W tym przypadku bal maturalny .Lucia na swoim blogu przywołała wspomnienia . Studniówki , bale
maturalne ; tamten czas młodości, kiedy wydawało nam się , że świat leży u
naszych stóp. Świat jak wiadomo pozostał niezdobyty dla naszego pokolenia, ani
żadnego po nas i przed nami i nie
zostanie zdobyty przez następne , a Los bywa przewrotny i życie układa nam
według swojego planu a nie według naszych marzeń. Ale to wiemy dziś , z
perspektywy lat i życiowych doświadczeń . Tak to już jest , młodość ma swoje
prawa , a wiek dojrzały swoje .
W tym roku minie 40 lat od czasu gdy zdawałam maturę ,
a więc i 40 lat od studniówki . Najpierw
jednak byłam na balu maturalnym z moim obecnym małżonkiem , który maturę zdawał
rok wcześniej i 40-stkę świętował we wrześniu ubiegłego roku. Na jego studniówkę nie byłam zaproszona , bo
w klasie było mniej więcej pół na pół chłopaków i dziewcząt ( brakowało 2 więc
skład jakoś uzupełniono) , a były to czasy gdy studniówki wciąż jeszcze
organizowało się w szkole i o tym , kto na niej będzie decydowało szacowne
grono profesorskie . Tak było i u mojego małżonka i później u nas . Co innego
bal maturalny . Po zdaniu nie łatwych egzaminów dojrzałości był ważnym wydarzeniem , sankcjonującym
niejako wejście w dorosłość . Na bal szli już nie uczennice i uczniowie a młode,
piękne kobiety i przystojni , młodzi mężczyźni , bo przecież zdana matura do
tego miana uprawniała. Na bal maturalny
wolno było założyć wieczorową suknię z dekoltem i szpilki , zrobić sobie
mocniejszy makijaż i oczywiście napić się publicznie alkoholu. A przede
wszystkim zaprosić na ten bal kogo się chciało , bez pytania o zgodę wychowawcy
. Mój przyszły małżonek (wtedy jeszcze
nie snuliśmy wspólnych planów , ale już było blisko ) zaprosił mnie na swój bal
. Okoliczności mi nie sprzyjały , nie ciekawie miałam wtedy w domu oględnie
rzecz ujmując ; przyszedł wcześniej niż się umówiliśmy i trafił na domową
awanturę z moją matką . Z czerwonymi od płaczu nosem i oczami wyglądałam marnie
, z pewnością nie na obiekt godny takiego wydarzenia . Nie mniej zaproszenie
otrzymałam . Gorzej było z pozwoleniem . Musiałam się mocno postarać , żeby
zapytać o zgodę rodziców , bo w ogóle wtedy o nic ich nie prosiłam. Ojciec nie
miał nic przeciw , a matka skwitowała to mruknięciem „no idź , masz się
przecież w co ubrać „ . No fakt , miałam . Ciuchów miałam tyle, że nie mieściły
mi się w szafach. Bal miał się odbyć w najbliższą sobotę, w restauracji Parkowa
, która wtedy była jedną z najlepszych w okolicy , a po zmianie ustroju na
gospodarczo-rynkowy została przerobiona na biedronkę . Panowała moda na sukienki rodem z westernów ;
wirujące spódnice, falbany , kokardy , opadające z ramion dekolty typu „Carmen
„( wróciły całkiem niedawno do łask w postaci bluzek ) . Miałam podobną sukienkę
, ale wydała mi się za mało wizytowa na taką okazję . Wybrałam inną , która
przypominała bardziej XIX – wieczną krynolinę niż sukienkę z westernu . Czasami
nazywano takie sukienki „chłopkami” ale ta była bardziej strojna . Byłam wtedy
bardzo szczupła , mogłam takie fasony nosić .
