Może nie całkiem drobiazgi , ale przyjemnie spędzony czas. Zacznę od kompleksu Riese . Tego nie było w planach , ale skoro się znaleźliśmy całkiem blisko i w pewien sposób , choć jeszcze nie wyjaśniony przez historyków i naukowców ma powiązanie z zamkiem Książ i skoro polecał nasz pracuś o wdzięcznej ksywce Killer ( co niby ma obrazować jego zacięcie do ekstremum) polecał , to się wybraliśmy. Z racji pandemii są czynne tylko dwie krótkie – ok. 1 godziny trasy . Sam kompleks w naziemnej części przypomina bazę wojskową z czasów II wojny , a dla uatrakcyjnienia co kilkanaście minut , z głośnika zamieszczonego na słupie rozlega się wycie syreny , a głos lektora opowiada po krótce historię obiektu. Pomiędzy nadawana jest muzyka wojskowa z epoki. Czekaliśmy na wejście do sztolni i grot , bo zwiedza się je wyłącznie z przewodnikiem i w nie zbyt dużych grupach. Ponure miejsce z jeszcze bardziej ponura historią . Budowę , w niewiadomym dotąd celu Niemcy zaczęli jeszcze na długo przed wojną . W czasie wojny kontynuowali a do pracy wykorzystywali więźniów z obozu koncentracyjnego . Nielicznym udało się przeżyć i wyjść na powierzchnię . Pod ziemią zginęło ich kilka tysięcy , a średnia życia i pracy takiego więźnia to 3 miesiące . Już sama ta historia sprawia , że ciarki chodzą po plecach. Gdy wejdzie się do podziemi gdzie wieje zimnem , z góry nieustająco kapie woda i panują ciemności , rozświetlone tylko nielicznymi żarówkami i przejdzie kilkanaście metrów w głąb … Wierzcie mi wieje grozą , a kto ma skłonności do klaustrofobii w ogóle nie powinien się tam znaleźć , o czym zresztą uprzedza przewodnik. Ja mam ; nie wpadam w panikę w zamknięciu i raczej się nie boję , ale jak nie muszę , to żadnych drzwi nie zamykam . Tam , pod ziemią, w zimnych korytarzach z błotem pod nogami i skapującą ze ścian wodą czułam się źle . Nie na tyle, żeby sobie z tym nie poradzić , ale czułam tę atmosferę. Kompleks przeszliśmy a po części przepłynęliśmy łodziami .Zmarznięci i nieco przemoczeni, zakończyliśmy nasz pobyt w Riese miską wojskowej grochówki .Nawet smacznej . Obiekty związane z II wojną , to jednak nie jest coś co mnie pociąga . Nie znaczy to ,że ich nie zwiedzę jeśli mam okazję . Co to to nie , jestem ciekawa świata , mój mąż także więc i takie miejsca nam nie straszne. Zdjęć nie robiłam , ze dwa na zewnątrz . Mężuś cos tam próbował pod ziemią i nawet z nie złym skutkiem jak na ciemności, żeby jednak nie było, że coś ściemniam foto z zewnątrz.
Kamieniołomy ; tak, tak pracowaliśmy w kamieniołomach można
powiedzieć . Dla zabawy rzecz jasna i na własne życzenie , dobrze się przy tym
bawiąc. Jak wiecie wybraliśmy się z myślą , że załapiemy się na Agatowe Lato ,
ale zostało odwołane z powodu pandemii . Tak oficjalnie tłumaczą to władze
Lwówka Śląskiego . Liczyliśmy na jakieś nowe okazy do naszej kolekcji i nic z
tego. Przy okazji jednej z niezliczonych rozmów z Tubylcami wspomnieliśmy o tym
,a kustoszka zamku Wleń, pasjonatka okolicznych atrakcji , podpowiedziała nam
gdzie szukać samodzielnie i jeszcze dała namiary na panią , która organizuje
wyprawy poszukiwawcze ( możliwe ,że zorganizujemy coś dla dzieciaków ) . Cenny
kontakt zachowałam . A następnego dnia udaliśmy się do Lubiechowej do
kamieniołomu . Po drodze trochę kluczyliśmy , bo teren nam nie znany a
nawigacja też nie do końca wiedziała gdzie jest . Dotarliśmy jednak , po drodze
mijając piękny kompleks pałacowy i kościół . W obiekcie trwały jednak prace
budowlane na dziedzińcu więc zwiedzić się nie dało. Kamieniołom okazał się
niczym więcej jak osuwiskiem skał ; dawniej eksploatowany , dziś służy tylko
takim jak my niedzielnym poszukiwaczom skarbów i jako miejsce rekreacji dla
okolicznych mieszkańców. Na miejscu stało jednak kilka aut . Okazało się , że w
pobliskim lesie trwały poszukiwania . Takich , co organizują wyprawy jest
więcej i właśnie na taką ekipę trafiliśmy . Zawzięcie przeszukiwali korzenie
drzew i tłukli młotkami . Najmniej entuzjazmu wykazywały mamy sporej gromadki
dzieciaków w różnym wieku. Poszukaliśmy sobie ustronnego stanowiska i też
zaczęliśmy tłuc kamienie . I miała rację przewodniczka , bo po którymś
uderzeniu w kawałku skały bazaltowej otworzyłam geodę . Nie, nie , ona na
zdjęciu tylko tak okazale wygląda . W rzeczywistości ma około 2cm .
