pomóc , kazali czekać do poniedziałku , bo są na wyjeździe.

W środę i po części w czwartek nie było najgorzej , czy to w mieście, czy ośrodkach ludzi było jeszcze z umiarem. Prawdziwy najazd zaczął się w czwartek po południu. Do niedzieli po okolicy przemieszczały się tłumy. Mało kto z maseczką na twarzy. Na świeżym powietrzu wolno, ale w sklepach czy knajpkach powinno się je mieć na twarzy . Raczej nikt tego nie przestrzegał. Tak czy inaczej widać , że ludziom brakowało kontaktów z innymi , posiedzenia przy lodach i kawie , beztroskiej zabawy po prostu; zanurzenia się w świat znany sprzed pandemii.

Oprócz opisanych zajęć robiliśmy jeszcze mnóstwo różnych pomniejszych ; próbowaliśmy lodów, chodziliśmy po lesie , zajrzeliśmy do miejscowych sklepików i Kaszubskiej Chaty , gdzie można kupić rękodzieło miejscowe , przystawaliśmy na mostkach , podziwialiśmy ptaki niespotykane w naszej okolicy i td.

Tak poza tym to znajomych młodzieży więcej nie zabierzemy na wspólną wyprawę - będe stanowczo protestować ; no chyba, że zobowiążą się na piśmie, że nie będą słuchać disco polo. Puszczali to na okrągło i na cały regulator. Nie mam nic przeciw tej muzyce , bo na weselach czy Sylwestrze można się dobrze przy tym bawić i wtedy jest do zniesienia , ale słuchać w kółko przez cały dzień to się  jednak nie da. Sakramencko nas to wkurzało. Żadna próba zmiany nie pomagała i tak wyłączali w połowie każdy inny utwór i puszczali disco polo. Dla takich starych rockmenów i miłośników wszelkich ciekawostek muzycznych zakrawało na horror co najmniej.

Jutro pokażę moje zdobycze i może  jakiś widoczek się trafi .

 

wtorek, 8 czerwca 2021

8.06.2021 Obrazki z wyprawy - wpis trochę długi więc będzie w dwóch częściach

Dzień pierwszy :

Pracę skończyliśmy zgodnie z planem około 13.30 (my, bo czekaliśmy na kurierów z przesyłkami, młodzież o 11.00)  i właściwie można już było startować ale jak to u nas, nic nie dzieje się po porządku i zgodnie z planem . Na wysokości wjazdu do miasta , padło auto naszego pracownika . Kilka telefonów i szybka akcja . Podjechali pod biuro, przepakowali do mojego kombi i mogli ruszać. Nam zeszło , bo  zamknęliśmy wodę a nie wyłączyliśmy bojlera i trzeba było zawrócić – jakieś 7km od miasta. No cóż ; sks, nie da się ukryć.  Do ośrodka dotarliśmy jednak zgodnie z planem około 18.30. Potem rozpakowanie, kolacja , pogaduchy przy drinku i plany na dzień następny.  Stanęło na ognisku i spływie kajakowym.

Dzień drugi:

Spływ ustaliliśmy na 13.00 więc od rana każdy robił co uważał. Dzieciaki oczywiście zamoczyły się w jeziorze , pokręciliśmy się po miasteczku , dziewczyny powygrzewały na słońcu i takie tam.  O 13.00 stawiliśmy się w marinie w sile 13 ludków . W sumie wypożyczyliśmy 7 kajaków ; 6 podwójnych i jedynkę .  Jedynką płynęła nasza wnusia .Tak, tak ; wnusia potrafi! Pływać kajakiem i nie tylko ! Ze względu na nowicjuszy chcieliśmy uniknąć trasy przez jeziora więc stanęło na odcinku rzeki Chocimy z jednym tylko krótkim odcinkiem przez jezioro. Okazało się już na starcie, że to nie był dobry pomysł , przynajmniej do tej czwórki żółtodziobów. Trasa kręta , dosłownie zakręt na zakręcie, zakrętem poganiał, wykroty , kłody , gałęzie, piaszczyste łachy , silny nurt i kilka mostków pod którymi trzeba było przepłynąć , w tym jeden w pozycji leżącej. Nasz ekipa z wnusią włącznie wprawiona , ale znajoma z córką w wieku naszego starszego wnuczka i dwie starsze córka i koleżanka córki znajomej  -nastolatki nie dawały rady. Dziewczyny szybko jednak załapały o co w tym chodzi i po godzinie już sobie radziły . Znajoma z młodszą zaliczyły ciężką przeprawę . Młodszy syn z wnukiem asekurowali je i pomagali przez całą drogę. Głownie rzecz polegała na wypychaniu kajaka z pomiędzy pni, i łach i pilnowaniu ,żeby prąd go nie odwrócił. Namęczyli się chłopaki, nie powiem ,ze nie . Zdjęć z trasy nie mamy niestety. Nie było szans żeby jakieś zrobić . Trzeba było cały czas kontrolować sytuację i manerwować. W jednym miejscu to nawet większa kolizja się zdarzyła. Z innej ekipy zaklinował się kajak w poprzek rzeki wbijając w brzegi ( najwęższy odcinek), zanim powypychali , z naszą pomocą również, powstał rzeczny karambol. Kolejne kajaki wpadały na siebie , a prąd ustawiał je jak chciał. Nam wszystkim jednak się podobało . No prawie wszystkim ; znajoma z młodszą córką na pewno więcej do kajaka nie wsiądzie. Młode połknęły bakcylka kajakowego; już następnego dnia miały ochotę na więcej.  Wróciliśmy zmęczeni ,nieco podrapani przez zwisające gałęzie , lekko posiniaczeni przez konary , których nie dało się ominąć i uniknąć z nimi bliższego poznania i spaleni słońcem , mimo, że prawie cały czas mieliśmy osłonę z drzew i odpowiednie ciuchy.  Na miejscu okazało się , że ośrodek zapełnił się wczasowiczami . Obok nas w domku zamieszkały dwie dziewczyny , uczestniczki spływu organizowanego przez korporacje. Obie przemiłe . Od razu wywiązała się ciekawa rozmowa na temat zwiedzania , tras kajakowych, miejscowych ciekawostek i turystyki jako takiej. Załapaliśmy się na pyszna szarlotkę , którą dziewczyny dostały na deser w stołówce w ilości hurtowej. Była pyszna. Czas mijał, właściciel ośrodka zgodnie z  umową przygotował ognisko i o 21.00 udaliśmy się je rozpalić.  Na ognisku jak na ognisku; dzieciaki piekły kiełbaski , my zresztą też choć bez przesady oraz ziemniaki , poszła „jedna flaszka - druga flaszka”  i takie tam. Pełny luz i relaks . Dzieciaki szalały po terenie, chowały się gdzieś , krążyły po krzakach i w ogóle żyły swoim życiem za nadto nie absobrując dorosłych. Posiedzieliśmy długo , bo prawie do 2.00 nad ranem . Ale było warto ; noc była ciepła , gwiazdy świeciły a od lasu napływały żywiczne zapachy. To lubię …

