Dzień pierwszy :
Pracę skończyliśmy zgodnie z planem około 13.30 (my, bo
czekaliśmy na kurierów z przesyłkami, młodzież o 11.00) i właściwie można już było startować ale jak
to u nas, nic nie dzieje się po porządku i zgodnie z planem . Na wysokości
wjazdu do miasta , padło auto naszego pracownika . Kilka telefonów i szybka
akcja . Podjechali pod biuro, przepakowali do mojego kombi i mogli ruszać. Nam
zeszło , bo zamknęliśmy wodę a nie
wyłączyliśmy bojlera i trzeba było zawrócić – jakieś 7km od miasta. No cóż ;
sks, nie da się ukryć. Do ośrodka
dotarliśmy jednak zgodnie z planem około 18.30. Potem rozpakowanie, kolacja ,
pogaduchy przy drinku i plany na dzień następny. Stanęło na ognisku i spływie kajakowym.
Dzień drugi:
Spływ ustaliliśmy na 13.00 więc od rana każdy robił co
uważał. Dzieciaki oczywiście zamoczyły się w jeziorze , pokręciliśmy się po
miasteczku , dziewczyny powygrzewały na słońcu i takie tam. O 13.00 stawiliśmy się w marinie w sile 13
ludków . W sumie wypożyczyliśmy 7 kajaków ; 6 podwójnych i jedynkę . Jedynką płynęła nasza wnusia .Tak, tak ;
wnusia potrafi! Pływać kajakiem i nie tylko ! Ze względu na nowicjuszy
chcieliśmy uniknąć trasy przez jeziora więc stanęło na odcinku rzeki Chocimy z
jednym tylko krótkim odcinkiem przez jezioro. Okazało się już na starcie, że to
nie był dobry pomysł , przynajmniej do tej czwórki żółtodziobów. Trasa kręta ,
dosłownie zakręt na zakręcie, zakrętem poganiał, wykroty , kłody , gałęzie,
piaszczyste łachy , silny nurt i kilka mostków pod którymi trzeba było
przepłynąć , w tym jeden w pozycji leżącej. Nasz ekipa z wnusią włącznie
wprawiona , ale znajoma z córką w wieku naszego starszego wnuczka i dwie
starsze córka i koleżanka córki znajomej
-nastolatki nie dawały rady. Dziewczyny szybko jednak załapały o co w
tym chodzi i po godzinie już sobie radziły . Znajoma z młodszą zaliczyły ciężką
przeprawę . Młodszy syn z wnukiem asekurowali je i pomagali przez całą drogę.
Głownie rzecz polegała na wypychaniu kajaka z pomiędzy pni, i łach i pilnowaniu
,żeby prąd go nie odwrócił. Namęczyli się chłopaki, nie powiem ,ze nie . Zdjęć
z trasy nie mamy niestety. Nie było szans żeby jakieś zrobić . Trzeba było cały
czas kontrolować sytuację i manerwować. W jednym miejscu to nawet większa kolizja
się zdarzyła. Z innej ekipy zaklinował się kajak w poprzek rzeki wbijając w
brzegi ( najwęższy odcinek), zanim powypychali , z naszą pomocą również,
powstał rzeczny karambol. Kolejne kajaki wpadały na siebie , a prąd ustawiał je
jak chciał. Nam wszystkim jednak się podobało . No prawie wszystkim ; znajoma z
młodszą córką na pewno więcej do kajaka nie wsiądzie. Młode połknęły bakcylka
kajakowego; już następnego dnia miały ochotę na więcej. Wróciliśmy zmęczeni ,nieco podrapani przez
zwisające gałęzie , lekko posiniaczeni przez konary , których nie dało się
ominąć i uniknąć z nimi bliższego poznania i spaleni słońcem , mimo, że prawie
cały czas mieliśmy osłonę z drzew i odpowiednie ciuchy. Na miejscu okazało się , że ośrodek zapełnił
się wczasowiczami . Obok nas w domku zamieszkały dwie dziewczyny , uczestniczki
spływu organizowanego przez korporacje. Obie przemiłe . Od razu wywiązała się
ciekawa rozmowa na temat zwiedzania , tras kajakowych, miejscowych ciekawostek
i turystyki jako takiej. Załapaliśmy się na pyszna szarlotkę , którą dziewczyny
dostały na deser w stołówce w ilości hurtowej. Była pyszna. Czas mijał,
właściciel ośrodka zgodnie z umową
przygotował ognisko i o 21.00 udaliśmy się je rozpalić. Na ognisku jak na ognisku; dzieciaki piekły
kiełbaski , my zresztą też choć bez przesady oraz ziemniaki , poszła „jedna
flaszka - druga flaszka” i takie tam.
Pełny luz i relaks . Dzieciaki szalały po terenie, chowały się gdzieś , krążyły
po krzakach i w ogóle żyły swoim życiem za nadto nie absobrując dorosłych.
Posiedzieliśmy długo , bo prawie do 2.00 nad ranem . Ale było warto ; noc była
ciepła , gwiazdy świeciły a od lasu napływały żywiczne zapachy. To lubię …
Dzień trzeci
Właściwie to nic specjalnego się nie działo. Pogoda piękna ,
już od rana upalnie więc towarzystwo stwierdziło, że zostaje w ośrodku , leży
na plaży , po południu popływa sobie rowerami i w ogóle LB odwali na całego. No
i odwalali , a że my nie z tych leżących to pojechaliśmy na Krzyż Jezior do
Wdzydz. Tym razem skansen ominęliśmy , ale weszliśmy na wieżę popodziwiać
widoki . I może to ostatni moment , bo wieżę zjadają korniki. Niby ją remontują
ale nie wiem czy to coś pomoże. Konstrukcja jest osłabiona , wieża mocno
pracuje i się chwieje na boki , co wyraźnie się czuje na wyższych tarasach. Oby
nie skończyło się tragedią . Ludzi było mnóstwo , chętnych do wspinaczki na punkt
widokowy jednak mniej. Raczej wszyscy okupowali budki z lodami , kawiarenki i
tawerny. Zamknęli budkę – smażalnie , w której podawali najlepsze sandacze z
kurkami jakie w życiu jedliśmy. Może jeszcze otworzą , ale kto to wie czy
przetrwała pandemię czy też zniknęła definitywnie . W pobliskiej knajpce
zjedliśmy sobie jednak po miseczce pysznej grochówki, kupiłam magnesiki dla
wnucząt i dla siebie w kształcie koszyczka z truskawkami oraz dzbanuszek z
kaszubskim motywem i pojechaliśmy dalej
. Najpierw na kwaterę , a potem do Konarzyn ( bo tam nigdy nie byliśmy ) i
Charzykowych z myślą o zakupie pamiątek. Tym razem kupiłam tak zwany :bliźniak”
, rodzaj połączonych ze sobą garneczków też kaszubskich i przepyszne zupy od
producenta z pobliskich Brus; podgrzybkową i kurkową . Podgrzybkową
wciągnęliśmy na kolację , kurkową przywiozłam . I od razu przyszła nam ochota
na więcej ale nie sprawdziliśmy godzin otwarcia sklepiku , ale to się okaże
dnia następnego . Wieczór przy winku i pogaduchach oraz długim spacerku po
ośrodku i okolicy.
cdn.
Bardzo mi się podobały te pierwsze opowiastki. Widać, że relaks pełny. A pamiątki pokaz. Uściski
OdpowiedzUsuńZdobycze pokażę jutro , dziś dokończę zapiski
UsuńGdy wspólnie ma się przeróżne przygody, to zazwyczaj tworzy się silna więź! W tym jesteście Mistrzami!
OdpowiedzUsuńChyba tak , chociaż może "mistrz" to za duże słowo ? Buziaki
Usuń