bo jak zwykle zaraz po powrocie zostaliśmy brutalnie rzuceni w wir pracy, a ja dodatkowo zostałam prawie rzucona na ziemię przez trywialny skok ciśnienia . Z nagłego bólu głowy aż usiadłam na chodniku przed starostwem. Skończyło się u zaprzyjaźnionego medyka , zastrzykiem i kategorycznym nakazem odpoczywania, kontrolowania co dzień ciśnienia i nie denerwowania się ( ha, ha, ha, - jakbym pracowała na etaciku ) . Dziś już jest dobrze . Ciśnienie mam zupełnie normalne , głowa nie boli i czuję się dobrze. Na razie jednak się podporządkowałam , nie przemęczam się i nie denerwuję – choć mam powody , bo mi klienci zalegają z kasą . A synowe dzwonią co parę godzin i pytają jak się czuję .
11.08/15.08 . 2011 Wakacje, wakacje …
krótkie ale intensywne . Ale po kolei..
Czwartek po południu - jak dobrze mieć sąsiada ...
W czwartek po południu ciśnienie mi podniósł sąsiad. Że mam głupich sąsiadów to wiem nie od dzisiaj, ale że głupieją z wiekiem i stażem zamieszkiwania w naszym bloku to się dowiedziałam w ów czwartek. A było tak : w kwietniu , na zebraniu wspólnoty zapadły decyzje ,że budujemy garaże- blaszaki. Ustaliliśmy termin wpłaty zaliczki na 30 lipca. Kasę przelałam 1 czerwca i uznałam temat za załatwiony, znaczy,że się „dopisaliśmy” do budowy. A tymczasem w czwartek zagadnęłam sąsiada jak z naszymi garażami , a on mi na to: „ no przecież sąsiadka nie buduje garażu” . Zatkało mnie w pierwszej chwili . Mówię : „jak to nie , przecież już dawno wpłaciłam zaliczkę , te ustalone 1000zł” No to on mi na to ,że to się nie liczy , bo się liście nie podpisałam i na zebraniu nie byłam . No szlag mnie trafił w tym momencie na dobre. Po pierwsze to nie wiedziałam ,że jest zebranie i jakaś lista ( tu przyznaję,że nie zauważyłam jakiejś kartki wywieszonej na tablicy ogłoszeń , a raczej zauważyłam ją dopiero jakiś tydzień , po tym rzekomym zebraniu – nie wiem czy na pewno tam wisiała , sądzę ,że raczej nie , ale może przeoczyłam) . Napyskowałam na sąsiada , a dziś tj.16.08. 2011 wybieram się do szefa zarządu na rozmowę – ciekawe jak mi sprawę wyjaśni. Napisałam też pismo .Chciałam mu trochę krwi napsuć przed weekendem ale był nie osiągalny, a mnie piórka nieco opadły więc ma szansę ,że nie oberwie po uszach na ostro tylko będzie musiał grzecznie argumentów wysłuchać. O bajzlu na klatce i połamanym pojemniku na plastiki też. Jakoś wszelkie listy i zapisy źle mi się kojarzą , a poza tym jako osoba prowadząca działalność nauczona jestem decyzje podejmować natychmiast , bez zbędnych świstków i dyskusji. Skoro na zebraniu podjęto decyzję i ustalono terminy , to uznałam temat za zamknięty , kasę przelałam i czekam na ciąg dalszy . Ale widać sąsiadom zostały nawyki z czasów ustroju , który odszedł do historii.
Piątek – Kraj w budowie.
