Małżonek mnie trochę wyręczył w sprzątaniu , mnie została tylko kuchnia , ale i tak miałam co robić. Zaczęłam od zakupów a dziś było tego mnóstwo , no bo wiadomo - impreza . Będzie w stylu minionej epoki ; bigos i sałatka jarzynowa , grzana kiełbaska i nalewki zamiast tradycyjnego u nas wina. A niech tam . No i pączki oczywiście czyli jutro znów mam co robić, bo trzeba napiec .
A tak poza tym , zlikwidowałam resztę zimowych dekoracji , zostały tylko poduszki z zimowymi widoczkami . Zimowe akcenty zastąpiły jak zwykle kamienie i świece , salonik ożywia bukiet od małżonka w intensywnie czerwono-zielonej barwie a kuchnię misa owoców.
Z zakupów przyniosłam tylko dwie torebki foliowe , w jednej kapustę kiszoną , w drugiej bułki. Osiągnęłam cel w tym względzie : absolutne minimum .
Pralka nie szaleje . Prałam dziś drobne rzeczy typu bielizna i koszule małżonka i nic , nawet nie drgnęła.
Z rzeczy skasowanych , dziś tylko jeden garnek ale dobre i to . Nie miałam dziś czasu buszować po półkach i zakamarkach. Nadrobię . Aha i wystawiłam do piwnicy nie używane kolumny od wieży . Dotąd stały na pawlaczu . To już jakaś mania ?, to kasowanie ? A jeśli nawet to pozytywna , choć do sprzątania po japońsku mi daleko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz