to szaleństwo i prawie mi się udało. Nie chciało mi się i od rana bolała mnie głowa , ale małżonek namówił mnie na wyjazd do Poznania na zakupy. I tak mieliśmy to w planach od dawna , ale działka była ważniejsza i na zakupy już czasu zabrakło. Pojechaliśmy tak około 11.30. Najpierw do sklepu z modą włoską ( myślę, że raczej w stylu włoskim , bo marki mają najróżniejsze) po spodnie dla małżonka. Na wiosnę został w jednych dżinsach, bo drugie te porządniejsze podarł a pozostałe trzy zjeżdżają mu z dupska, bo schudł. Spodnie oczywiście były , jak to w tym sklepie we wszystkich rozmiarach, kolorach i fasonach. Bez większego problemu wyszukaliśmy odpowiednie , a potem jeszcze się pokręciliśmy po sklepie i mężuś kupił sobie jeszcze sztruksową koszulę i bluzę dresową ; wszystko firmy Bugatti ( marka z której wszyscy się śmieją , że niby nie ma nic do zaoferowania poza jakością , ale akurat małżonek ją lubi, bo jest ponadczasowa , nie do zdarcia , można nosić po kilka lat i cena choć z chińskim marketem nie wygra konkurencji to z nóg też nie zwali), a ja wyszperałam dwie sweterko- bluzeczki z cieniutkiej dzianinki w sam raz pod żakiety. Kolory , hmmm , króluje beż, granat i biały , ale znalazłam w zieleni mchu i morskim i w swoim rozmiarze, bo z tym mam zawsze problem . Większość ciągnie mi się na biuście albo nie dopina, choć reszta pasuje. Po zakupach w sklepie z modą po włosku pojechaliśmy obok do "oszołomu" obejrzeć ofertę świąteczną i poszukać masy makowej w małej puszce , bo u nas wszędzie tylko duże a tyle do makiełek nie potrzebuję. Świątecznym gadżecikom oprzeć się nie można jak wiadomo więc i tym razem się nie oparliśmy , bo do mojej kolekcji czerwonego szkła dokupiłam trzy podstawki pod świeczki z czerwonego szkła właśnie i świeczki - szyszki oraz lampki led do niby- kominka w kształcie pierniczków. Fioła mamy i gdybym co chwilę nie krzyczała o zdrowym rozsądku to pewnie byłoby tego więcej. Masę makową w małej puszce namierzyłam. I tyle naszych zakupów świątecznych , inne zrobię na miejscu. Potem pojechaliśmy jeszcze do Ikei , po piernikową chatkę do sklejenia ( bez chatki święta u babci się nie liczą przecież) i zjeść obiad. Na deser wzięliśmy sobie coś co się nazywa owoce leśne z sosem waniliowym i to było coś co zdecydowanie poprawiło mi humor. Deser przepyszny! Jak będziecie w Ikei koniecznie skosztujcie ( bo pewnie we wszystkich jest to samo w menu) , bo warto. Pokręciliśmy się po sklepie , obejrzeliśmy kanapy z myślą o kupnie na wiosnę do działkowego domku. Jak na razie kupiłam tylko komplet sztućców i koszyczek do nich . Te co mamy słabo się sprawdzają, zostaną w starej altanie. Na koniec jeszcze weszliśmy do sklepiku spożywczego po ketchup. Nie wiadomo dlaczego dzieciaki go lubią , bo jakoś specjalnie się nie wyróżnia smakiem ale skoro wnuki lubią ... i zostaliśmy poczęstowani grzanym winem. Pyszne było. Mocno słodkie ale dodatki jakoś tak dobrane , że smakowało wyśmienicie. W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do leroy. Trafiłam wczoraj na reklamę tkanin świątecznych i chciałam obejrzeć. No i zgadnijcie , pusto nie wyszłam , ale materiał na obrus jest przepiękny. Jeszcze takiego nie miałam . Będzie się pięknie prezentował na kuchennym stole. Nawet specjalnie dekoracji nie będzie potrzeba zbyt wiele. W sumie nie źle mi zrobiło to szwendanie się po sklepach , bo przez pół dnia nie myślałam o tych wszystkich sprawach co mi się na głowę walą. Jutro też nie będę , bo mam sporo do zrobienia w domu i gospodyni przysłała informację, że jutro zakręcają na działkach wodę więc musimy na trochę tam wpaść. No i przyszły moje zamówione książki więc mam co robić. Dobrej, spokojnej niedzieli !