Dzień zaczęliśmy od pysznego śniadanka w hotelowej
restauracji ( wszystko oprócz kawy, ale o kawie potem) i przeprowadzki do
pensjonatu dwie ulice dalej, który załatwiła nam menadżerka hotelu z racji tej,
że w sobotę mieli wesele i cały hotelik zajęty . Po kolejnej kawie; też
beznadziejnej wyruszyliśmy znów do Lwówka na wystawę kontynuować nasze
poszukiwania i zwiedzanie . Tym razem załapaliśmy się na wygodny parking w
pobliżu wystawy . Obok nas zaparkowali się turyści z Bolesławca i od razu
zawarliśmy znajomość. Na stare miasto szliśmy już razem . Około 10 -12.00 było jeszcze dość spokojnie i
nie tak tłoczno jak po południu. U wejścia rozdzieliliśmy się z naszymi nowymi
znajomymi, bo oni szli na stoiska z drzewkami . Na dzień dobry załapaliśmy się
na degustację win. Tak od rana , ale co tam , czekało nas wiele godzin na
świeżym powietrzu , kilka łyków nie zaszkodziło. Oglądaliśmy bez pośpiechu
kolejne stoiska . Na początek zrobiłam też drobne zakupy dla wnusiąt . Na trzecim czy czwartym stoisku trafiliśmy na
unikat. Niby zwykły , zielony kwarc ( kryształ zabarwiony związkami miedzi stąd
ta zieleń) ,dosyć spora szczotka , ale
unikatowa ze względu na miejsce pochodzenia czyli Chiny. Nie dopytałam jaki
konkretnie rejon Chin , ale klimat sprawia, że na powierzchni kryształów wciąż
krystalizują się drobinki kwarcu. W efekcie kryształ wygląda jak obsypany solą
. Coś pięknego. Sprzedawca miał tylko cztery takie szczotki , za bardzo umiarkowaną cenę . Później na stoiskach u
Chińczyków zobaczyliśmy kolejne trzy nieco większe ale za cenę czterokrotnie
wyższą . Opłaciło się .
Wędrowaliśmy sobie bez pośpiechu. Ucięliśmy kilka
pogadanek ze znajomymi z poznańskiej wystawy , porównywaliśmy ceny na różnych
stoiskach , po drodze kupiliśmy następny okaz , ogromny morion czyli kwarc
dymny i to był zakup stulecia. Sprzedawca , Pakistańczyk mocno nam cenę
odpuścił. W ogóle zabawne to było, bo niby nie umiał po polsku. Na początek
wystawił kamień za 600,00zł , my napisaliśmy ( bo targowanie odbywało się na
klawiaturze kalkulatora) 80,00zł , on 500, my 90, on 300, my znów 90. On 290,
my 120, na koniec on 180, ja pociągnęłam małżonka , że niby odchodzimy i nagle
gość przemówił po polsku „to tak ośtatećnie 150,00. Ok. na tyle się zgodziliśmy
. Szliśmy dalej wykorzystując okazję. Piękny okaz chryzoprazu kupiliśmy , bo
pewna kobieta bardzo kwestionowała cenę podaną przez sprzedawcę ,wręcz się
obrażała że tyle- przecież to tylko kamień, choć kilka stoisk dalej tej samej
wielkości chryzopraz kosztował pięciokrotnie więcej . A chłopak ( bywalec
poznańskich giełd zresztą ) sprzedał nam po cenie do której opuścił tej
kobiecie i dołożył nam jeszcze w tej cenie bryłkę czaroitu. Tę przeznaczyliśmy
dla wnuczki. I w końcu dotarliśmy do stoiska Pakistańczyka , tego od różowego
fluorytu. W przeciwieństwie do swojego ziomka od morionów ten w ogóle nie
chciał negocjować . Uparł się na 600zł i ani złotówki mniej. Odpuściliśmy . Biały kruk swoją drogą , ale maniakami nie
jesteśmy i nie musimy czegoś mieć za wszelką cenę. Zamiast tego nabyliśmy
jeszcze sokole oko z wrostkami tygrysiego oka , mokait i jaspis krajobrazowy .
Wszystko pokaże w swoim czasie.