Miała czarny, mocno dopasowany
gorsecik z dekoltem caro , bufiaste rękawy do łokcia , a do gorsecika
była doszyta spódnica z drobniutkich zakładek , która cieniowała; od czarnego
wzór przechodził w czerwony , potem żółty , znów czerwony i czarny. Krawcowa
pięknie mi to skomponowała . Sukienka sięgała pięć centymetrów nad kostkę . Na
nogi włożyłam do niej czerwone sandałki , na szyję jedwabną czerwoną różę
doszytą do czerwonej aksamitki dopasowanej do rozmiaru szyi. Makijażem
specjalnie się nie przejęłam , zresztą nie miałam nic poza czerwonym
błyszczykiem. Mój wtedy chłopak ubrał
się klasycznie w białą koszulę , granatowy garnitur i granatową w muszkę , jak nakazywał szkolny zwyczaj . W
naszym LO obowiązywała zasada – nie pisana , tak się przyjęło , że na imieniny
dyrektora, wychowawcy lub szkolne święta należało się ubrać wizytowo, na bal
maturalny tym bardziej. Dziewczyny
ubrane były różnie; były sukienki różowe i białe i w kwiatki , trafiła się i
klasyczna mała – czarna . Czasy były takie, że o ładny materiał , a tym
bardziej gotową suknię było trudno. Pozostawała własna inwencja i to co udało
się zdobyć , bo właśnie zaczynały się poważne braki w zaopatrzeniu. Bal oczywiście odbywał się pod okiem grona
profesorskiego bo na takich balach profesorowie byli gośćmi honorowymi . Do tańca przygrywał nam zespół prowadzony
przez naszego profesora muzyki, który
uczył też w miejscowym ognisku muzycznym i stąd ten zespół. Na ten wieczór
wybrał utwory rockowe , znane światowe standardy we własnych aranżacjach. Tu
ukłon dla pana Profesora , że zadał sobie trud ich zdobycia , bo w tamtej
rzeczywistości było to trudne , nie było płyt ani kaset , a jedynym dostępnym
źródłem było radio Luxemburg” słuchane po nocach , bo tylko nocą można było
trafić na odpowiednie pasmo radiowe. Pamiętam pierwszy utwór ; zespołu Procol
Harrum „„A Whiter Shade of Pale”(polski
tytuł Bielszy Odcień Bieli ) zagrany na saksofonie, osobiście przez profesora z
towarzyszeniem zespołu. Tańczyli wszyscy bez wyjątku . Żadna z licealnych par
nie kryła już swoich wzajemnych sympatii. A tych par było kilka . Moja
przyjaciółka R ze swoim chłopakiem P – poznali się na tej samej zabawie
andrzejkowej co my , parę lat później w tym samym dniu braliśmy śluby i w
kryzysowych czasach dzieliłyśmy z R na pół welon – jedyny jaki dało się kupić w
naszym mieście ale to inna historia . A
wracając do par były jeszcze dwie pary
klasowe z tej samej , do której chodził mój obecny małżonek , moja Szwagroska z
byłym już dziś mężem , który wtedy chodził do biologiczno – chemicznej i też ją
zaprosił, my rzecz jasna i jeszcze kilkoro. Bycie parą i demonstrowanie tego w
szkole w tamtych czasach takie oczywiste nie było , narażało na sankcje . Na
balu już było wolno . Jeszcze w kwestii strojów, tak dla uzupełnienia : R wystąpiła w sukni białej , w myśl zasady, że
prawdziwie wieczorowa jest tylko biała lub czarna, ozdobionej przeszyciami w
biało – granatowe groszki . Szwagroska w
czarnej spódnicy i haftowanej bluzce typu „carmen „ a jedna z profesorek miała
na sobie długą strojną suknię w olbrzymie egzotyczne kwiaty i chyba więcej
kreacji sobie nie przypominam . Zabawa trwała do białego rana. Tańce w parach
i w grupach , nastrojowe i żywiołowe do utraty tchu . Wracaliśmy o świcie, pustymi ulicami ,nad
którymi właśnie wstawało słońce. Nie
wiele więcej już z tego balu pamiętam . Jeszcze
tylko to ,że moja kreacja zrobiła wrażenie ; profesorki zaprosiły mnie do swojego
stołu ,żeby ją sobie obejrzeć z bliska . Głupio się czułam w roli eksponatu ,
nigdy nie lubiłam publicznych występów.
A na koniec , pewnie żebym się za bardzo usatysfakcjonowana nie czuła ,
po powrocie do domu i odespaniu dowiedziałam się od ojca , że matka chodziła do
Parkowej zaglądać przez okna czy jestem i co robię . Tak miała , zawsze
wszystko potrafiła mi popsuć , a jeśli chodzi o jakiekolwiek zabawy , nawet te
szkolne, psuła szczególnie . Nie komentowałam ; zamknęłam się w swoim pokoju i
na cały regulator nastawiłam jakiś koncert fortepianowy Griega czy też koncerty
skrzypcowe Bramhsa – ogólnie klasyczny kaliber ale cięższy . Zadziałało jak zwykle
; po 15 minutach ojciec wyszedł na spacer , a matka zamknęła się w łazience i
zaczęła lać wodę do Frani ,żeby się samozrealizować w praniu . To tyle w temacie . Na swoim balu maturalnym , rok później nie byłam .
Kilka tygodni wcześniej zmarła moja babcia. Musiałam zrezygnować , choć
przyznaję, z żalem .Bardzo chciałam. Rodzinka postawiła jednak ostry sprzeciw
pod hasłem żałoby i nie było szans. Kilka
lat później bale maturalne odeszły do historii
a szkoda , bo to był fajny zwyczaj związany z wchodzeniem w dorosłość.
Moi synowie , którzy maturę zdawali w 2001 i 2002 roku już ich nie mieli .
Następny kawałek o studniówce.
Ależ cudowny kawalek bloga. I opis sukienki i klinat. Bardzo dziękuję :)***
OdpowiedzUsuńBędzie ciekawiej , o studniówkach
UsuńEch! To były jednak fajne czasy! :-))))
OdpowiedzUsuńFajne , mimo tych wszystkich uprzykrzających życie niuansów
Usuń