Wyruszyliśmy … Nie tak jak sobie marzyłam o 7.00 a o 9.30 . Mężuś trochę dosypiał a poza tym zeszło nam jeszcze z pół godziny na zakupach. Po przemyśleniu sytuacji i wysłuchaniu wiadomości z RFM czy jakiegoś tam innego wrzaskuna stwierdziliśmy, że korki nas nie kręcą i po staremu jedziemy w Bory Tucholskie. Pojechaliśmy. Tym razem w innym kierunku czyli na Tucholę. Tu remont drogi, tam, budowa ronda, ówdzie renowacja kamienicy .Zwyczajnie ; Kraj w budowie. I tak co wieś i miasteczko , albo siedziba powiatu.. Tu się wieś kanalizuje , tam ksiądz remontuje kościół, ówdzie bamber nową stodołę stawia . Zwyczajnie ; Kraj w budowie Budowa Krajowi na dobre wychodzi . Drogi coraz lepsze, kolorowe chodniki, czyste , zadbane uliczki, ukwiecone posesje , odrestaurowane kamieniczki i td. W prawdziwy zachwyt wprawiła nas Tuchola . Miasteczko niewielkie ale przecudnej urody. Zabudowa zachowała średniowieczny charakter , a to co odremontowano i dobudowano nowego bezbłędnie wpisało się w istniejący styl. Nawet fasadę marketu wystylizowano „ na starą kamieniczkę” A wszystko to kolorowe i ukwiecone . I tak na całej trasie . Każda wieś , każda mieścinka, buduje się i remontuje pieczołowicie i z wielką dbałością o szczegóły . Po drodze nie udało się wyhaczyć wolnego miejsca do spania więc nieśpiesznie pokulaliśmy się dalej na nasze stare , sprawdzone miejsce kajakowe. Tam też wszystko porezerwowane było, ale my jesteśmy pionierzy , na wszystkie okoliczności gotowi. Rozbiliśmy sobie namiot . Nasze miejsce kajakowe też się rozwinęło. Teraz rządzi tam młodsze pokolenie. Hodowla koni i kucyków się rozrosła, , dom rozbudowany , kemping powiększony, dokupione nowe kajaki , porostawiane pojemniki do segregacji śmieci ( nawet taki ze zgniataczem do puszek ) , trawka równiutko przycięta , wiaty nad stołami porobione ; jednym słowem znamiona luksusu. Ceny umiarkowane i tylko nieznacznie wyższe niż w latach ubiegłych– za trzy doby , na dwie twarze, namiot i auto + korzystanie z prądu zapłaciłam tylko 70 zł.. Resztę dnia i wieczór spędziliśmy na kempingu , popijając herbatkę , wdychając świeże powietrze i słuchając grającej na gitarze młodzieży i szumu pobliskiej rzeki. Noc była pochmurna ale ciepła z krótkotrwałymi , przelotnymi deszczami.
Sobota – w strugach deszczu
Ranek mężuś znów odsypiał. Ja wiadomo ,ranny ptaszek jestem więc zwlokłam się chwilę po 9.00. Od razu zabrałam się za moje szydełko tunezyjskie . Zanim mężuś wytoczył się z namiotu rozpracowałam wzór podstawowy . Fajna sprawa , na torebki, bamboszki , poduszki , kilimki itp. Potem było śniadanko i kawka i zanim wyruszyliśmy prawie rozpracowałam wzór tzw. mijany – świetny , na duże , puchate szale lub dziecięce płaszczyki ( wymaga cienkiej włóczki) . A deszcz sobie padał i padał , choć w radiu zapowiadali słoneczny weekend . Co nam tam deszcz. Wyjęłam z torby podróżnej peleryny , mężusia czarną i swoją żółtą , zaopatrzyłam nas w wodę i mapy i pojechaliśmy zwiedzić akwedukt w Fojutowie. Ciekawy obiekt , bo dołem , pod korytem Brdy , w tunelu płynie Czerska Struga, górą Brda . Oba cieki wodne się krzyżują . W Fojutowie weszliśmy jeszcze na wieżę widokową i kupiliśmy pamiątki – kaszubskie, miejscowe- nie żadna chińszczyzna . Na koniec w kawiarence wsunęliśmy jeszcze po pysznej , ciepłej szarlotce z lodami ,sosem waniliowym i bitą smietanką popijając równie pyszną kawą latte. A deszcz sobie padał i padał , choć w radiu zapowiadali słoneczny weekend. Tak w ogóle ,to nic piękniejszego jak krople deszczu na liściach i igliwiu . Nie rozumiem jak można nie dostrzegać takiego piękna i