i to tak ,że sama na siebie byłam wściekła i klęłam jak nie przymierzając pijany furman. Zadzwoniła wczoraj synowa z prośbą ,żebym odebrała dziś wnuczka z przedszkola - do 13.30. Zwykle jedzie autobusem szkolnym a odbiera go z przystanku druga babcia , ale dziś musiała gdzieś wyjechać. Jasne,że się zgodziłam, żaden problem przecież wsiąść do auta i przejechać te 7km z biura do wsi gdzie mieszkają i gdzie chodzi do przedszkola. I wszystko by było dobrze , ale jak zwykle zajęłam się robotą , poszykowałam wysyłki, podzwoniłam do dłużników , odebrałam paczki itd. na koniec zrobiłam kilka zamówień i poszłam w końcu zjeść drugie śniadanie. Akurat jak skończyłam zadzwoniła synowa , z pytaniem czy trafiłam , bo przedszkole jest na tyłach szkoły . I w tym momencie sobie przypomniałam ,że miałam jechać po małego. Wyleciałam jak wariatka , łapiąc po drodze torebkę i kluczyki . W przedszkolu byłam o 14.13. Po drodze klęłam na siebie jak szewc . Mały bardzo się ucieszył,że przyjechałam , panią przeprosiłam , ale wcale się nie przejęła , czytała mu bajeczki a mały grzecznie słuchał. Całą drogę opowiadał mi potem co robił w przedszkolu, że rysował i oblał się jogurtem przy śniadaniu i oczywiście miał frajdę,że jedzie babci autem . Po 15.00 młodszy synalek skończył pracę i pojechali do domu razem. Takiej akcji to jeszcze nie odwaliłam jak żyję . Aż dziwne ,że mnie młodzież za to nie sklęła , bo mi się należało...
Tak poza tym bez zmian . Wystawiłam kilka konkretnych faktur i teraz niecierpliwie czekam na wpływy .
Krym ogłosił secesję .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz