babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

sobota, 9 sierpnia 2014

9.08.2014 Spraw babusinych znowu się nazbierało

A zapowiadał się luzik . Miałam w planach pobieganie po mieście - ot tak dla przyjemności i dla zrobienia niezbędnych zakupów na wyjazd weekendowy. Upal jednak wygonił mnie szybko  do domu. Już po ósmej , jak się na zieleniak wybrałam było niemożliwie gorąco , a po godzinie wytrzymać  by,ło nie  sposób. W drodze z zieleniaka do miasta wstąpiłam na cmentarz d wnuczka i ojca i odwiozłam zakupy a potem wybrałam się drugi raz w założonym celu . Zaliczyłam jednak  tylko chiński market i Roosmana . U Chińczyków kupiłam plażowy parasol ( pewnie okaże się nic nie warty , ale nie było w żadnym innym sklepie , ani w ogrodniczym, ani sportowym ani w marketach) , bo nasz stary, pamiętający poprzednią epokę historyczną zakończył żywot jakieś dwa lata temu i został wyniesiony na śmietnik. W drogerii kupiłam balsam do opalania z filtrem przeciwsłonecznym i zmywacz do paznokci .Tłok w sklepie panował niesamowity . Zajrzałam jeszcze do jednego lumpexu , w którym nigdy nie byłam. i stwierdziłam ,że uciekam do domu , bo inaczej się żywcem ugotuję w tym upale . W domu też chłodno nie mam ale zabralam się za robienie konfitur z malin i borówki amerykańskiej . Borówkę robiłam po raz pierwszy więc wyszedł mi jakiś eksperyment - czyudany ? się okaże  i na tym właściwie miałam zamiar skończyć robotę domową na dziś. Nie dane mi jednak było leżenie na kanapie. Syn podrzucił nam wnusia na parę godzin . Mama w pracy a on robił zakupy , bo jutro jadą na wakacje pod namiot . Wnusiowi upał nie przeszkadzał , nie usiedział spokojnie 3 sekund - jak to on. . Zabrałam go do Biedronki po lody . Po drodze spotkaliśmy jego kolegę ze wsi , który spędza wakacje u dziadków , którzy mieszkają po drugiej stronie bloku. I rady już nie było. Musieliśmy iść na podwórko. Mężuś w tym czasie pojechał na awarię do klienta . Po godzinie z trudem wyciągnęłam wnusia z podwórka żeby obiad przygotować . Zdążyliśmy zjeść , kiedy wrócił syn . siedział jeszcze chwilę i pojechali . Wpadną jutro przed wyjazdem . Ledwie ogarnęłam bałagan po wnusinej inwazji a już mężuś wpadł na genialny pomysł wypadu do Juli. Niby po krzesełka kempingowe ( słusznie przypuszczałam ,że raczej ich tam nie znajdziemy ) a faktycznie pooglądać . W sklepie i w aucie przynajmniej jest klimatyzacja więc się zgodziłam. 
Zrobiliśmy  klika niewielkich zakupów do firmy ; przedłużacz , baterie , parę ciuchów roboczych dla chłopaków i na tym się skończyło. Na koniec jeszcze do Ikei na hot-dogi pojechaliśmy na drugą stronę placu , bo już pora kolacji się zrobiła i trzeba coś było zjeść. Ikea to jest jedyne miejsce gdzie mi hot-dogi smakują . No i jakoś mocno diety nie nadwyrężyłam , bo ichnie hot-dogi malutkie . Po powrocie jeszcze za ogórki się zabrałam . Zrobiłam kolejne 3 słoiki i na tym zakończę . Razem będzie 13 dużych i 2 małe. Jak na nas dwoje wystarczy. I tak to z moim luzikiem wakacyjnym . Po drodze jeszcze jakieś pranie , sprzątanie, jakieś drobne domowe zajęcia . Jutro muszę sprzęt na wyjazd wyszykować i stroje kąpielowe przymierzyć . 

4 komentarze:

  1. Strasznie żałuję, że się nie spotkamy, bo z tym wrześniem, to ni ewiadomo co może jeszcze być, jak znam życie i Waszą pracę! ;-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też , ale na razie na wrzesień liczę, zwłaszcza,że kilka robót się kończy, konto się zapełni więc nagroda nam się należy a na dodatek ponton od dwóch lat czeka na wypróbowanie. No, chyba,że pogoda się załamie.

      Usuń
  2. Czyli domowo, normalnie i codziennie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli wziąć pod uwagę ,że u mnie zawsze wszystko idzie nie zgodnie z planem to owszem - normalnie.

      Usuń