Już wyjazdowy. Nie zaplanowaliśmy też nic na ten dzień
konkretnego poza wizytą w sklepie z karuzelą. Resztę czasu mieliśmy poświęcić
znów na wędrówki po starówce, ale tym razem
w innym kierunku. Po solidnym
śniadaniu udaliśmy się do pokoju w celu zabrania bagaży i wymeldowania , bo o
11.00 kończyła się doba. Wcześniej
jednak pod koniec śniadania pogadałam sobie z Japończykiem, po rosyjsku . A wszystko zaczęło się od wnusinej marionetki
czyli żółto- różowego stwora , ni to wielbłąda – ni to smoka ,którego kupiła sobie dzień wcześniej w sklepie z
zabawkami i odtąd się z nim nie rozstawała. Smoko-wielbłąd chodził , skakał,
tańczył – sterowany żyłkami i nie było osoby, która by się nie uśmiechnęła
,albo obejrzała na jego widok.
Oczywiście zabrała go do stołówki na śniadanie. I tu smoko- wielbłąd bardzo
zaintrygował owego Japończyka. Najpierw
chwilę stał , uśmiechał się i kiwał głową , po czym poszedł po śniadanie , zjadł i wrócił do naszego
stołu i zagadał, najpierw po angielsku , pochwalił maskotę i spytał skąd
jesteśmy . Kiedy mu syn i wnusia odpowiedzieli , że z Polski , nie skojarzył .
Syn powtórzył „Poland” . I wtedy zaczął po rosyjsku nadawać . Czy dopiero
przyjechaliśmy ,czy to nasz pierwszy dzień w Pradze i takie tam. No to mu po
rosyjsku odpowiedziałam; że dzień trzeci i że dziś już wyjeżdżamy do domu ,do
Polski i takie tam. Życzył nam na koniec szczęśliwej podróży i się grzecznie
pożegnał. Młodzież oczy jak spodki zrobiła.
Syn nie był pewien co to było i jakoś tak z niedowierzaniem podpytywał „ ty z
nim mama po rusku gadałaś, czy po jakiemu? „ No tak ,po rosyjsku, jak się
okazało po blisko 40 latach nie używania na co dzień tego języka wciąż umiem
się nim posłużyć i opowiedziałam im jak to za historycznego ustroju jeździłam
do stacjonującej u nas w mieście ,radzieckiej jednostki wojskowej z
pielęgniarkami i lekarzami i robiłam za tłumacza. Po śniadaniu z kawą i
wymeldowaniu udaliśmy się na parking zapakować do auta bagaże a potem znów do
stacji metra. Kiedy wychodziliśmy pianista w hallu grał tymczasem polskie
kawałki ( nie wiem, może na pożegnanie gości z Polski ,bo było nas tam nie
mało).
Zachmurzyło się . Zanim dojechaliśmy na stare miasto zaczęło
padać . No to znów wylądowaliśmy w kawiarence
, tym razem na herbacie mate ( do wyboru była tylko mate lub imbirowa,
to też ciekawostka, nie uświadczy się zwyczajnej herbaty poza hotelem) i ciastkach – nie ciastkach. Takie kule z
ciasta przypominającego naleśnikowe z nadzieniem w środku i posypką na
wierzchu. Nie typowe , ale całkiem smaczne ; wzięliśmy trzy do podziału , bo
wielkie orzechową, czekoladowo- śliwkową i pistacjową. Padało dalej, a ponieważ
było nie daleko ,to się udaliśmy do centrum dziecięcego ,żeby wnusia
skorzystała z karuzeli. Centrum mieściło w potężnej dwupiętrowej kamienicy , a
sam sklep zajmował 4 kondygnacje. Już na wejściu przywitał nas chyba
Filipińczyk wyśpiewując do mikrofonu piosenki z bajek , akurat coś ze Smerfów i
rzucając styropianowe samolociki, które szybowały po całym sklepie. Karuzela stała na środku sklepu przez wysokość
dwóch kondygnacji i jako żywo wyglądała
jak z bajek dla dzieci albo filmów z lat 50-tych; koniki ,karety ,mnóstwo
lampek i grająca muzyka w trakcie przejażdżki. Wnusia skorzystała .Na stoisku
obok sprzedawali za jakieś grosze watę
cukrową i nie obchodziło nikogo, że
dzieci coś obkleją – choć przecież oprócz atrakcji ,na półkach leżał towar
przeznaczony do sprzedaży. Waty cukrowej też wnusia spróbowała ,od czego w
końcu są wakacje! Pomiędzy półkami z
towarem kryło się mnóstwo różnych kącików przeznaczonych do zabawy , dla
każdego wieku ; dla starszych tor samochodowy, klocki lego i playmobil, dla
maluszków miśki , stoliki z przyborami do rysowania, wodny świat z
przelewającymi się fontannami i młynami wodnymi, salka magii z weneckim lustrem
i rura, którą można było zjechać z II piętra na parter, dwaj animatorzy robili
koło tego zjazdu straszny rejwach. W
piwnicy była wystawa Lego , ale akurat trafiliśmy na dezynfekcję więc już nie
wchodziliśmy. Obejrzeliśmy za to
klockowy pałac rzymskich cezarów i arenę z gladiatorami oraz wystawę
pleymobila , które były na I piętrze. Wnusia ma zdjęcie z ludzikami jej
wzrostu. Oczywiście był i fragment poświęcony czeskim bajkom.
Królował Krecik i Sąsiedzi , a jakże. I co ciekawe , nie było tam lokowanych
postaci, z filmów , które są akurat na topie jak to jest u nas w sklepach
zabawkarskich. Znaczy, też były , ale
nawet mnie wprawionej na bajkach
kochanych przez nasze wnuki trudno było je namierzyć. Dojrzałam ledwie kilka
zestawów z Krainy Lodu i Jeźdzców Smoków i nieco maskotek Myszki Miki. Reszta,
choć prześliczna i kolorowa ze znanymi z filmów postaciami nie miała nic
wspólnego. Podobnie wszelkie ciuszki dla dzieci , owszem miały nadruki
,niektóre wprost fantastyczne , ale neutralne . Jeśli już było coś bajkowego ,
to Krecik. Bo Krecik w Czechach jest zdecydowanie królem . Na starówce ma nawet
swoje sklepy firmowe. Im bliżej rynku i mostu Karola tym droższe. Oprócz ekipy
z jego świata, w postaci maskotek, breloczków, długopisów, nadruków na
wszystkim co możliwe ,teatrzyków itp. ,w
sklepach tych można kupić kukiełki i marionetki . Nie tylko z Krecikiem i
innymi bajkowymi stworkami , ale też neutralne królów, babcie i dziadki, księżniczki,
wojów i miliony innych postaci, którymi
dziecko może bawić się w nieskończoność i to bawić się twórczo. Kreować bajkowy
świat po swojemu i wymyślać go wciąż na nowo rozwijając wyobraźnię. Jak to się ma do tak zwanych
zestawów kreatywnych z Chin sprzedawanych u nas
,gdzie wszystko jest gotowe, wystarczy ponaklejać, albo złożyć wg
schematu i koniec, albo wydających dźwięki zabawek ,które psują się nim dziecko
zdąży poznać jak działają? Tu muszę
posłać Czechom głęboki ukłon, wiedzą jak pracować nad rozwojem młodego pokolenia. Padało nadal i nawet się ochłodziło, a że
obie z synową ubrałyśmy się koszulki na upał , a kurtki zostały w aucie , na
drugim końcu miasta kupiłyśmy sobie od Azjatki szale z paszminy, prawdziwej ;
synowa różowo – turkusowy , ja w kolorze mchu w delikatną kratę . Na wyprzedaży
po 180 koron , a stargowałyśmy jeszcze do 150. To jest na nasze około 25zł .
Nie mogłam w to uwierzyć. U nas takie szale nie schodzą poniżej 70-ciu. Przed
obiadem zrobiliśmy sobie przechadzkę wzdłuż Wełtawy do następnego mostu i
zawróciliśmy do starego miasta i naszej
stacji metra inną trasą. Tam także nie brakowało urokliwych zaułków i pięknej
architektury . Zachwyt wzbudził w nas jeden z budynków nowoczesnych ; fasada ze
szkła ,osadzonego w ramach stylizowanych na rosnące trzciny , a na balkonach i
dachu porośnięty prawdziwymi trawami i drzewkami. Pięknie to wyglądało i nawet się dobrze
komponowało ze starymi kamienicami. Po drodze zahaczyliśmy o muzeum Lego. Wnusia koniecznie chciała wejść
więc poszła z tatą a my odpoczywaliśmy siedząc na murku przed pięciogwiazdkowym-
hotelem , którego restauracja nie miała ścian ,mieściła się jakby w pod budynkiem , coś jak podziemny
parking .W hotelu coś się chyba stało, bo nagle zawył alarm p-poż i obsługa
zarządziła ewakuację. Nie wiemy jak się sprawy zakończyły, bo wnusia wyszła z
tatą z wystawy obdarowana przez obsługę ludzikiem Lego. Dostawały ludzika
wszystkie dzieci ,które odwiedziły wystawę w ramach biletu. Ruszyliśmy dalej
podziwiając znów miejskie detale. Po obiedzie, w bardzo starej restauracyjce
,która chwaliła się zdjęciami historycznych postaci ją odwiedzających ( kogo
tam nie było ; jeden z wiceprezydentów USA , Chruszczow i znani niegdyś aktorzy
min.) poszliśmy w stronę metra , by
wrócić do auta i ruszyć w drogę powrotną .Kiedy jedliśmy znów zaświeciło słońce.
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że w tej restauracyjce, a raczej ogródku przy
niej stoliki i ławki się poruszają , można jeść siedząc na huśtawce.
Akurat z powodu deszczu jedliśmy w
środku, ale jestem bardzo ciekawa jak to jest . Odważni byli i mimo pogody
zasiedli na huśtawkach.
Tyle o zwiedzaniu i wędrówkach po mieście . Jutro podsumowanie i jak dobrze pójdzie
to i fotki. Jeśli nie zdążę , to będzie
osobna fotorelacja.
Czesi są zdecydowanie bardziej kreatywni od nas. My tylko mamy wielkie wyobrażenie o sobie. Naród wybrany. Opowiadaj. Czekam😍
OdpowiedzUsuńNo własnie , tylko po co nam to "wybranie"? Niczego nie wnosi do rozwoju , a za to przysparza nam jeśli nie wrogów , bo moze to za mocne słowo , ale powiedzmy niechętnych.
UsuńBardzo ciekawa jestem zdjęć! Zawsze widzi się coś innego, i inaczej!
OdpowiedzUsuńBędą i zdjęcia , ale nie daję rady tak od razu.
Usuń