No , jeśli wziąć pod uwagę , że awarii uległ nadajnik od komórkowców , to jednak duża , bo to ma ładnych kilkanaście metrów. Bladym świtem odwiozłam małżonka do Gniezna . Stawił się punktualnie na oddziale a ja pojechałam do firmy . Z drogi zadzwoniłam na bramę , żeby mi się otworzyła zanim dojadę i wydawało mi się , że jest ok. Brama była otwarta. Chwilę potem jednak telefony zaczęły szwankować. Raz był zasięg , raz nie było, około 9.30 padło wszystko . Jakimś cudem połączenia na stacjonarne i odwrotnie , ze stacjonarnych na komórki działały , choć po chwili okazało się , że i to z przerwami. Dzwonie do operatora , przedtem sprawdzam , czy przypadkiem nie zapomniałam rachunków opłacić ( nie zapomniałam ) i okazało się , że gadam ze sztuczną inteligencją . Tyle z tego pożytku , że poinformowało mnie to coś , że jest awaria nadajnika i prace do 19.00 potrwają. Jak się potem okazało potrwały do 17.30 , co i tak jest nie złym wynikiem. Uziemiło mnie to jednak w firmie , bo z przekierowania nie mogłam skorzystać i musiałam pilnować telefonu stacjonarnego . Jak by się wszystko sprzysięgło ; drzwi się nie zamykały , klienci dzwonili , po czym na każdy taki telefon, którego nie mogłam odebrać , a jakimś cudem pojawiały się na wyświetlaczu numery przychodzące oddzwaniałam . Na koniec jeszcze musiałam po wnuczkę podjechać , bo mama utknęła u lekarza i zamiast wyjść po 2 godzinach jak przewidywała , wyszła po 4 , bo lekarz się spóźnił. W tak zwanym miedzyczasie "uciekł"nam kurier . Syn akurat dojeżdżał do firmy jak auto kuriera wyjechało z bramy w przeciwnym kierunku . Jakoś około 14.30 wszystko się uspokoiło na chwilę ,a ja się zwinęłam zaraz po piętnastej, bo miał się u nas zameldować serwis od bojlera na przegląd . Mamy siedmioletnią gwarancję , ale warunkiem jest przegląd serwisowy raz na 2 lata , no i teraz wypadł termin. Oczywiście się nie pojawili choć byli umówieni na 15.30 . Na pół gwizdka jedziemy , bo małżonek w szpitalu, młodszy syn z pracusiem w Głogowie na delegacji , a synowa na pół etatu więc tylko do 12.30 . Sądny dzień dosłownie . A wszystko z powodu popsutego nadajnika .
A tak poza tym , małżonek już po zabiegu , tym razem bardzo krótko to trwało , choć czekał bardzo długo, tyle było dziś interwencji ratujących życie . Udrożnili mu jakieś pomniejsze naczynia krwionośne , tę trzecią żyłę około sercową niestety nie , bo to jakieś stare zamknięcie nie do naprawienia już po długim czasie , choć próbowali i na razie musi do jutra leżeć pod monitorami i czekać na wyniki i decyzję kiedy może opuścić szpital. Dobrze , że już po . Będę spokojniejsza .
Najważniejsze zdrowie Męża. Dobrze, ze już po. Pewnie szybko go wypiszą. Taki dzień może napsuć krwi. Ale ogarnęłaś, bo kto jak nie Ty:D
OdpowiedzUsuńU mnie też wieczór nieciekawy. Z racji osobistego, ale to nic nowego. Trzeba przeżyć. Uściski serdeczne. I do przodu idziemy.
A jasne, że do przodu . Inaczej się nie da.
UsuńDoktory wiedzą co czynić! Nawet w zwariowanym czasie! Teraz to zupełnie co innego! Ech, gdyby Ślubny i ja, mielibysmy o ćwiartkę lat mniej...
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się !!!
To prawda , technologia mocno poszła do przodu
Usuń