w tym urlopie bez urlopu było opowiem i pokażę jak obiecałam. Pierwszy dzień jak wspomniałam był zakupowy i o tym relacja była. Następnego dnia pojechaliśmy do Torunia . Miało być Chełmno, ale stwierdziliśmy, że tam wybierzemy się jesienią , bo to jednak trochę dalej i za gorąco. A dzień był upalny już od wczesnych godzin rannych. Po tym jak obskoczyłam biuro, żeby zostawić swojego lapka, na wszelki wypadek i wizytę u matki z tabletkami i listą przykazań wyruszyliśmy. Jechało się przyjemnie , nie było wielkiego tłoku na drogach i do miasta dotarliśmy po niecałych dwóch godzinach. Nie śpieszyło nam się. jechaliśmy bez planu i pomysłu, bo i po co. Zwiedzania nie planowaliśmy, bo Toruń znamy doskonale. Wybraliśmy się ot tak, żeby trochę pobłądzić po urokliwych uliczkach, popodziwiać odnawiane kamieniczki , spróbować piernikowych lodów , odnaleźć znane nam sklepiki, pracownie i galerie, pogapić się na pływające po Wiśle stateczki spacerowe , przejść Bulwarem Filadelfijskim ... I tak się stało. Spróbowaliśmy lodów tak zwanych rzemieślniczych z malutkiej cukierenki blisko Krzywej Wieży, małżonek cytrynowych, ja o smaku szarlotki (miały nawet kawałeczki jabłek i pachniały cynamonem), wypiliśmy kawę, odnaleźliśmy pracownię ceramiczną, galerię obrazów i pracownie witraży, które już kiedyś odwiedzaliśmy. W galerii kupiliśmy niewielki obrazek pt. "Marcowe Roztopy" sygnowany podpisem malarza. Niepozorny ale cos w sobie ma. Wyszperałam go w stercie grafik stojących w skrzynce pod oknem i od razu wiedziałam, że oprawiony w złoconą ramkę znajdzie miejsce na naszej domowej ekspozycji. No, przesadziłam ; "mini - ekspozycji" Po prostu, od razu do mnie przemówił. A oto i on

Krzywa Wieża wciąż trwa
Na parapetach kamieniczki , w której mieści się sklep z antykami przysiadły sobie miejskie skrzaty
Nowa atrakcja dla dużych i małych - piernikowy ekspres
I jeszcze jeden skrzat

Pizzerii o wdzięcznej nazwie "Czerwony Pomidor" - pilnuje groźny rycerz
Bulwar nad Wisłą oblegany przez turystów i miejscowych
Wróciliśmy około 20.00 i jak to bywa , od razu dopadła mnie szara rzeczywistość .
Szara czy nie szara , nie dałam się zdołować tejże i następnego dnia po oczywiście wizycie u matki pojechaliśmy na działkę. Upał skutecznie utrudniał prace ale w domku mamy chłodno więc zabraliśmy się za poprawianie i ulepszanie. No i coś nam z tego wyszło .
Prawie zniknęły lata 90-te , wystarczyła zmiana uchwytów przy szafkach i wielki magnez na lodówkę
a na tym wąskim "cargo" naklejka w łączkę i od razu kuchnia przestała straszyć. Styl? A po co styl, jest kolorowo, kocio i wesoło.
Kącik działkowicza - majsterkowicza , siedziska gotowe
Kącik j/w "instalacja " ogrodowa w trakcie malowania (na razie tylko tła)
Kącik j/w stół kuchenny w renowacji - nie widać tego na zdjęciu ale nogi są lekko cieniowane techniką na suchy pędzel
Tak poza tym zakwitły w końcu gladiole - coś nie poszło z kolorami , miały być bordowe i czekoladowe a wyszło jak widać
I jeszcze widok ogólny na PDzO w pełni lata
Tak poza tym , nowy skalniak się rozrasta , może trzeba będzie stworzyć jeszcze jeden , przybyło kilka roślinek , a kabaczki rosną jak szalone
Ciąg Dalszy Nastąpi