Mężuś znalazł kilkanaście drobnych jajeczek (to te u dołu zdjęcia ) . Po otwarciu
mogą także kryć geody , albo agat lub porfir, może kryształki kwarcu lub
ametystu. Są jednak bardzo maleńkie.
Wyruszyliśmy na tę wyprawę całkowicie nie przygotowani . W ruch poszły
zwykłe młotki ze skrzynki narzędziowej , bardziej nadające się do wbijania
gwoździ pod obrazki niż tłuczenia kamieni . Nie mniej zabawa była przednia .
I jeszcze taka ciekawostka; w sierpniu , na tym osuwisku
odbywa się zlot czarownic . Taki festyn związany z miejscowymi legendami . Aha i muszę się pochwalić . Przewędrowaliśmy
spory kawałek Ścieżką Czarownic , która wiedzie przez osuwisko i otaczający je
las . Udało nam się dotrzeć na szczyt wzgórza i nawet kawałek pójść granią .
Było ciężko, szczególnie tam na górze wzdłuż grani nad wąwozem ; wyzwanie dla
odważnych . Nie wiem dokąd ścieżka prowadzi, bo zawróciliśmy by wziąć się do
pracy czyli tłuczenia kamieni.
To co widać na zdjęciach to skały bazaltowe i
wulkaniczne , z różnymi domieszkami . Te
białe , zielone i żółtawe kropki to migdałowce. To w nich czekają znaleziska w
postaci kwarcu, geod i agatów.
I jeszcze kilka ciekawostek : formacje skalne . Tak zwana
Szwajcaria Lwówecka .
I coś unikatowego na skalę Europy ; nazywa się to Porwaki
Piaskowcowe .
Nazwa tak nas zafrapowała, że pojechaliśmy obejrzeć . I jak
już w końcu udało nam się je wypatrzyć w gęstym lesie na wysokim wzgórzu ,zaczęliśmy
wspinaczkę . Nie było łatwo się tam dostać , po stromym zboczu , tak na oko
jakieś 60 stopni po śliskich liściach , wśród korzeni i traw . Prawdziwym
wyzwaniem okazało się jednak zejście w dół . Śmialiśmy się potem ,że jak takie
kozy , które wdrapią się na dach garażu ale zejść z niego nie potrafią . Siniak
po jakiejś przejażdżce na gałęzi mam na nodze do dzisiaj.
Huty szkła . Do jednej udaliśmy się po pamiątki , bo
zwiedziliśmy ją poprzednim razem , do
drugiej o nazwie „ Julia” i z długą
historią wybraliśmy się , bo byliśmy w pobliżu. Niestety najstarszej części
znów nie udało nam się zwiedzić . Tylko muzeum kryształów nazwane „Krystalium”
i sklepiki . Część oferty pochodziła zresztą z czeskiej huty Bohemia . Za czasów PRL „Julia” produkowała poszukiwane
kryształy , ustawiane potem w koszmarnych witrynkach na szydełkowych serwetkach
. U mnie w domu też tak było i nie wiem czemu z całej oferty moi wybierali
akurat te najbrzydsze. Jestem
zdeklarowaną przeciwniczką kryształów . Dwa , które dostałam dawno temu w
prezencie się potłukły , na co z utęsknieniem czekałam , szklanki do napojów z
prezentu ślubnego przeznaczyłam do codziennego użytku . Też już nie istnieją .
A! i jeszcze musze wspomnieć o słynnej „
szklanej rybie „ też z czasów PRL -u . Dziś jest hitem na rynku staroci , a huta
wznowiła produkcję i produkuje wiele nowych wzorów. I najlepsze na koniec ; ja zdeklarowany wróg
kryształów dałam się namówić na ich zakup!
„Koniec świata! Mama kupiła kryształy!” – tak podsumował to mój starszy
syn ; miłośnik PRL -u zbierający drobiazgi
epokowe . Przyznać jednak musze , że wzornictwo mocno się poprawiło , a nabyte
przez nas 4 szklanki do napojów za bardzo tradycyjnego kryształu nie
przypominają . No i posłużą nam do aranżacji stołu w kolorze czerwonym .
Na koniec wyprawy wspomnę jeszcze o jednym obiekcie ; w
trakcie przemieszczania się trafiliśmy na coś co się nazywa Ogród Bajek
Śląskich . Popytaliśmy trochę na miejscu i okazało się, że to plac zabaw
połączony z teatrem kukiełkowym i warsztatami garncarskimi i pracownią
plastyczną . Na obiekt składa się gród rycerski, zamek bajek nawiązujący do
postaci z dolnośląskich legend i Arka Noego . Fajne miejsce na rodzinny weekend
z dziećmi.
Co mogę napisać na koniec ? Dolny Śląsk jest piękny i oferuje wiele atrakcji . Może nawet więcej niż którykolwiek inny region . Mieszkańcy zaś są mili i przyjaźnie nastawieni do innych . Tak łatwo jak tam nie udawało się nawiązać kontaktów nigdzie. O tym zresztą pisałam już przy poprzedniej wizycie . Nadal fatalnie jeżdżą , nadal parzą paskudną kawę i nadal solidnie i smacznie karmią swoich gości , miewają zabawne pomysły na reklamę
i wcześnie zamykają muzea oraz wszystko co się da ; sklepy i kawiarnie także. Odkryliśmy też , że wierzą w teorie spiskowe typu „witamina D lekiem na wszelkie zarazy” , albo „nie wiadomo co w tych szczepionkach „ i „rząd rozdaje SWOJE pieniądze” i że jakoś dziwnie pojmują patriotyzm ; wszystko co inne lub nie rozpoznane to niemieckie i należy zwalczać . Nie zmienia to faktu, że są gościnni a do pracy jeżdżą do … Niemiec .
Wróciliśmy zadowoleni i mimo nieustającego krążenia,
wypoczęliśmy . Taka forma spędzania urlopu okazała się strzałem w dziesiątkę.
Uniknęliśmy tłoku ( poza krótkim pobytem w Karpaczu) , obijania się o
przechodniów i hałasu . Jedyne czego mi brakowało to jakiegoś jeziora , gdzie
można popływać – tu punkt więcej dla Kaszub . Dolny Śląsk w wody jest jednak
ubogi. Owszem są rzeki i strumienie , ale raczej nie nadają się do pływania .
Jeśli ktoś nie kocha kurortów lubi to i
owo zobaczyć i zaglądać w różne tajemnicze
zakamarki to polecam ; będzie ciekawie i na długo zapadnie w pamięć .
p.s. z pustymi rękami jednak nie wróciliśmy, na przydrożnym straganie kupiliśmy kilka skromnych okazów do kolekcji :
No, jak to są drobiazgi, to już nie wiem, jak opisać Waszą wyprawę!
OdpowiedzUsuń😀!
Ile w sumie dni Wam to zajęło?
W sumie od soboty 10 - dotarliśmy około 15.30 do niedzieli około południa . A jeszcze o kargulu i Pawlaku zapomniałam napisać . Może dorobię jakiś suplement
UsuńWitam babusię Marychę
OdpowiedzUsuńZupełnie przypadkiem trafiłam na tego bloga, zaczęłam czytać i przepadłam. Jestem zachwycona, w jak cudowny, dowcipny sposób opisujesz właściwie swoje zwyczajne - niezwyczjne życie, jego blaski i czasem cienie. W tej chwili dochodzi północ, a ja jestem na jesieni 2017 roku i właśnie zapisałam przepis na grzybki marynowane, choć pewnie z różnych względów nigdy ich nie zrobię, I tak czytam tego bloga nie wiem który już dzień i czytać będę dalej, aż sama się dziwię, że ten dziennik właściwie anonimowej Wielkopolanki, mieszkanki małej Wrześni może być w tak ciekawy sposób opisywane. Mieszkam od prawie pół wieku w centralnej Polsce a pochodzę z Polski wschodniej i czytając Twojego bloga trochę Ci zazdroszczę tej dumy z bycia właśnie Wielkopolanką. Ale się rozpisałam, będę czytać dalej a jak już doczytam do teraz (2021) to też przeczytam "na razie bez tytułu", mam co robić. Może się jeszcze odezwę. serdecznie Cię pozdrawiam, powinnaś być pisarką. Dobranoc Bożena G.
Witaj Bozeno, ile miłych słów ! serdecznie dziękuję za nie. Miło mi , że czytanie moich zapisków sprawia Ci przyjemność. A co do pisania ; marzyłam o tym ale poszło w całkiem inną stronę i może kiedyś, jak już będę na emeryturze faktycznie a nie formalnie, tylko czy wtedy jeszcze ktoś będzie czytał książki? Odzywaj się proszę , będzie mi bardzo miło. Pozdrawiam !
UsuńI wszystko ciekawe i samo podsumowanie, to koniecznie trzeba tam pojechać. Mnie trochę trudno, ale kto wie. Kiedyś.Usciski.
OdpowiedzUsuńTak Dolny Śląsk jest tego wart! Życzę żeby się udało !
Usuń