babusia

babusia
Obrazek znaleziony w cyberprzestrzeni- autor nie wiadomy

czwartek, 18 lipca 2019

13.07.2019 Sobota


 Dzień zaczęliśmy od pysznego śniadanka w hotelowej restauracji ( wszystko oprócz kawy, ale o kawie potem) i przeprowadzki do pensjonatu dwie ulice dalej, który załatwiła nam menadżerka hotelu z racji tej, że w sobotę mieli wesele i cały hotelik zajęty . Po kolejnej kawie; też beznadziejnej wyruszyliśmy znów do Lwówka na wystawę kontynuować nasze poszukiwania i zwiedzanie . Tym razem załapaliśmy się na wygodny parking w pobliżu wystawy . Obok nas zaparkowali się turyści z Bolesławca i od razu zawarliśmy znajomość. Na stare miasto szliśmy już razem .  Około 10 -12.00 było jeszcze dość spokojnie i nie tak tłoczno jak po południu. U wejścia rozdzieliliśmy się z naszymi nowymi znajomymi, bo oni szli na stoiska z drzewkami . Na dzień dobry załapaliśmy się na degustację win. Tak od rana , ale co tam , czekało nas wiele godzin na świeżym powietrzu , kilka łyków nie zaszkodziło. Oglądaliśmy bez pośpiechu kolejne stoiska . Na początek zrobiłam też drobne zakupy dla wnusiąt .  Na trzecim czy czwartym stoisku trafiliśmy na unikat. Niby zwykły , zielony kwarc ( kryształ zabarwiony związkami miedzi stąd ta zieleń)  ,dosyć spora szczotka , ale unikatowa ze względu na miejsce pochodzenia czyli Chiny. Nie dopytałam jaki konkretnie rejon Chin , ale klimat sprawia, że na powierzchni kryształów wciąż krystalizują się drobinki kwarcu. W efekcie kryształ wygląda jak obsypany solą . Coś pięknego. Sprzedawca miał tylko cztery takie szczotki , za bardzo  umiarkowaną cenę . Później na stoiskach u Chińczyków zobaczyliśmy kolejne trzy nieco większe ale za cenę czterokrotnie wyższą . Opłaciło się .

 Wędrowaliśmy sobie bez pośpiechu. Ucięliśmy kilka pogadanek ze znajomymi z poznańskiej wystawy , porównywaliśmy ceny na różnych stoiskach , po drodze kupiliśmy następny okaz , ogromny morion czyli kwarc dymny i to był zakup stulecia. Sprzedawca , Pakistańczyk mocno nam cenę odpuścił. W ogóle zabawne to było, bo niby nie umiał po polsku. Na początek wystawił kamień za 600,00zł , my napisaliśmy ( bo targowanie odbywało się na klawiaturze kalkulatora) 80,00zł , on 500, my 90, on 300, my znów 90. On 290, my 120, na koniec on 180, ja pociągnęłam małżonka , że niby odchodzimy i nagle gość przemówił po polsku „to tak ośtatećnie 150,00. Ok. na tyle się zgodziliśmy . Szliśmy dalej wykorzystując okazję. Piękny okaz chryzoprazu kupiliśmy , bo pewna kobieta bardzo kwestionowała cenę podaną przez sprzedawcę ,wręcz się obrażała że tyle- przecież to tylko kamień, choć kilka stoisk dalej tej samej wielkości chryzopraz kosztował pięciokrotnie więcej . A chłopak ( bywalec poznańskich giełd zresztą ) sprzedał nam po cenie do której opuścił tej kobiecie i dołożył nam jeszcze w tej cenie bryłkę czaroitu. Tę przeznaczyliśmy dla wnuczki. I w końcu dotarliśmy do stoiska Pakistańczyka , tego od różowego fluorytu. W przeciwieństwie do swojego ziomka od morionów ten w ogóle nie chciał negocjować . Uparł się na 600zł i ani złotówki mniej. Odpuściliśmy .  Biały kruk swoją drogą , ale maniakami nie jesteśmy i nie musimy czegoś mieć za wszelką cenę. Zamiast tego nabyliśmy jeszcze sokole oko z wrostkami tygrysiego oka , mokait i jaspis krajobrazowy . Wszystko pokaże w swoim czasie.


  Najpiękniejsze kamienie  mieli Hindusi, też bardzo skłonni do targowania . Dorobiłam się dwóch nowych naszyjników , jeden z czarnych opali i drugi z tanzanitu. Nie planowałam tego , bo naszyjnik z tanzanitu mam , ale mężuś zdecydował , że kupimy , bo ten od Hindusa ma dużo większe i czyściejsze kamyki niż mój i jest dobrych kilka cm dłuższy . A stargowaliśmy o kilkadziesiąt złotych każdy. Pięknie wyglądały na stoisku hinduskim gotowe kamienie jubilerskie , wspaniałej czystości; topazy w różnych kolorach , rubiny, szafiry , bardzo modne w tym roku ametryny ( połączenie ametystu z cytrynem) , same cytryny, oliwiny , opale i mnóstwo innych. Tak po prostu usypane w kopczyki na białym płótnie. Hinduskie kamienie były zresztą przecudnie wyszlifowane. Oprócz tradycyjnych  kaboszonów , fasetek czy rozet , było mnóstwo takich szlifów , o których nie miałam pojęcia, że istnieją . Nawet nie potrafiłabym ich nazwać i nie przyszłoby mi do głowy, że można kamień szlifować w taki sposób. Długo wszystko oglądaliśmy.  Mężuś wyszukał u Rosjanina puzderko z malachitu i kupił je dla mnie . Jest śliczne. Stoiska Rosjan też były ciekawe. Ogromna ilość różnych rzadko występujących minerałów, nawet świecących w podczerwieni. Nie zawsze efektownych i kolorowych na pierwszy rzut oka.  Po raz pierwszy na giełdzie pojawił się też vivianit . Odkryty nie tak dawno i nie zbyt trwały , twardość ledwie 2,6-2,7 w skali Moscha . Cenę miał wysoką , sądzę ,że właśnie z powodu , że dotąd na giełdach nie występował a na tej robił za ciekawostkę.  Na innym stoisku u innego Hindusa , oglądałam pierścionki ; srebrne z pięknymi , czystymi kamieniami . Przymierzyłam kilka , mężuś podsunął mi jeszcze jeden wzór z opalem , a Hinduska jak usłyszała opal , zaraz wyciągnęła całe pudełko pierścionków z opalami, a kiedy pokręciłam głową ,że dziękuję , natychmiast położyła na nim kartkę „ -50%”. Targować można się było z każdym właściwie i na spore kwoty. Kupiliśmy jeszcze kilka drobiazgów w postaci agatowych płytek i to wszystko . Było co oglądać i podziwiać a nasza kolekcja powiększyła się o kilka unikatowych egzemplarzy.  Zatrzymywaliśmy się też przy stoiskach szlifierzy . Cięcie i szlifowanie kamieni, które w całości wyglądają jak zwykle polne odbywa się bardzo prostymi metodami ; piła mechaniczna na wodę i koło szlifierskie napędzane , kiedyś nogami, dziś silniczkiem elektrycznym.   I o to chodziło, coś  zobaczyć , czegoś się dowiedzieć , coś dokupić do kolekcji . Kręciliśmy się jeszcze po okolicy , kupiliśmy jeszcze drobne pamiątki dla wnucząt i jedzonko na kolację i śniadanie  w postaci chleba , suchej kiełbasy i smalcu – wszystko z Podlasia . Okazało się pyszne . W mini- barku u Litwinki zjedliśmy po porcji zupy litewskiej , cokolwiek to było , smakowało jak  nasza fasolowa z gulaszową razem wzięte . Smakowało nam , nie powiem ,że nie , litewski chleb również.  Po 10 godzinach chodzenia, zmęczeni wróciliśmy na kwaterę. I tu znów nowa znajomość . Tym razem z Ukraincem . Miał takie samo auto jak nasze. Różniły się tylko kolorem,  nasze seledynowe, jego granatowe więc od razu zaczęli gadać z moim małżonkiem o tych autach. Potem zeszło na inne tematy. Okazał się całkiem sympatycznym i oczytanym człowiekiem. Następnego dnia, około południa ruszyliśmy w drogę powrotną .   
Ciąg dalszy – pokaz łupów i podsumowanie -  nastąpi w niedzielę .

4 komentarze:

  1. Zawsze jestem pod wrażeniem Twojej znajomości tematu! Ale tak naprawdę trudno się dziwić, skoro od lat kolekcjonujesz te precjoza! :-))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jest bardzo ciekawe , a wiadomości o kamieniach jakoś tak same mi się utrwalają w miarę rozwijania tematu.

      Usuń
  2. Bardzo bardzo interesująca opowieść. I niezwykły temat. Jesteś naszym ekspertem od kamieni. Dobrze Cię mieć. czekam z niecierpliwością na to podsumowanie i fotki. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekspertem to bym siebie nie nazwała (mój sąsiad profesor gemmmologii i rzeczoznawca pewnie by się nie źle uśmiał słysząc coś podobnego) , ale lubię kamienie, interesowały mnie od dziecka właściwie i jakoś tę wiedzę przyswajam , choć po amatorsku

      Usuń