krzywić się na deszcz. Po tym słodkim szaleństwie wyruszyliśmy zwiedzić Chojnice. Na skróty lasami . Skrót z Fojutowa do drogi na Chojnice wiedzie kilkanaście kilometrów przez piękny , stary , iglasty bór. Niemal nie tknięty ręką człowieka . Przecudnie kolorowe mchy porastają wszystko , poszycie, krzewy , pnie drzew , wszystkie wykroty i wiatrołomy. Wśród tych mchów gdzieniegdzie przebijały już fioletowe , delikatne kwiatostany wrzosów. O tej porze roku w Borach zwykle są już pełnym rozkwicie , ale może przez to ,że lato tegoroczne chłodniejsze i deszczowe opóźniła się pora ich kwitnienia? A mchy z tych samych powodów rozrosły się jeszcze i nabrały żywych barw od odcieni rudoczerwonych , szarych , oliwkowych, zielonych po niemal czarne. Nie sposób opisać ich piękna , to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. W chwili gdy wjeżdżaliśmy do Chojnic zza chmur niespodziewanie wyjrzało słońce. Miasto okazało się równie urocze jak Tuchola. Podobnie jak tam ,wszystko albo już odnowione , albo w trakcie remontu . Wszystko z dbałością o styl i najdrobniejsze szczegóły. U stóp murów obronnych jakiś zespół szykował sprzęt grający – zapowiadała się miejska impreza . Zwiedziliśmy pobliskie kościoły , zjedliśmy obiad w sympatycznej knajpce , zrobiliśmy kilka zakupów w sklepie spożywczym , poszwendaliśmy się po urokliwych uliczkach i w takiej zwyczajnej , drewnianej budce z pamiątkami kupiliśmy kolejny obraz do naszej kolekcji. Przedstawia ukwiecony , kaszubski krajobraz .Nie żadna masówka pod turystów , tylko malowany przez miejscową malarkę i to uznaną w okolicy – jak nas poinformował sympatyczny młody człowiek prowadzący ten kramik. Z chojnic wróciliśmy na nasze miejsce kajakowe. Resztę wieczoru spędziliśmy przy herbatce, drinkach wsłuchując się w boski głos Sary Bringhtman z naszego odtwarzacza . Zanim zapadł zmierzch do końca rozpracowałam wzór mijany a mężuś przeczytał kilka artykułów z Polityki. Wieczór był pogodny ale temperatura zaczęła mocno spadać. . Noc była bardzo zimna. To jednak mieszkańcom kempingu nie przeszkadzało w balowaniu. Było głośno i wesoło.
Niedziela - na wodzie i na lądzie
Poranek wstał zimny , mokry od rosy i bardzo mglisty. Z minuty na minutę jednak mgła opadała i mniej – więcej około 10.00 zrobiło się słonecznie i ciepło. Do tej godziny zdążyłam rozpracować kolejny wzór tzw. pikowany ;no powiedzmy . Trochę mi się robótka zwijała , muszę jeszcze trochę technikę dopracować. Ten nadaje się na torebki i na razie nie wymyśliłam do czego jeszcze. Jako,że zabłysło słońce robótka została wrzucona do torby a my wypożyczyliśmy sobie rower wodny i ruszyliśmy na wodę . Tym razem rower, bo poziom wody wzrósł o ponad 60 cm , prąd przyśpieszył i potworzyły się wiry. Niby nic takiego , ale nie chciało nam się z tym zmagać. Tym razem postawiliśmy na totalny luz i byczenie. Pod prąd trzeba było sobie trochę nóżkami poprzebierać , ale było warto. Albo nam się tak wydało po długiej nieobecności , albo też szlak Brdy naprawdę się zmienił i jeszcze wypiękniał . Zieleń bardziej zielona , mchy bardziej miękkie i puszyste , kwiaty bardziej kolorowe, a zakola bardziej urokliwe... Wodniactow stało się sportem bardzo popularnym i lubianym . Po Brdzie plywają już całe armady . Ruch porównywalny z tym pod moimi oknami na krajowej 15-tce , ale wciąż jeszcze obowiązują zasady turystycznej etykiety . Ludzie pozdrawiają się i wesoło do siebie zagadują .Po trzech godzinach pływania wróciliśmy na kwaterę . Tylko na chwilę jednak , bo za moment już ruszaliśmy na dalsze zwiedzanie Kaszub. Obiadek i małe zakupy śniadaniowe w Brusach ( do zwiedzenia jest niesamowity kościół , z dwoma wieżami , ale już go widzieliśmy kilka razy więc odpuściliśmy) . Ruszyliśmy nie śpiesznie w kierunku Wdzydz . Trochę z sentymentu , bo tam wybraliśmy się na pierwsze wspólne wakacje w roku 1980. Dla samych widoków warto pojechać na Kaszuby . Niewypowiedziany ogrom piękna ; stylowe domy , nastrojowe kapliczki , bajkowe ogródki , tajemnicze lasy , lśniące tafle czystych jezior i przemili , przyjaźnie nastawieni do świata ludzie. No i jedzonko godne uwagi. Na stoisku w e wdzydzkim skansenie zakupiliśmy syrop z płatków róży i konfiturę z tarniny . Był jeszcze miód z miejscowych pasiek , marynowane grzyby , konfitury z rokitnika oraz dzikiej róży i mnóstwo innych smakołyków. Nad samym jeziorem wrzało jak w ulu. Wdzydze to dziś kurort Atmosferą przypominał mi Mielno i zakopiańskie Krupówki. Wspięliśmy się na wieżę widokową – znacznie wyższą niż ta w Fojutowie. Tam wysoko na wieży objawiło się całe piękno Kaszub. Cudowne jeziora i lasy aż po horyzont. Po zejściu na ziemię , w nie rzucającej się w oczy smażalni – taka zwykła drewniana buda w przydomowym ogródku zjedliśmy przepysznego sandacza z kurkami. Nie lubię ryb , ale tym razem byłam zachwycona smakiem tej potrawy. Cena była warta tego wyszukanego smaku. Robię sandacze na Wigilię i czasami na obiad , ale daleko im do tamtego z Wdzydz. Po kolacji pojechaliśmy jeszcze do Kościerzyny i stamtąd na nasze miejsce kajakowe. Dotarliśmy kiedy zapadał zmrok. Tym razem na polu panowała cisza.. Część ludzi pakowała już sprzęt szykując się do wyjazdu. Kilka samochodów odjechało jeszcze tego samego wieczoru. Wieczór był ciepły choć znad lasów nadciągnęly chmury.
Poniedziałek – czas powrotu
Nad ranem spadł deszcz , a właściwie potężna ulewa . Trwała krótko . W namiocie było duszno i gorąco . Strasznie mnie to drażniło więc zwlokłam się już o 7.30 i poszłam do lasu nazbierać grzybów. Włóczyłam się tam tylko półtorej godziny, jakieś 200m od pola namiotowego . Dłużej się nie dało. Przemokły mi buty a komary atakowały całymi chmarami . Nazbierałam jednak prawie pełną reklamówkę – taką cieńką jak w marketach pakuje się owoce. Kurki , czarne łebki i nawet po jednym prawdziwku i kozaku mi się trafiło. Zanim mężuś zakończył poranną toaletę , ja zdążyłam już grzybki oczyścić i przygotować do podróży w prowizorycznych tytkach zrobionych z gazety. Pogoda zaczęła się poprawiać . Znów wyruszyliśmy na wodę – rowerem wodnym. Tym razem na krótko , bo czas było zwijać namiot i szykować się do wyjazdu. . Skończyliśmy około 15.30. Rozliczyliśmy się z właścicielami za pobyt , pogadaliśmy jeszcze chwilkę jak to między starymi znajomymi i wyruszyliśmy w drogę powrotną po drodze wstępując na obiad w miejscowości Swornegacie. Nie chciało nam się czekać za miejscem w restauracji więc poszliśmy do smażalni. Sandacz był bardzo dobry , ale już nie tak jak ten z budki we Wdzydzach . Na drogę kupiliśmy jeszcze wedzoną sielawę z kaszubskich jezior po czym ruszyliśmy w drogę powrotną . Do domu dotarliśmy około 19.00 , opaleni jak się okazało po zrzuceniu wakacyjnych ubrań . Przywieźliśmy mnóstwo wrażeń , około 400 zdjęć , kilkanaście krótkich filmików i prawdziwe , miejscowe pamiątki w postaci przysmaków, glinianych, malowanych dzwoneczków , haftowanych ręcznie woreczków na np. zapachy do szaf i ręcznie malowanego obrazka .
Ha! Wiedziałam, że Ci się będzie podobało na Kaszubach!
OdpowiedzUsuńNastępnym razem z Kościerzyny skoczcie do Szymbarku zobaczyć dom do góry nogami - niesamowite wrażenia. Stamtąd tylko żabi skok na Wieżycę, a widok dech zapiera!