Jak pisałam na wstępie ,
miasto jest oszałamiająco piękne. Jak tylko dojechaliśmy i wyszliśmy ze stacji
metra – wprost na starówkę , pomiędzy zabytkowe kamienice od razu rzuciła mi
się w oczy ilość detali architektonicznych . Naprawdę nie wiedziałam , na co
spoglądać najpierw, czy zabytkowe fasady sklepów, czy rzeźby ,czy balkony , czy
wieże i kopuły, czy może wszystko na raz
. Doprawdy wrażenie przyprawia o zawrót głowy. Ruszyliśmy spacerkiem w stronę
słynnego zegara, który niedawno został odrestaurowany i ponownie działa. O
pełnych godzinach wydzwania kuranty , a w okienkach pojawiają się postacie
świętych, co mieliśmy okazję obejrzeć drugiego
dnia pobytu o 18.00. Następne oszałamiające wrażenie , to ilość zaułków
, uliczek , tajnych przejść i zakamarków, a każdy z nich odrestaurowany ,
zagospodarowany i śliczny . Zabudowa typowo średniowieczna , bardzo wąsko i
blisko zlokalizowane wszystkie budynki. W niektórych uliczkach i zaułkach można
było rozłożyć ręce i dotknąć budynków po obu stronach ulicy. Takie błądzenie
bez celu ma swoje zalety . Można bardzo
dużo zobaczyć i zagubić się całkowicie w atmosferze staromiejskiej, nikt
nie pogania i nie wskazuje kierunku, co mnie bardzo odpowiada. Wchodzi się w
jeden zaułek czy uliczkę a zaraz otwiera się przed nami kilka kolejnych ,
równie uroczych i tajemniczych .To wrażenie
towarzyszyło nam przez całą wycieczkę. Następnego dnia, po bardzo solidnym
śniadaniu ( jak wspomniałam wczoraj Czesi bardzo dobrze karmią ) znów
wyruszyliśmy na łazęgę po starówce. Zaczęliśmy od lodów i kawy w kawiarence
obok stacji metra . Potem udaliśmy się na miejscowy kiermasz rękodzieła i
pamiątek. W przeciwieństwie do znanych mi polskich takich kurortowych kiermaszy
na tym praskim nie było chińszczyzny . Faktycznie wyroby miejscowe. Wszystko
opatrzone napisem „Praha” i nawiązujące czy to do historii miasta , czy to do
czeskich bajek i postaci literackich czy do miejskich obiektów . Kupiliśmy parę
drobiazgów; obrazki olejne , pudełka z czekoladkami na prezenty , dla wnusi
maskotkę smoczka pierścionek z różowym kwarcem i szklany wisiorek oraz dla siebie uwaga : figurkę dziadka
do orzechów – żywcem wyciętego z baletu . Tak, tak, sprzedawali też ozdoby
świąteczne . Wpadły mi w oko te dziadki i od razu , na poczekaniu wymyśliłam
świąteczną dekorację na kominek , a moja starsza synowa zaaprobowała. Na moście
Karola kupiłam też sobie ręcznie robioną klamrę do włosów ze skóry barwionej na
zielono. W pobliskim sklepie kupiłam też koszulki dla wnusiów z nadrukiem z bajki „Sąsiedzi” . Obaj
uwielbiali tę bajkę, a starszy kocha ją do dziś. Ucieszą się jak dostaną. To
akurat tanie nie było, ale jak wspomniałam , nie ma tam chińszczyzny . Dziwną
rozmiarówkę mają ; np.zamiast jak u nas
rozmiaru dla dzieci 146, to tam 144. Co chwilę zaglądaliśmy też sklepików z rękodziełem . W jednym z nich skusiliśmy się - a tak; na bombkę choinkową z zabarwionego na rdzawy kolor szkła , z ręcznie wyciętym grawerunkiem. A wnuczka kupiła sobie marionetkę – ni to
wielbłąda- ni to smoka , ale o tym będzie przy okazji oferty dla dzieci.