Dzień trzeci

Właściwie to nic specjalnego się nie działo. Pogoda piękna , już od rana upalnie więc towarzystwo stwierdziło, że zostaje w ośrodku , leży na plaży , po południu popływa sobie rowerami i w ogóle LB odwali na całego. No i odwalali , a że my nie z tych leżących to pojechaliśmy na Krzyż Jezior do Wdzydz. Tym razem skansen ominęliśmy , ale weszliśmy na wieżę popodziwiać widoki . I może to ostatni moment , bo wieżę zjadają korniki. Niby ją remontują ale nie wiem czy to coś pomoże. Konstrukcja jest osłabiona , wieża mocno pracuje i się chwieje na boki , co wyraźnie się czuje na wyższych tarasach. Oby nie skończyło się tragedią . Ludzi było mnóstwo , chętnych do wspinaczki na punkt widokowy jednak mniej. Raczej wszyscy okupowali budki z lodami , kawiarenki i tawerny. Zamknęli budkę – smażalnie , w której podawali najlepsze sandacze z kurkami jakie w życiu jedliśmy. Może jeszcze otworzą , ale kto to wie czy przetrwała pandemię czy też zniknęła definitywnie . W pobliskiej knajpce zjedliśmy sobie jednak po miseczce pysznej grochówki, kupiłam magnesiki dla wnucząt i dla siebie w kształcie koszyczka z truskawkami oraz dzbanuszek z kaszubskim motywem  i pojechaliśmy dalej . Najpierw na kwaterę , a potem do Konarzyn ( bo tam nigdy nie byliśmy ) i Charzykowych z myślą o zakupie pamiątek. Tym razem kupiłam tak zwany :bliźniak” , rodzaj połączonych ze sobą garneczków też kaszubskich i przepyszne zupy od producenta z pobliskich Brus; podgrzybkową i kurkową . Podgrzybkową wciągnęliśmy na kolację , kurkową przywiozłam . I od razu przyszła nam ochota na więcej ale nie sprawdziliśmy godzin otwarcia sklepiku , ale to się okaże dnia następnego . Wieczór przy winku i pogaduchach oraz długim spacerku po ośrodku i okolicy.

cdn.

poniedziałek, 7 czerwca 2021

7.06.2021 Skończyły się dobre czasy

 znaczy weekendowy luz . Jak tylko wróciliśmy od razu zadyma w firmie . Nalataliśmy się wszyscy. Nie wyrobiłam się z moimi papierami . Zostało mi roboty na dobre dwie godziny. Po drodze zaliczyłam dwie rundki do miasta i jazdę z matką . Dopiero pod wieczór zluzowało i pojechaliśmy na nasze rodos podlać drzewka i krzaczki . No i jak to ostatnio ; na podlewaniu się nie skończyło. Małżonek naprawił kosiarkę a ja wydziobałam trochę zielska przed działką . Podlewanie zajęło dosłownie chwilkę , świeżo naprawiona kosiarka padła po chwili i tym razem definitywnie . Nic się z nią już nie da zrobić . Trudno , miała chyba już  z 10 lat, czas na nową .  I wiem , obiecałam relację z wyprawy , ale nie dam dziś rady ; po tych jazdach mam dość . Chyba nawet nic poczytać nie dam rady . Liczę na to, że jutro już będzie spokojniej , prędzej w domu zlądujemy i znajdę dłuższą chwilę ,żeby napisać. 

Odebrałam dziś okulary do chodzenia . Muszę się do nich trochę przyzwyczaić , bo dotąd nie nosiłam na stałe ale jak tylko założyłam to musze przyznać , że faktycznie ich potrzebowałam .  Różnica w widzeniu jest . 


niedziela, 6 czerwca 2021

6.06.2021 haloooo ! Wróciłam !!!

 Relacja  jutro , bo działo się dużo.  Ludzie jak to fajnie gdzieś wyjechać po takim długachnym siedzeniu w domu !!!