Dokładnie tak wyglądał mój dzień . Od rana jak zwykle zaliczyłam zakupy , wizytę u matki i cosobotnie ogarnięcie chatki . Bez przesady , nie przemęczałam się przy tym i tak przecież robię to co tydzień. W trakcie zakupów urwały mi się paski od torebki, omal nie zgubiłam , bo miałam przerzuconą przez ramię . Raczej nie do naprawy . Trudno się mówi - jej czas minął , pora na nową.
Zorganizowałam też ekspedycję do piwnicy , tym razem z koszykiem pełnym słoików z ogórkami w różnych wersjach . Piwnica aż się prosi o porządki , ale na razie jakoś nam się do tego nie pali. Może na jesieni. Potem znów wyprawa do matki - jeszcze do wtorku, później będzie już tylko dwa razy dziennie - a po drodze odebrałam od czyszczenia marynarki małżonka. Z obiadem też nie szalałam , takie coś z niczego czyli sprzątanie magazynu - czytaj lodówki. W tym jestem dobra , nic mi się nie marnuje. Jutro ciąg dalszy tych "porządków". Plany były działkowe, ale nim zdążyliśmy zjeść zaczęło padać i plany poszły , w chatkę z piernika . Za to ucięłam sobie drzemkę a małżonek oglądał jakieś dokumentalne filmy o II wojnie. Na działkę jednak pojechaliśmy , choć na krótko , mężuś pozbierał jabłka a ja urwałam ziółek, cebulę, sałatę i cukinię oraz bukiecik letnich kwiatów. I znów zaczęło padać. Deszcz sobie siąpi i tak jest dobrze, Ziemia więcej wchłonie. Na koniec znów wyprawa do matki. Przyłapałam ją dziś na tym ,że chowa tabletki . Znów zgubiła pieniądze . Kazałam wyrzucić wszystko z torebki i szukać . Jak przewidywałam miała dziurę w podszewce ale kasa się nie znalazła. Podejrzewam ,że gdzieś schowała i nie pamięta gdzie . No i przy tym przetrząsaniu torebki znalazłam pochowane tabletki , poowijała je w papier i poupychała w boczne kieszonki. Wyszło mi , że trzyma w ustach , a jak wyjdę to wypluwa i chowa. Już mnie to nawet nie wkurza.
Podobno jutro pogoda również ma być deszczowa , jeśli się sprawdzi to zamierzam wykorzystać na czytanie.
Niektórzy starsi tak mają z tymi tabletkami, moi rodzice też miewali takie jazdy z chowaniem tabletek, sporo znajdowałam zawiniętych w papierki i poupychanych po kątach ;) Ale powiem szczerze, że i ja nie cierpię ich brać, jednak mus to mus ;))
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tej konsekwencji w niemarnowaniu jedzenia, mi niestety zdarza się, czego się wstydzę i nad czym boleję, ale jednak od czasu do czasu polegnę;) Teraz właśnie całe wiaderko sera czeka na sernik i doczekać się nie może...
Ściskam serdecznie, Agness:)
A kto lubi brać leki ( no, z wyjątkiem mojej Szwagroskiej , ale ten model tak ma) , ale sama wiesz, jak trzeba to trzeba .Z tym niemarnowaniem to nabrałam wprawy , dawniej zdarzało mi się częściej. Staram się kupować tyle ile damy radę zjeść, a poza tym nauczyłam się wykorzystywać to co mam po ręką. To z kolei szkoła mojej babci z dawnych czasów ale wciąż się sprawdza . Czasem i mnie się zdarzy, że coś zwiędnie , albo nie trafię " w smak" i trzeba wyrzucić , nie mniej się staram z niezłym skutkiem. Dobrego tygodnia !
UsuńTeż nie lubię wyrzucać jedzenia. Staram się wszystko wykorzystać. Stara szkoła naszych babć. Piwnica to raczej na jesień do sprzątania. Teraz czas na inne zajęcia. Buziaki
OdpowiedzUsuńTę piwnicę to dobrych 2 lat omijamy szerokim łukiem , ale w końcu będzie trzeba i za to się zabrać.
Usuń