Dzień czwarty
Sobota i prawie koniec wyprawy . Dzieci żyły swoim życiem
,starsza młodzież wypożyczyła kajaki,
młodsza rowery wodne , a my wyruszyliśmy na wędrówkę ; po Swornegaciach Dużych
i Małych i wędrowaliśmy długo. Zwiedziliśmy ( po raz nie wiem już który) każdą
uliczkę , sklepiki i budki z lodami – najpyszniejsze były o smaku sorbetu z
mango i czarnej cytryny oraz niebieskich migdałów . Tłum ludzi jak w Mielnie w
sezonie wakacyjnym albo na Krupówkach . Po obiedzie zaś pojechaliśmy do Chojnic
, pokręcić się po starym mieście , zobaczyć co się zmieniło , napić się pysznej
kawy u stóp murów obronnych . Brama Kaszub jak zawsze zachwyca swoim bajkowym
anturażem , choć tym razem nieco przyćmionym przez remonty i niesamowitą
panoramą . W drodze powrotnej wstąpiliśmy do lidla po chleb i wtedy okazało się
, że dzwoniła nasza kaszubska Przyjaciółka . Właśnie wróciła z wojaży . Udało
nam się na krótko spotkać w charzykowskiej marinie . Dziękujemy Fusilko; za
pyszności , którymi nas obdarowałaś też! Na zakup miejscowych przysmaków w postaci zup grzybowych się już nie
załapaliśmy , bo w dobie pandemii sklepiki w kurorcie zamykają o 18.00 a
kawiarenki o 20.00 , a było już dobrze po .Wieczór szybko zakończyliśmy , bo następnego dnia czekało nas pakowanie,
świętowanie Dnia Dziecka z wnuczętami i powrót do domu.
Dzień piąty
Dzień powrotów i świętowania dnia Dziecka. Po opuszczeniu
domków i ośrodka , tak około 10.30 pojechaliśmy do Człuchowa , a właściwie to
kawałek za, do parku rozrywki Campol. Chcieliśmy dzieciakom uciechę sprawić i pozwolić
pojeździć gokartami. Niestety tor był zajęty , bo odbywały się jakieś wyścigi.
Skoro się nie dało jeździć to udaliśmy się na zwiedzenie zoo oraz inne atrakcje.
Dzieci mają już swoje ulubione , bo nie pierwszy raz tam byliśmy . Od babci i
dziadka dostały kasę i mogły hasać na wszystkich ulubionych pojazdach,
tyrolkach , pontonach i czym tylko chcieli. I uwaga ! Karmili kozy. W zoo można
kupic karmę , wejść z nią do zagrody i nakarmić zwierzaki. Razem z wnukami do
zagrody udał się mój małżonek – koniec świata! W parku rozrywki zabawiliśmy ze dwie – trzy
godziny , potem obiad w restauracji i ruszyliśmy w drogę powrotną . Na obiad
oczywiście też ulubiona potrawa . W tym miejscu ulubiona , mianowicie placek po
zbójnicku. Po naszymu plyndze z gulaszym.
Najpyszniejsze jakie zdarzyło nam się jeść. To nic innego jak placki
ziemniaczane z mocno przyprawionym na ostro gulaszem wołowym. Pychota. Jak by
kto chciał się załapać , to polecam ; jednak brać małą porcję , bo duża może
przerosnąć możliwości , no chyba, że trafi na bardzo głodnego kierowcę tira. Wracaliśmy nie spiesząc się , jak zwykle mniej
uczęszczanymi drogami. Dotarliśmy około
18.30.
I tak podsumowując ; trochę krótko , ale po tak długim
siedzeniu w domu , wszystkim nam to dobrze zrobiło. Chłopaki i mój małżonek ,
po raz chyba pierwszy w historii, machnęli ręką na klientów. W piątek
byłe ze 3 telefony więc zamiast rozmawiać i próbować pomóc , kazali czekać do
poniedziałku , bo są na wyjeździe.
W środę i po części w czwartek nie było najgorzej , czy to w
mieście, czy ośrodkach ludzi było jeszcze z umiarem. Prawdziwy najazd zaczął
się w czwartek po południu. Do niedzieli po okolicy przemieszczały się tłumy.
Mało kto z maseczką na twarzy. Na świeżym powietrzu wolno, ale w sklepach czy
knajpkach powinno się je mieć na twarzy . Raczej nikt tego nie przestrzegał.
Tak czy inaczej widać , że ludziom brakowało kontaktów z innymi , posiedzenia
przy lodach i kawie , beztroskiej zabawy po prostu; zanurzenia się w świat znany sprzed pandemii.
Oprócz opisanych zajęć robiliśmy jeszcze mnóstwo różnych
pomniejszych ; próbowaliśmy lodów, chodziliśmy po lesie , zajrzeliśmy do
miejscowych sklepików i Kaszubskiej Chaty , gdzie można kupić rękodzieło
miejscowe , przystawaliśmy na mostkach , podziwialiśmy ptaki niespotykane w
naszej okolicy i td.
Tak poza tym to znajomych młodzieży więcej nie zabierzemy na wspólną wyprawę - będe stanowczo protestować ; no chyba, że zobowiążą się na piśmie, że nie będą słuchać disco polo.
Puszczali to na okrągło i na cały regulator. Nie mam nic przeciw tej muzyce ,
bo na weselach czy Sylwestrze można się dobrze przy tym bawić i wtedy jest do
zniesienia , ale słuchać w kółko przez cały dzień to się jednak nie da. Sakramencko nas to wkurzało.
Żadna próba zmiany nie pomagała i tak wyłączali w połowie każdy inny utwór i
puszczali disco polo. Dla takich starych rockmenów i miłośników wszelkich ciekawostek muzycznych zakrawało na horror co najmniej.
Jutro pokażę moje zdobycze i może jakiś widoczek się trafi .
Nad morzem było to samo! Jeszcze w Sianożętach, to jak cię mogę, ale w Ustroniu i Gąskach dzikie tłumy! I w zasadzie rzadko się spotykało kogoś w sklepie czy knajpce z maseczkami! Z discopolo tez bym się wkurzyła, to na dłuższą metę do zgrzytania zębami prowadzi! :-)))
OdpowiedzUsuńToteż zgrzytałam , na szczęście dało się na trochę od tych klimatów uciec
UsuńGdyby nie disco polo byłoby wspaniale. Z opowiadania widać, że warto zrobić reset kilkudniowy. Szczególnie teraz kiedy mamy trochę lżej. My też coś mamy w planie. Jutro napiszę. A Ty pokaż co kupiłaś.***
OdpowiedzUsuńMiałam plany żeby pokazać , ale jednak jutro ; wczoraj nic mi nie było po szczepionce, dziś prawie cały dzień też , ale teraz wieczorem czuję jakieś osłabienie . Nie jakoś znacząco , ale dokuczliwie . Odpuszczę dłuższy wpis.
Usuń