Nie wiem sama ile razy użyłam już tego zwrotu . Ale tak było , wiele atrakcji uciekło nam z powodu zimna. Sobota powitała nas słońcem i równie niską temperaturą jak i piątek. Po śniadaniu i grze w pingla dopadła mnie dzieciarnia " babcia poczytaj" . No to babcia czytała bajki o syrence Arielce i legendę o Gnieźnie ( zabrałam książeczkę z polskimi legendami w wersji dla maluchów) . Potem stwierdziliśmy,że skoro nie można na wodę , to pojedziemy na nasze stare kajakowe miejsce , bo tam są kucyki i dzieci sobie pojeżdżą.. Pojechaliśmy . Trzeba było chwilę poczekać , bo akurat jeździły. Czekaliśmy. Dzieciarnia poszalała na placu zabaw i obejrzała sobie gospodarstwo : świnki wietnamskie, kaczki , kurę z kurczakami , dorosłe konie i kucyki . Zabawne są , te młode wyglądają jak pluszaki.. Dzieciaki frajdę miały niesamowitą. Jechały po kolei , po 10 minut każde. Tyle przewiduje spacer do lasu i objazd gospodarstwa. Nawet półtoraroczny synek pracusia przestał marudzić i też pojeździł chwilkę po podwórku . Do lasu z nim nie jechali, bo za mały żeby sam się utrzymał na kucyku. Na obiad pojechaliśmy do sprawdzonej smażalni ryb do Swornychgaci .Wybór był i zdecydowanie lepiej smakowały niż w Charzykowych . Tylko patrzyłam czy od tych ryb płetwy i ogon mi nie wyrastają ( raz w trakcie pobytu by wystarczył ) , ale coś jeść trzeba było. Zwiedziliśmy sobie kaszubską chatkę - muzeum . Na piętrze trwały warsztaty rękodzieła , a przed chatką kiermasz wyrobów : były hafty, rzeźby , malunki , wyroby z drewna i gliny , najróżniejsze drobiazgi . Moją wnusię zachwyciły lalki w strojach kaszubskich jej rozmiaru . Opowiadała potem całą drogę w samochodzie ,że lala miała fartuszek , opaskę z kwiatkami na głowie i pantofelki i taką ładną niebieską sukienkę . Po południu młodzież wybrała się do Charzykowych na gofry , dzieci na dmuchane zamki i różne pojazdy , a my w odwiedziny do zaprzyjaźnionej ze mną od lat byłej DTS-owiczki , tutaj występującej pod nickiem Fusilla.. Wojażowała trochę po zagranicy więc się mijałyśmy , ale w końcu nadarzyła się okazja do spotkania . Fusillo , dziękujemy jeszcze raz za gościnę .Mam nadzieję ,że umówione na sierpień spotkanie przy grillu dojdzie do skutku. Czas szybko nam mijał na pogawędce i nim się obejrzeliśmy był już czas wracać na kolację . Wróciliśmy więc by po kolacji znów zasiąść przy ognisku. Zanim wyjechaliśmy trafiła nam się awaria auta . W wanie mężusia zacięła się stacyjka . Chłopaki szybko temat opanowali i można było jechać ( niestety prowizorycznie - stacyjka do wymiany ) .
Ognisko tym razem nie trwało długo - z powodu zimna . W trakcie naszej nieobecności w ośrodku zdarzył się wypadek . Nasi sąsiedzi z parteru postanowili popływać mimo pogody . Wzięli sobie rower wodny - jak leciało , pierwszy z brzegu . Nie spytali pracowników gospodarczych , o to który jest gotowy ( akurat wyciągali kolejne i sprawdzali ) no i stało się . Zdążyli odpłynąć kilkadziesiąt metrów od brzegu i rower się przewrócił -a konkretnie ustawił w pionie. Oczywiście wylecieli do wody ( wiem coś o tym , bo kilka lat temu zaliczyłam wywrotkę z kajaka , ale na dworze było 18 stopni , a woda miała jakieś 11, ci z pewnością tak ciepło nie mieli) . Jakimś cudem tylko młody lat około 12 się nie zamoczył. Akcję ratunkową podobno przeprowadzono błyskawicznie . Podpłynęły dwie żaglówki , jedna zabrała ludzi na brzeg , druga zholowała rower , a nasz pracuś podjechał swoim terenowcem i po doczepieniu liny wyciągnął rower na brzeg .Okazało się ,że rower miał nie domknięte komory powietrzne i po paru chwilach nabrał w nie wody . Dobrze,ze tylko na tym się skończyło .
W niedziele znów było zimno. Nie specjalnie mieliśmy pomysł na to co robić po śniadaniu więc znów czytałam dzieciom legendy . Podobało im się , szczególnie ta o 12 miesiącach.. Rodzinka zaczęła pakowanie. Mnie to zdecydowanie lepiej wychodzi . Spakowana byłam już przed śniadaniem . Nie spieszyliśmy się . Wyjechaliśmy z ośrodka w porze obiadowej . Po drodze wstępując do Charzykowych , po pamiątki dla dzieci . Ja się namyśliłam i postanowiłam kupić jeszcze dwie filiżanki ze spodkami i tym sposobem mam ich cztery. Po drodze przypomniało mi się ,że Fusilla polecała bar rybny AS. Pojechaliśmy i to było to !!!. Trafiliśmy dobrze , bo nikogo akurat nie było więc zamówienie nam szybko zrealizowali . Jedzonko pyszne . Nawet mnie tym razem ryba smakowała.. Przed podaniem kelnerka przyniosła nam razem ze sztućcami tackę z kawałkami pieczywa i miniaturową miseczką rybnej pasty " swojej roboty". Tak na przekąskę.i w cenie zamówienia . Tez pychotka.. Na odwrocie menu dla zabicia czasu można sobie było poczytać kawaly o wędkarzach . Droga do domu mijała nam spokojnie , na drodze aut było nie wiele a pogoda choć zimno sprzyjała podróży. Dotarliśmy około 18.30.
Reasumując : deszcz nie padał, telefony nie dzwoniły ( z wyjątkiem tych 4 w piątek) , atrakcji mimo zimna nie brakowało , ośrodek się podobał , wypoczęliśmy- majówka się udała .
Fotki będą .
Wiesz o czym pomyslalam? Ze babcia Marycha ma teraz zadanie bojowe. ubrac late w stroj ludowy. :)
OdpowiedzUsuńZeby pogoda dopisala byloby jeszcze fajniej :)
Też o tym pomyślałam.
OdpowiedzUsuńHa! Wiedziałam, że z Asa będziesz zadowolona! :-))))
OdpowiedzUsuń