babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

poniedziałek, 23 czerwca 2025

23.06.2025 To po kolei

 Wyjeżdżaliśmy w środę po południu. Nie było innej opcji , musiałam dopilnować spraw matki, zakupy , tabletki itp. Tabletki posegregowałam do kolorowych pudełek - na każdy dzień inny, opisałam na każdy dzień i porę dnia. Ułożyłam na stoliku w kolejności. Jak się okazało po powrocie psu na budę... Wyjeżdżaliśmy w pełnym słońcu i upale , dojechaliśmy na miejsce i okazało się , że jest zimno i wieje. Młodzież była już na miejscu, nasz syn i pracownik z partnerką. Tak wyszło. Syn przyjechał sam , bo w ostatniej chwili synowa  się rozchorowała, a wnuczka - jak to nastolatka , wybrała towarzystwo koleżanek. Zresztą i tak nie mogłaby przyjechać , bo szkoła obchodziła w sobotę swoje 75-lecie ,a jako kadetka liceum wojskowego musiała brać udział w defiladzie. Zastępowała też chorą koleżankę w poczcie sztandarowym. Po zagospodarowaniu się w domku pojechaliśmy do Asa na sandacza z surówką. Nic się nie zmieniło, sandacz smakował jak zawsze czyli wyśmienicie. Kaszuby to jedyne miejsce, gdzie jem ryby i mi smakują. Pochodziliśmy jeszcze po promenadzie i marinie ale wiało od jeziora więc nie był to długi spacer. Następnego dnia czyli w czwartek zrobiło się jeszcze zimniej i wiał jeszcze silniejszy wiatr. Momentami drzewa rosnące na terenie ośrodka gięły się aż do ziemi. W ośrodku trochę zmian i ulepszeń , np. odremontowane łazienki i zadaszone werandy przy domkach , a niżej na części gminnej sporo bud z gastronomią i budowa. Niby jakiejś stacji dla WOPR-u ale obiekt jest tak wielki, że na pewno będzie to jakiś hotel albo restauracja , albo czort wie co . Plaża na tym nie zyskała. W czwartek po długich pogaduchach z zaprzyjaźnionym z nami właścicielem ośrodka i dwóch kawach wybraliśmy się wszyscy na wycieczkę do Kościerzyny, jakieś 60km od ośrodka. Zwiedziliśmy muzeum kolejnictwa , przejechaliśmy się mini-ciuchcią a potem pojechaliśmy na obiad i do muzeum amerykańskich samochodów. Średnio mi się tam podobało, ale dla facetów była to atrakcja. W muzeum osobna sala była poświęcona historii coca-coli i to było ciekawsze, Pokażę to i owo na zdjęciach , ale to już w osobnym wpisie. Wróciliśmy przed wieczorem. Na jakieś wieczorne życie jednak się nie zdecydowaliśmy z powodu zimna. Na piątek za to umówiliśmy się z Fuscillą. Planowaliśmy jakieś popływanie kajakiem od rana ale znów się nie dało z powodu wiatru , tyle, że znacznie się ociepliło. Młodzież zdecydowała się popływać motorówką i w tym celu pojechali do charzykowskiej mariny a my do Chojnic pokręcić się po starym mieście. Rynek w Chojnicach wciąż wygląda bajkowo , a odrestaurowany amfiteatr u stóp zabytkowych, gotyckich wież  zaprasza do podziwiania. Ktoś pomyślał nad projektem. Stare przenika się z nowym ale ani jedno ani drugie nie traci na klimacie. Na starym mieście kupiłam sobie ceramiczny pojemnik w kaszubski wzór i srebrny łańcuszek. Na obiad zjedliśmy sobie kebab w tureckim bistro , chyba najlepszy jaki jadłam, popiliśmy kawą w pobliskiej cukierence   i pojechaliśmy na spotkanie z Fuscillą. Trochę się okolica zmieniła. czy na lepsze ? Nie koniecznie. Powstały jakieś deweloperskie bloki- nie bloki, wielkie i nie ciekawe architektonicznie. Fuscilko; dziękujemy za spotkanie , przysmaki i piękny, kaszubski prezencik. Bardzo się cieszymy z naszych pogaduch i już czekamy na następne. Te wszystkie pyszności i śliczności również pokażę na zdjęciach. W sobotę zrobiło się w końcu ciepło i prawie przestało wiać. Prawie jak wiadomo robi różnicę i na jeziorze okazało się to w całej rozciągłości. O ile na Brdzie można było płynąć bez większego wysiłku , o tyle na jeziorze wiało niemożliwie. Fale robiły się spore i trzeba było uważać żey nie odwróciło bokiem kajaków. To kawał fizycznej roboty. Popłynęliśmy Brdą do poczciwego Płęsna, wpłynęliśmy na jezioro i zawróciliśmy . Nie było łatwo. Poziom wody się podniósł a prąd rzeki jakoś dziwnie przyśpieszył. Droga powrotna też wymagała od nas wysiłku. Słońce grzało przy tym mocno więc wyprawa była nie złym wyzwaniem. Kto jak nie my jednak ? Daliśmy radę. Na więcej tego dni a już ochoty nie było więc zajęliśmy się czytaniem i leżeniem tak zwanym LB. No i to by było na tyle. Niedziela to już dzień powrotu. Zgodnie z regulaminem około 10.00 opuściliśmy domki , pogadaliśmy i pożegnaliśmy się z właścicielem i ruszyliśmy w drogę powrotną. Do domu dotarliśmy około 15.00. Po drodze wstąpiliśmy w Szubinie na grób moich dziadków i brata ojca. Zrobiło się niemiłosiernie gorąco. W tak zwanym międzyczasie w czasie pobytu dzwoniłam do matki 3 razy dziennie , żeby jej o tabletkach przypomnieć. Równie dobrze mogłam nie dzwonić , bo tabletki brała , ale chyba tylko te, które jej smakowały. Po powrocie , wieczorem pojechałam jak zwykle z wieczorną porcją i co zastałam. Pudełka pochowane pod poduszki i pod jakieś gazety, Tabletki poprzekładane do innych pudełek albo przegródek i tylko niektórych nie było. I to jest ta szara rzeczywistość, która mnie dopadła. jeszcze tego samego dnia były następne , ale o tym jutro. CDN. 


2 komentarze:

  1. Relaks był, bo było trochę atrakcji mimo perturbacji pogodowych. Szara rzeczywistość pokazuje, że trzeba zorganizować lekarstwa matce podczas Twoich wypadów.
    Teraz już chyba nic nie planujesz. Ogródek rządzi. A ja czekam na fotki i ciąg dalszy. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planowaliśmy Lwówek Śląski ale ... szara rzeczywistość górą. Akurat w tym czasie musimy zająć się wygranym przetargiem więc jak napisałaś: ogródek rządzi a i to tylko popołudniami. A co dalej ??? Fotek mam trochę więc je pokażę za parę dni. Odbuziakowuję.

      Usuń