Panowie też kupowali pamiątki – męskie ,w postaci Beherovki i Absyntu . Obiad
powtórzyliśmy na Karlovej 30 . Po obiedzie poszliśmy nad Wełtawę i wykupiliśmy
sobie rejs stateczkiem, szlakiem historii mostu. W sumie tanio w przeliczeniu
na osobę, bo w cenie było też zwiedzanie muzeum , po zakończeniu rejsu , lody
lub ciastko i napoje, oraz słuchawki, podłączane do wmontowanego w ścianę
statku urządzenia przy siedzeniach. Ustawia się język i słyszymy w słuchawkach
historię czytaną w wybranym języku . Parę fotek robionych z rzeki pokażę w
swoim czasie . Widok z rzeki na most Karola i na Hradczany – niezapomniany
! Płynąc zwiedziliśmy zalane wodą zaułki
wokół budowli związanych z historią miasta do złudzenia przypominające włoską
Wenecję . Rejs kończył się w podziemiach
nazwanych tunelem czasu czyli ukrytą
sekwencją najstarszych zachowanych przęseł mostu ,od jedynego zachowanego z
poprzedzającego most Karola tzw. mostu Judyty, przez pierwszy Karola ,po
współczesny odbudowany po powodziach .
Niesamowite wrażenie. Muzeum mostu Karola nie było zbyt wielkie ,ale bardzo
ciekawie zorganizowane.Już samo wejście ; szło się wąskim wirydarzem , na którym rosły oliwki i ogromne hortensje. Oprócz sal opowiadających historię mostu była też sala
– plac budowy z woskowymi figurami
rzemieślników i odgłosami średniowiecznego placu budowy ; w tle słychać było
pokrzykiwania, uderzenia siekier i młotków, poszczekiwanie psa, odgłosy rozmów
, co budowało nastrój. W dwóch innych salach unosił się zapach lilii . Sale
okazały się być poświęcone Agnieszce
Czeskiej – królowej i świętej. Akurat o niej wiem coś – nie coś z innych
źródeł. Ponoć jej świętość na zewnątrz objawiała się właśnie poprzez unoszący
się wokół niej zapach białych lilii . Była potomkinią Przemyślidów i wielką
protektorką Pragi . W salach jej poświęconych obejrzeliśmy rzeźby , monstrancje
i cenne relikwiarze zawierające szczątki czeskich świętych. Po prostu wystawione
w muzealnej sali . U nas trudno trafić na tak cenne przedmioty ,po prostu w
muzeum . Już widzę jaki wrzask by się o profanacji i wynarodawianiu czy innym
szarganiu świętości podniósł, gdyby ktoś chciał to zrobić. Ale… co kraj to obyczaj , a Czesi jak
zauważyłam , nie tylko na przykładzie muzeum są bardzo pragmatyczni i nie
straszne im ataki na tak zwane wartości . Kręciliśmy się potem jeszcze jakiś
czas podziwiając wystawy sklepów z rękodziełem i eleganckich butików .
Dzień na starówce
zakończyliśmy pizzą w jednej z knajpek w
pobliżu stacji metra . W gratisie,
ponieważ było z nami dziecko dostaliśmy bilet na przejazd karuzelą w sklepie dla dzieci – takie centrum dla
maluchów jak się okazało , zajmujący ogromny budynek na sąsiedniej ulicy , ale
o tym jutro. Nie był to jeszcze koniec
dnia , bo po powrocie do hotelu świętowaliśmy imieniny mojego mężusia
.Uczciliśmy drinkami w barze .Synowa i wnusia bezalkoholowymi o smaku marakuji
( próbowałam-przepyszne ) a my Opera- drinkiem; autorskim barmana z hotelu. W
życiu nie piłam lepszego. Nie wiem co w nim było, udało mi się rozpoznać tylko
campari , ale był wyśmienity. Gościom
hotelowego baru przygrywała pianista – tym razem stare szlagiery Luisa
Amstronga .
Aaa.. z dziećmi byliście. To muzeum seksu naprzeciw Orloja nie odwiedzaliscie:)?
OdpowiedzUsuńSuper wycieczka, chętnie obejrzalabym zdjęcia, mam nadzieję, że nam zaserwujesz wkrótce.
Muzeum sexu mijaliśmy parę razy , ale z powodu wnusi , ostatecznie panowie też nie weszli. Myślę, że nadrobimy kiedyś . Fotki będą na końcu
UsuńOpowiadaj opowiadaj. I ciekawe i pelne Zachwytu. Buziaki.
OdpowiedzUsuńO tak, jest się czym zachwycać
UsuńZ przyjemnością ponownie zobaczyłam Pragę Twymi oczami!
OdpowiedzUsuńPamiętam ,że byłaś i też się zachwycałaś.
UsuńŚwietnie napisane , aż chce się to zobaczyć , w Pradze nie byliśmy ,ale kto wie . Też wolimy wyjazdy prywatne , a nie wycieczki .Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńWybierzcie się koniecznie , choć od Was to kawał drogi , ale warto. Buziaki!
Usuń