Najpiękniejsze kamienie mieli
Hindusi, też bardzo skłonni do targowania . Dorobiłam się dwóch nowych
naszyjników , jeden z czarnych opali i drugi z tanzanitu. Nie planowałam tego ,
bo naszyjnik z tanzanitu mam , ale mężuś zdecydował , że kupimy , bo ten od
Hindusa ma dużo większe i czyściejsze kamyki niż mój i jest dobrych kilka cm
dłuższy . A stargowaliśmy o kilkadziesiąt złotych każdy. Pięknie wyglądały na
stoisku hinduskim gotowe kamienie jubilerskie , wspaniałej czystości; topazy w
różnych kolorach , rubiny, szafiry , bardzo modne w tym roku ametryny (
połączenie ametystu z cytrynem) , same cytryny, oliwiny , opale i mnóstwo
innych. Tak po prostu usypane w kopczyki na białym płótnie. Hinduskie kamienie
były zresztą przecudnie wyszlifowane. Oprócz tradycyjnych kaboszonów , fasetek czy rozet , było mnóstwo
takich szlifów , o których nie miałam pojęcia, że istnieją . Nawet nie
potrafiłabym ich nazwać i nie przyszłoby mi do głowy, że można kamień szlifować
w taki sposób. Długo wszystko oglądaliśmy. Mężuś wyszukał u Rosjanina puzderko z
malachitu i kupił je dla mnie . Jest śliczne. Stoiska Rosjan też były ciekawe.
Ogromna ilość różnych rzadko występujących minerałów, nawet świecących w
podczerwieni. Nie zawsze efektownych i kolorowych na pierwszy rzut oka. Po raz pierwszy na giełdzie pojawił się też
vivianit . Odkryty nie tak dawno i nie zbyt trwały , twardość ledwie 2,6-2,7 w
skali Moscha . Cenę miał wysoką , sądzę ,że właśnie z powodu , że dotąd na giełdach nie występował a na tej robił za ciekawostkę. Na innym stoisku u innego Hindusa , oglądałam pierścionki ; srebrne z
pięknymi , czystymi kamieniami . Przymierzyłam kilka , mężuś podsunął mi
jeszcze jeden wzór z opalem , a Hinduska jak usłyszała opal , zaraz wyciągnęła
całe pudełko pierścionków z opalami, a kiedy pokręciłam głową ,że dziękuję , natychmiast
położyła na nim kartkę „ -50%”. Targować można się było z każdym właściwie i na
spore kwoty. Kupiliśmy jeszcze kilka drobiazgów w postaci agatowych płytek i to
wszystko . Było co oglądać i podziwiać a nasza kolekcja powiększyła się o kilka
unikatowych egzemplarzy. Zatrzymywaliśmy się też przy stoiskach szlifierzy .
Cięcie i szlifowanie kamieni, które w całości wyglądają jak zwykle polne odbywa
się bardzo prostymi metodami ; piła mechaniczna na wodę i koło szlifierskie
napędzane , kiedyś nogami, dziś silniczkiem elektrycznym. I o to
chodziło, coś zobaczyć , czegoś się
dowiedzieć , coś dokupić do kolekcji . Kręciliśmy się jeszcze po okolicy ,
kupiliśmy jeszcze drobne pamiątki dla wnucząt i jedzonko na kolację i
śniadanie w postaci chleba , suchej
kiełbasy i smalcu – wszystko z Podlasia . Okazało się pyszne . W mini- barku u
Litwinki zjedliśmy po porcji zupy litewskiej , cokolwiek to było , smakowało jak nasza fasolowa z gulaszową razem wzięte . Smakowało nam , nie powiem ,że nie ,
litewski chleb również. Po 10 godzinach
chodzenia, zmęczeni wróciliśmy na kwaterę. I tu znów nowa znajomość . Tym razem
z Ukraincem . Miał takie samo auto jak nasze. Różniły się tylko kolorem, nasze seledynowe, jego granatowe więc od razu
zaczęli gadać z moim małżonkiem o tych autach. Potem zeszło na inne tematy.
Okazał się całkiem sympatycznym i oczytanym człowiekiem. Następnego dnia,
około południa ruszyliśmy w drogę powrotną .
Ciąg dalszy – pokaz łupów i podsumowanie - nastąpi w niedzielę .
Zawsze jestem pod wrażeniem Twojej znajomości tematu! Ale tak naprawdę trudno się dziwić, skoro od lat kolekcjonujesz te precjoza! :-))))
OdpowiedzUsuńBo to jest bardzo ciekawe , a wiadomości o kamieniach jakoś tak same mi się utrwalają w miarę rozwijania tematu.
UsuńBardzo bardzo interesująca opowieść. I niezwykły temat. Jesteś naszym ekspertem od kamieni. Dobrze Cię mieć. czekam z niecierpliwością na to podsumowanie i fotki. :*
OdpowiedzUsuńEkspertem to bym siebie nie nazwała (mój sąsiad profesor gemmmologii i rzeczoznawca pewnie by się nie źle uśmiał słysząc coś podobnego) , ale lubię kamienie, interesowały mnie od dziecka właściwie i jakoś tę wiedzę przyswajam , choć po amatorsku
Usuń